Zapomniany klejnot polskiej kultury muzycznej
Treść
Z pianistką Barbarą Karaśkiewicz o muzyce Romana Statkowskiego rozmawia ks. Arkadiusz Jędrasik
Rozmawiamy na okoliczność dwóch ważnych wydarzeń, pierwsze to 150. rocznica urodzin wybitnego, a zapomnianego polskiego kompozytora Romana Statkowskiego, a drugi powód to pojawienie się na rynku Pani drugiej płyty "Statkowski. Dzieła fortepianowe" z premierowym nagraniem utworów tego twórcy. Młoda, zdolna, utalentowana i utytułowana pianistka po dobrych studiach nagrywa nieznaną muzykę. Co Panią do tego skłoniło?
- Muzyka fortepianowa Statkowskiego to wspaniałe, zróżnicowane, doskonałe formalnie utwory, mogące służyć pianistom zarówno w celach koncertowych, jak i dydaktycznych. Wyrywając otchłani zapomnienia oraz zakurzonym półkom bibliotecznym kolejne dzieła, zachwycałam się ich wykwintną prostotą, zróżnicowaniem nastrojów, zwartą narracją i starannie wymodelowaną linią melodyczną. Za życia Statkowski był ofiarą społecznych układów w środowisku muzycznym, do tego własnej nieśmiałości i skromności. Po jego śmierci zaś utwory przez niego napisane uległy zapomnieniu z powodu wojny, następującego po niej chaosu i przemian. Statkowski nie był nowatorem, komponował dość konserwatywnie. W podejściu do linii melodycznej i harmonii trzymał się mocno stylistyki romantycznej. Miał świadomość zmian, które zachodziły na jego oczach w muzyce. Wiedział, że muzyka zmierza w inną stronę, szukając inspiracji w malarstwie impresjonistycznym i odchodząc coraz bardziej od tonalności. Jednak stylistyka romantyczna najbardziej odpowiadała jego upodobaniom i typowi usposobienia. Nie wynalazł żadnej nowej formy muzycznej, kultywował gatunki znane i sprawdzone, jak preludium, toccata, walc, mazurek, krakowiak. Wypowiadał się najchętniej w miniaturze. Nie wypracował też nowej techniki kompozytorskiej, nie zapoczątkował nowego stylu w muzyce. Podobnie jednak jest w przypadku Paderewskiego, Moniuszki czy Wieniawskiego, a przecież dbamy o tych kompozytorów i mamy ich w pamięci, pojawiają się stale w programach koncertów. Myślę, że Statkowski zasługuje na większą uwagę. Zanim podjęłam się pracy nad muzyką Statkowskiego, myślałam, że jego postać traktowana jest marginalnie, dlatego że stworzył niewielką liczbę utworów. Po żmudnych, ale owocnych poszukiwaniach w bibliotekach całego kraju okazało się jednak, że odnaleziony materiał nutowy wypełni dwie pełne płyty. A jest przecież jeszcze sześć kwartetów smyczkowych, pieśni, kilka utworów na skrzypce i fortepian, no i dwie świetne opery, za które za życia kompozytor uzyskał pierwsze nagrody na konkursach kompozytorskich w Londynie i w Warszawie.
Spoczęło na Pani trudne zadanie wypromowania muzyki Statkowskiego. Każde premierowe nagranie może kompozytorowi pomóc w wejściu do sal koncertowych lub je zamknąć. Jak Pani poradziła sobie z tym problemem?
- Czuję się bardzo odpowiedzialna za tę muzykę. Bardzo ją lubię i sporo czasu poświęciłam na jej przyswojenie. Utwory raz nauczone i dopracowane wracały na półkę koło fortepianu, zapominałam o nich na jakiś czas, by potem wrócić do nich ze świeżym podejściem. Starałam się oddać ich piękno, wyeksponować pozytywne walory, uwypuklić to, co naprawdę wartościowe. Mając samemu pozytywny stosunek do wykonywanej muzyki, niejako "zaraża" się tym nastawieniem słuchacza. Zasada ta działa oczywiście w obie strony. Podam pewien przykład. Na ostatnio wydanej płycie znajduje się jeden utwór, za którym zbytnio nie przepadam, jednak, ponieważ jest on częścią całego cyklu, nie mogłam go pominąć. Znakomita postać polskiej krytyki muzycznej, pani redaktor Anna Iżykowska-Mironowicz, która jako pierwsza, jeszcze przed ukazaniem się płyty na rynku, zechciała się podjąć jej zrecenzowania, zapytała mnie: "Dlaczego ten utwór gra pani tak szybko i po macoszemu?". Domyśliła się, słuchając jedynie sposobu interpretacji, że tego utworu nie lubię! Nie powiem Czytelnikom, o który utwór chodzi, może sami, sięgnąwszy po tę płytę, odkryją moją małą tajemnicę? Jednak przy okazji zapewniam, że pozostałe utwory lubię i mam nadzieję, że to również odbiorcy wyczują.
Nagranie muzyki Statkowskiego to kolejny etap w jego promocji, wcześniej włączała Pani jego utwory do wielu swoich koncertów. Jak publiczność odbiera tę muzykę?
- Wykonywałam te utwory zarówno w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii, gdzie przez prawie dwa lata mieszkałam i koncertowałam. W obu krajach nazwisko to jest równie mało znane, co dobitnie świadczy o wielkim zaniedbaniu w kwestii popularyzacji Statkowskiego w Polsce. Fakt, że w Wielkiej Brytanii nikt nie słyszał wcześniej o Statkowskim, nie jest może alarmujący, to po prostu jedno z wielu obcych nazwisk pojawiających się w programach. Jednak jako melomani i muzycy polscy powinniśmy wiedzieć choćby tyle, że taki kompozytor w ogóle istniał. Jakże często okazuje się, że nawet muzycy posiadający dyplom magistra nie spotkali się nigdy z tym nazwiskiem. O tym, że jest to muzyka ciekawa, świadczy fakt, iż zawsze słuchacze po koncertach pytają mnie z zaciekawieniem o Statkowskiego, nawet jeśli w programie recitalu pojawia się zaledwie jedna miniatura. W Wielkiej Brytanii na przykład bardzo podobały się jego krakowiaki; to bardzo efektowne, wirtuozowskie utwory.
Jakie wyzwania stawia przed pianistką muzyka fortepianowa Romana Statkowskiego?
- Zaskakuje w nich świetna znajomość techniki pianistycznej. Pasaże, figuracje, które w brzmieniu wydają się trudne czy nawet karkołomne, tak naprawdę są bardzo przystępne dla pianisty. Statkowski jednak sam nie koncertował, twierdząc, że cierpi na deficyt talentu pianistycznego. Wykonywanie zaś i nagrywanie tej muzyki daje mi poczucie, że robię coś ważnego, że nadrabiam jakąś zaległość. Wyzwaniem było już choćby ogarnięcie pamięciowe tych utworów, gdyż obie płyty to 130 minut muzyki. Nagrywanie z pamięci, czyli bez użycia nut na pulpicie, jest dużo lepsze, muzyka płynie wtedy swobodnie, wykonawca może bardziej skupić się na barwie brzmienia, prowadzeniu frazy i wreszcie na precyzji technicznej. Kolejnym wyzwaniem było nadanie tej muzyce życia. W przypadku dzieł powszechnie znanych i często nagrywanych można w trakcie procesu opanowywania utworu "wspomóc się" wizją innego wykonawcy. Nie mam na myśli oczywiście naśladownictwa, ale ustosunkowanie się do istniejącej tradycji wykonawczej. W przypadku Mozarta czy Chopina mamy dziesiątki dostępnych wykonań. A nagrywanie Statkowskiego było jak przecieranie nowych szlaków. Źródłem inspiracji był jedynie zapis nutowy. To była fascynująca praca.
Woli Pani tę fascynującą pracę w studiu nagraniowym czy żywy kontakt z publicznością na koncertach?
- Lubię zacisze studia, możliwość zabawy dźwiękiem, powrotu do fragmentów, które mogą zabrzmieć inaczej. Jednak kontakt z publicznością daje nieporównanie więcej satysfakcji. Jest to dużo mocniejsze przeżycie. Oczywiście wiąże się też ze stresem, tremą, ryzykiem, że coś nie wyjdzie. Jednak gdy koncert później we własnym sumieniu można zaliczyć do udanych pod względem precyzji, a przede wszystkim jeśli słuchacze mieli okazję coś przeżyć, coś ważnego poczuć, wzruszyć się... wtedy radość jest wielka!
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-03-10
Autor: wa