Źółta kartka dla Litwy
Treść
Po dwudziestu latach niepodległości Litwy Polacy tam mieszkający są dyskryminowani. Litewskie władze pozbawiają ich przysługujących im praw. Dzisiejsza pikieta w Warszawie ma pokazać rządowi w Wilnie, że są w Polsce ludzie, którzy dokładnie śledzą to, co robią tamtejsi politycy. - To dobry moment, by upomnieć się o prawa naszych rodaków - podkreślają organizatorzy.
Dzisiaj o godz. 17.00 przed ambasadą Litwy w Warszawie przy Al. Ujazdowskich 14 zaplanowany został protest. "Zabierzmy gwizdki, żółte i czerwone kartki" - apelują organizatorzy, którzy w ten sposób w 20. rocznicę odzyskania niepodległości przez republikę Litwy chcą upomnieć się o Polaków. To już kolejna, w ciągu ostatnich kilku miesięcy pikieta, jaka odbędzie się pod przedstawicielstwem władz litewskich, które nie rezygnują ze swojej dotychczasowej polityki dyskryminowania Polaków. Społeczności, która stanowi zwartą, zorganizowaną i świadomą swych korzeni strukturę. Świadczą o tym doskonałe wyniki, jakie Akcja Wyborcza Polaków na Litwie uzyskała podczas ostatnich wyborów samorządowych. - Chcemy publicznie porównać, co Polacy na Wileńszczyźnie mieli, gdy 11 marca 1990 r. Republika Litewska odzyskiwała niepodległość, a co mają po ponad 20 latach funkcjonowania państwa - podkreśla Aleksander Szrycht, organizator pikiety z portalu internetowego PolskieKresy.pl. Jak dodaje, to świetnie pokazuje, na ile Litwini byli nam rzeczywiście przyjaźni, głosząc nowiny o strategicznym partnerstwie, a na ile stanowiło to pustą deklarację przy wchodzeniu tego państwa do Unii Europejskiej i NATO.
Według ostatniego spisu ludności na Litwie, za Polaków uważa się 238 tys. osób, co stanowi 6,7 proc. mieszkańców tego kraju. W samym rejonie wileńskim ludność polska stanowi około 80 proc. mieszkańców. W samym Wilnie jest to ponad 20 proc. Polaków. Jednak od kilku lat władze tego kraju prowadzą systematyczną politykę, mającą na celu wynarodowienie i naturalizacje Polaków zamieszkujących Wileńszczyznę. Przede wszystkim uderzają w oświatę, ale również dążą do pozbawienia ich możliwości rozwoju ekonomicznego poprzez absurdalne prawo reprywatyzacyjne oraz zakazując używania języka polskiego w urzędach, pisowni nazwisk i nazw topograficznych. Władze Litwy robią to z wielkim sprytem i pominięciem wszelkich wcześniejszych zobowiązań wynikających z porozumień polsko-litewskich, w tym traktatu o współpracy o dobrym sąsiedztwie z 1994 roku, a także łamiąc ramową konwencję Rady Europy o ochronie mniejszości narodowych i etnicznych.
- Na razie poprawki do ustawy oświatowej, która jest złożona w sejmie litewskim, a która ma uderzać w polskie szkolnictwo na Litwie, nie przedłożono jeszcze pod obrady. Już teraz został z niej wyjęty jeden z dyskryminujących elementów i przyjęty osobno w formie rozporządzenia, który ma na celu ujednolicenie matur z języka bałtolitewskiego, niezależnie od mowy, jaką na lekcjach posługują się uczniowie - tłumaczy Szrycht. Według niego, to element presji, by przyjąć pełną ustawę, która wszelkiego rodzaju zwalczające język polski pomysły ostatecznie uprawomocni. - Zaraz bowiem pojawi się argument, że jeśli lekcje dla polskich dzieci będą prowadzone nie po polsku, ale właśnie w języku dyskryminatorów, będzie uczniom łatwiej. Powyższy projekt próbuje się więc wprowadzać jako obowiązujące prawo tylnymi drzwiami - dodaje.
Polacy ze swymi domami, wsiami, miasteczkami zostali wcieleni do Republiki Litewskiej wbrew własnej woli. Gdyby litewskie władze chciały ich do siebie przekonać, pokazać, że państwo litewskie jest ich domem, z pewnością działałyby zupełnie inaczej, starając się doprowadzić do porozumienia. Wolą jednak znaturalizować i poddać presji, jakie Polacy znają z kart historii, z działań pruskiej organizacji nacjonalistycznej Hakata.
Maciej Walaszczyk
Nasz Dziennik 2011-03-11
Autor: au