Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zniknęła próbka ciała prezydenta

Treść

"Nasz Dziennik" dotarł do protokołu niezgodności, który został sporządzony przy podjęciu przez specjalistów z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie próbek zabezpieczonych w Smoleńsku na potrzeby badań identyfikacyjnych ofiar. Skala błędów popełnionych przez Rosjan w dokumentacji materiału biologicznego zebranego po katastrofie samolotu Tu-154M nie mieści się w żadnych standardach. Rosjanie mylili nie tylko liczby, ale nawet próbki włosów z próbkami tkanek miękkich. Co więcej, niektórych dowodów - mimo że figurowały w przekazanej dokumentacji - w rzeczywistości nie było. Dotyczy to m.in. fragmentu mięśnia z klatki piersiowej prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Próbka opatrzona takim opisem przyjechała z Moskwy pusta.
Pełnomocnicy osób poszkodowanych nie mają wątpliwości, że 5-procentowy poziom błędów w tak ważnej dokumentacji jest niedopuszczalny i dowodzi ogromnej niechlujności w działaniach Rosjan.
Jakość przekazanego przez Rosjan 17 kwietnia ubiegłego roku stronie polskiej materiału dowodowego nie pozostawia wątpliwości co do braku rzetelności działań podejmowanych przez rosyjskich ekspertów po katastrofie samolotu Tu-154M. Mowa o 364 próbkach biologicznych pobranych od ofiar, które były przeznaczone do dalszych badań DNA w celu identyfikacji. Materiał biologiczny na zlecenie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie trafił do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie.
Eksperci przyjmujący próbki do badań stwierdzili szereg nieprawidłowości w sporządzonej przez Rosjan dokumentacji. Było ich tak wiele, że poprosili prokuraturę o udostępnienie akt sprawy, które zawierały dane dotyczące przeprowadzonych na terenie Federacji Rosyjskiej identyfikacyjnych badań genetycznych ofiar katastrofy. W przekazanym prokuraturze protokole niezgodności sporządzonym podczas przyjęcia dowodów krakowscy eksperci wyróżnili kilkanaście istotnych nieścisłości. Eksperci zauważyli m.in., iż jedno z dwóch opakowań oznaczonych tym samym numerem zawiera włosy, tymczasem w obydwu - zgodnie z rosyjską dokumentacją - powinny znajdować się fragmenty mięśnia. Inna próbka zawierała tkankę miękką, a faktycznie powinna być w niej krew. W kolejnych przypadkach materiał, który miał być dostarczony w jednym opakowaniu, znajdował się w dwóch - i odwrotnie. Rosjanie nagminnie mylili numery próbek i nie da się tych omyłek wytłumaczyć tzw. czeskimi błędami, lecz tylko bałaganiarstwem. Co więcej, jedna z próbek w ogóle nie posiadała oznaczenia, choć eksperci "dopasowali" ją do pozycji z dołączonego opisu, a jednej próbki - oznaczonej "Kaczyński Lech, mięsień piersiowy, tkanki miękkie" - w ogóle nie było. Można tylko domyślać się, że nie została ona dostarczona przez Rosjan, bo krakowscy eksperci wskazali, że próbka ta figurowała tylko w spisie rosyjskim, a w spisie polskim, sporządzanym po przejęciu materiału dowodowego od Rosjan, już jej nie było.
Według posła Antoniego Macierewicza (PiS), przewodniczącego parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn i okoliczności katastrofy z 10 kwietnia, w kontekście tych zaniedbań należy ocenić nie tylko pracę rosyjskich ekspertów, ale także polskiej prokuratury oraz komisji, która takie działania Rosjan aprobowała i nie wyciągała żadnych wniosków, chociażby w ramach przyjętej ścieżki procedowania według załącznika 13 do konwencji chicagowskiej. - Mieliśmy prawo do wglądu i oceny tych działań, a premier Donald Tusk miał obowiązek reagowania na tak skandaliczne zaniechania - podkreślił poseł Macierewicz. Jak zaznaczył, tak się nie stało, a przez ostatnie dziewięć miesięcy byliśmy żywieni fikcyjnymi informacjami, że "wszystko jest w porządku". Także pełnomocnicy rodzin ofiar próbujący podejmować tego typu tematy byli "zakrzykiwani i szantażowani pseudomoralnymi okrzykami ze strony pana Tuska i związanych z nim mediów". - To pokazuje nie tylko niechlujstwo, ale i planowane nieprzywiązywanie jakiejkolwiek wagi do badania podstawowych spraw - dodał poseł. W jego przekonaniu, wygląda na to, że działania Rosjan były czynione pod z góry przyjętą tezę. - To bałaganiarstwo wynikało także z faktu, że nikt Rosjanom nie patrzył na ręce, a publiczne deklaracje naszego rządu, że wszystko jest w porządku, tylko mocowały ich w czynieniu totalnego bałaganu i lekceważeniu podstawowych obowiązków prawnych, jakie na nich spoczywały - stwierdził poseł Macierewicz. Jak dodał, takie zaniedbania noszą cechy działania na szkodę postępowania i na szkodę pokrzywdzonych.
Włos z mięśniem niełatwo pomylić
Mecenas Bartosz Kownacki, pełnomocnik kilku rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, uważa, że taka skala błędów w dokumentacji nie mieści się w żadnych standardach. - To pokazuje, w jaki sposób Rosjanie od samego początku podchodzili do tej sprawy, i to nawet w kwestiach podstawowych, niedotyczących samych przyczyn katastrofy, ale badań identyfikacyjnych - zaznaczył. W jego przekonaniu, te chaotyczne działania Rosjan nie licują z rozmiarem i znaczeniem katastrofy smoleńskiej, w której zginął prezydent RP oraz polska elita polityczna.
- Włosa z mięśniem nie da się pomylić. Zrozumiałbym, gdyby w protokole pojawił się jeden czy dwa błędy, bo wszyscy możemy je popełniać, niedopuszczalne jest jednak, by owe pomyłki były nagminne - wskazał mecenas. Zdaniem Kownackiego, tego typu sygnały powodują, że pojawiają się uzasadnione obawy dotyczące sposobu przeprowadzenia czynności na miejscu katastrofy przez Rosjan i potwierdzają, że po stronie polskiej także poczyniono błędy. - Niewłączenie się w śledztwo w sposób możliwie pełny i oddanie go całkowicie Rosjanom skutkuje właśnie takimi efektami - podkreślił pełnomocnik pokrzywdzonych. Jak dodał, sprawę - oprócz postrzegania jej w kategorii pomyłek - można także oceniać w kategorii niedopełnienia obowiązków służbowych.
- Osoby czy to z naszej, czy z rosyjskiej strony, które brały udział w czynnościach sekcyjnych i pobieraniu materiału do badań DNA, były zobowiązane do zachowania staranności. Jeżeli teraz okazuje się, że mamy do czynienia z dziesiątkami pomyłek, których być nie powinno, to należałoby ocenić, czy osoby wykonujące te czynności dopełniły należytej staranności, także w kontekście tego, czy ich działania nie utrudniały śledztwa - zauważył. Jeśli czynności wykonywane były niechlujnie, wbrew obowiązkom ciążącym na funkcjonariuszu publicznym, to taka osoba ponosi odpowiedzialność dyscyplinarną bądź karną - w Polsce określa ją art. 231 kodeksu karnego - funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech, jeżeli sprawca działa nieumyślnie i wyrządza istotną szkodę, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch.
Rażąca skala błędów
Zdaniem mec. Kownackiego, główny ciężar odpowiedzialności za błędy w dokumentacji spada tu na stronę rosyjską, która prowadzi postępowanie. Jeżeli jednak w czynnościach brali udział także polscy patomorfolodzy w charakterze procesowym, a nie "swobodnych obserwatorów", to z poczynionych błędów także i oni winni być rozliczeni. Zdaniem pełnomocnika, skala poczynionych błędów rodzi też pytania o to, co przyniesie analiza protokołów sekcyjnych. - Jeżeli niechlujność jest tak duża przy przekazywaniu materiału biologicznego do badań porównawczych, to jaką mamy pewność, że w samych dokumentach sekcyjnych nie ma tego rodzaju błędów. Jeśli tak, to czy one występują tylko w dokumentach, czy też mają swoje odzwierciedlenie w czynnościach podejmowanych przez Rosjan? - zauważył.
Odpowiedź na to pytanie być może będzie niebawem możliwa, bo choć wczoraj prokuratura nie zdołała ustosunkować się do pytań "Naszego Dziennika" dotyczących błędów w dokumentacji, to poinformowała, że przesłane przez Rosjan w październiku i listopadzie ub.r. materiały dotyczące sekcji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej zostały już przetłumaczone. Można się zatem spodziewać, że trafią one do akt sprawy i zostaną udostępnione osobom pokrzywdzonym i ich pełnomocnikom. Jednak i te dokumenty nie są kompletne. Brakuje w nich m.in. zdjęć z przeprowadzonych czynności - mają one być przekazane do Polski w kolejnej partii materiałów, która ma dopiero zostać nadesłana z Rosji.
Ekshumacje mogą być konieczne
Także w ocenie mec. Zbigniewa Cichonia, senatora PiS, pełnomocnika żony śp. Stanisława Zająca, błędy w protokole kształtujące się na poziomie 5 procent to spora wielkość, szczególnie przy dokumentowaniu tego typu dowodów. - To pokazuje, że postępowanie jest prowadzone w sposób, delikatnie ujmując, niestaranny. Już wcześniej mieliśmy poważne obawy co do jego rzetelności, a tego typu przypadki tylko potwierdzają, że standardy, które powinny być zachowane, nie są przestrzegane - podkreślił. W ocenie mec. Cichonia, owa niestaranność przemawia za tym, by obok Rosjan, którzy prowadzą postępowanie w związku z katastrofą, stali także eksperci międzynarodowi, którzy byliby w stanie dopilnować, by śledztwo nie odbiegało od standardów. - Nieszczęściem było to, że postępowanie zostało powierzone wyłącznie stronie rosyjskiej. Teraz widzimy tego rezultaty - dodał senator Cichoń. Jak ocenił, tego typu sprawy rodzą również pytania o rolę, jaką spełniali przebywający w FR po katastrofie polscy patomorfolodzy. Jak zauważył, takie błędy uzasadniają też słuszność głosów osób sugerujących przeprowadzenie ekshumacji. - Jeżeli na etapie pobierania próbek materiału biologicznego występują tego typu błędy, to nie można wykluczyć, że nie popełniono ich także podczas innych czynności. Zatem osoby, które mają wątpliwości co do tego, czy rzeczywiście ich bliscy byli pochowani, mają tu uzasadnione powody, by żądać ekshumacji - dodał mec. Cichoń.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2011-01-11

Autor: jc