Wstrząsy tektoniczne w PiS
Treść
Po każdych wyborach, parlamentarnych czy prezydenckich, Prawo i Sprawiedliwość przeżywa wstrząs. Z partii odchodzą kolejni politycy o znanych nazwiskach. Tego typu perturbacje, przynajmniej do tej pory, nie spowodowały, aby Prawo i Sprawiedliwość na scenie politycznej przestało się liczyć. Tym razem jednak z partii wyrzucana jest osoba, która z PiS jest przez wyborców tej partii utożsamiana i obok prezesa Jarosława Kaczyńskiego pozostaje twarzą IV RP.
Choć Zbigniewowi Ziobrze, Jackowi Kurskiemu i Tadeuszowi Cymańskiemu przysługuje jeszcze prawo odwołania od decyzji komitetu politycznego partii o wyrzuceniu z szeregów Prawa i Sprawiedliwości, to los europosłów zdaje się już przesądzony. Wielu wyborców PiS zadaje sobie pytanie, po co ten spór i o co właściwie chodzi. Bo tak jak nie do wyobrażenia jest PiS bez Jarosława Kaczyńskiego, tak też trudno sobie wyobrazić PiS bez Zbigniewa Ziobry. Pozwalając kiedyś odejść grupie posłów związanych z Markiem Jurkiem, a nie tak dawno wyrzucając parlamentarzystów, którzy później utworzyli PJN, Prawo i Sprawiedliwość obcięło sobie ręce. Dziś zdaje się wycinać sobie serce, a z samym tylko - nawet najtęższym - mózgiem trudno jest jakiemukolwiek organizmowi funkcjonować. Bez wątpienia decydując się na usunięcie ze swoich szeregów Zbigniewa Ziobry, PiS realnie się osłabia. O różnicach programowych jako o podłożu sporu nie ma mowy. Szóste z rzędu wybory - w których Prawo i Sprawiedliwość jako partia aspirująca do przejęcia władzy ustąpiło pierwszeństwa Platformie Obywatelskiej - pokazują jednak, iż PiS ma problem, i dały sposobność do podniesienia kwestii, czy i w jaki sposób PiS może jeszcze kiedyś wygrać wybory. Z jednej strony Zbigniew Ziobro, który z racji młodszego wieku może mieć inne, świeższe spojrzenie na zmieniającą się rzeczywistość, mówi o budowie szerokiej formacji, spekulując przy tym o możliwości dwóch wspierających się partii - jednej bardziej prawicowej i drugiej ulokowanej bliżej centrum sceny politycznej. Z drugiej Jarosław Kaczyński, który ze względu na swoją wieloletnią działalność polityczną dysponuje olbrzymim doświadczeniem, obiecuje zwycięstwo, prorokując powtórkę z wydarzeń na Węgrzech, gdzie obywatele niezadowoleni z rządów partii, która doprowadziła państwo na skraj bankructwa, skłonili się w stronę opozycji. Przekaz, który płynie dzisiaj ze strony Prawa i Sprawiedliwości, jest taki, iż to katastrofa w portfelach i garnkach Polaków, do której doprowadzą rządzący, spowoduje, iż PiS uzyska od wyborców mandat do rządzenia. Otwarte pozostaje pytanie, czy jedynym pomysłem Prawa i Sprawiedliwości na wygranie wyborów jest czekanie - tak jak to się stało na Węgrzech - aby obywatele realnie doświadczyli gospodarczej katastrofy i w geście rozpaczy i dezaprobaty wobec działań partii rządzącej zagłosowali na jedyną dużą partię opozycyjną, która jako jedyna może być alternatywą dla rządzących. Przyglądając się działaniom rządu, który w gigantycznym tempie zadłuża kraj, podnosząc przy tym podatki, a także wspomagając się przejęciem części środków, które do tej pory płynęły do otwartych funduszy emerytalnych, i posługując się przy tym różnego rodzaju chwytami z dziedziny kreatywnej księgowości w celu ukrycia zadłużenia, można stwierdzić, że scenariusz krachu gospodarczego jest jak najbardziej realny. Taktyka zmierzająca do wyczekiwania na gospodarczą katastrofę może okazać się jednak dla Prawa i Sprawiedliwości zdradliwa. Katastrofa nie musi bowiem ujawnić się już podczas bieżącej kadencji. A wręcz piwo nawarzone przez osiem lat przez Tuska i kolegów może będzie zmuszony wypić inny, kolejny rząd, biorąc na siebie cały gniew społeczeństwa za doprowadzenie kraju na skraj bankructwa. Wtedy otwartą drogę triumfalnego powrotu jako "ratownicy" mają ci, którzy faktycznie długów narobili. Ekipa PO wciąż ma bowiem w zanadrzu instrumenty, które pozwolą sfinansować kolejne lata rządów Tuska - choćby dalszą podwyżkę podatku VAT czy też przejęcie pozostałego strumienia środków, które wpływają do otwartych funduszy emerytalnych, a wreszcie może zdecydować się na "konfiskatę" środków, które do OFE zostały już wpłacone w poprzednich latach.
Czas na okrzepnięcie
Nie bez znaczenia dla obecnej sytuacji w Prawie i Sprawiedliwości mogą być kwestie ambicjonalne, tak Jarosława Kaczyńskiego, który w swoim PiS może być albo wszystkim, albo niczym, jak i Zbigniewa Ziobry, który być może chciałby za cztery lata stać się głównym konkurentem w walce o prezydenturę raczej Donalda Tuska niż Bronisława Komorowskiego. Rozłam na samym początku kadencji daje czas Prawu i Sprawiedliwości na otrząśnięcie się po kolejnym ubytku krwi, ale też na okrzepnięcie. Prawo i Sprawiedliwość, chcąc najwyraźniej zminimalizować straty, postanowiło pozbyć się jedynie trzech niepokornych europarlamentarzystów, którzy z racji samej pracy w Brukseli byli jednak w znacznym stopniu odizolowani od bieżącej polityki wewnątrz kraju. Pozostałym "ziobrystom" - posłom, którzy Zbigniewa Ziobrę wspierali, a których wcześniej europoseł PiS wspierał w trakcie kampanii wyborczej, dając najwyraźniej czas na pójście po rozum do głowy. Jeśli po złożeniu odwołania od wykluczenia z partii decyzja o wyrzuceniu europosłów się uprawomocni, aby móc dalej skutecznie działać w polityce, ci będą jednak zmuszeni utworzyć własne ugrupowanie, dążąc zapewne do utworzenia klubu parlamentarnego. Doświadczenia dotychczasowych rozłamów w Prawie i Sprawiedliwości nie spowodowały, że ta partia zatonęła. Co więcej, do tej pory to rozłamowcy czy wyrzuceni z szeregów PiS trafili na margines życia politycznego, zdając sobie sprawę, iż choćby bez wsparcia finansowego z dotacji budżetowej, którą PiS jako partia z relatywnie wysokim poparciem otrzymuje stosunkowo wysoką, czy bez rozwiniętych struktur terenowych ciężko robić poważną politykę. Niektórzy do PiS czy współpracy z tą partią, jak np. Kazimierz Ujazdowski czy Ludwik Dorn, powrócili, a inni przypominają o swoim istnieniu co najwyżej jako dyżurni komentatorzy, gdy trzeba "napaść" na Jarosława Kaczyńskiego - jak były premier Kazimierz Marcinkiewicz czy ostatnio, coraz częściej, europoseł Michał Kamiński - wylewając swoje żale na antenie prorządowych telewizji. Trudno jednak stwierdzić, że eliminacja z szeregów PiS kolejnych polityków odbiła się na tej partii korzystnie. Prawo i Sprawiedliwość systematycznie zdaje się bowiem umacniać, ale na wygodnym (?) stanowisku wiecznej i silnej opozycji, jednakże niezdolnej do rządzenia kiedykolwiek w przyszłości.
Artur Kowalski
Nasz Dziennik Poniedziałek, 7 listopada 2011, Nr 259 (4190)
Autor: au