Woda nie opada
Treść
W Sandomierzu kolejny dzień trwa dramatyczna walka z żywiołem. Z zalanej wodami Wisły prawobrzeżnej części miasta ewakuowano ponad 4 tysiące ludzi. Swoje domostwa opuszczali oni w pośpiechu, zabierając często jedynie portfele i telefony komórkowe.
Sytuacja w mieście wygląda dramatycznie. Most na Wiśle oddzielający dwie części miasta jest zamknięty dla ruchu. Ulica Lwowska, która biegnie w stronę prawobrzeżnej części Sandomierza, nagle się urywa. Widać tu jedynie gigantyczne jezioro. Ta część miasta znajduje się po prostu pod wodą. Jedynie czubki znaków drogowych informują, że w tym miejscu krzyżują się ulice. Są tam tylko strażackie łodzie, które dowożą prowiant i świece tym, którzy nie zdecydowali się na ewakuację.
Akcja ratunkowa trwała całą noc z wtorku na środę. Dzięki policji, która informowała mieszkańców zalanych terenów o powadze sytuacji, ponad cztery tysiące ludzi opuściło swoje domostwa. Kilkadziesiąt osób tego nie uczyniło. Dlaczego? Jak dowiedzieliśmy się od funkcjonariuszy policji zabezpieczających ten teren, a także Bogusława Karbowniczka, rzecznika sandomierskich strażaków, mieli oni sygnały, że jacyś ludzie podpływają do zalanych domów i próbują je rabować. Część ewakuowanych udaje się dziś na łodziach strażackich do swoich zalanych domów w nadziei na odzyskanie najpotrzebniejszych rzeczy. - W tej chwili ci ludzie, którzy w pośpiechu opuszczali gospodarstwa i dobytek, są zabierani przez strażaków, żeby mogli dotrzeć do domu. Często ratowali się w przysłowiowej jednej koszuli czy jednym bucie. Okazują jedynie dowód, by potwierdzić, że zgadza się miejsce zameldowania - mówi Karbowniczek.
W mieście ważą się losy huty szkła, w której zatrudnionych jest ponad 2 tys. osób. Trwa akcja umacniania pobliskich wałów, by uratować budynki przed zalaniem wodami Wisły. Wiele wskazuje na to, że mogą one jednak nie wytrzymać.
- Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, by wały nie wytrzymały. Do ich umocnienia skierowaliśmy obecnie wszystkie siły ratownicze - zapewnia Marek Bronkowski, zastępca burmistrza Sandomierza i szef sztabu powodziowego. Nad umacnianiem zabezpieczeń pracują: strażacy, wojsko, policja, jak również część załogi huty. Ciężarówkami dowożone są piasek i worki. Wczoraj do miasta, jak twierdzi Bronkowski, miały dotrzeć trzy wysoko wydajne pompy niemieckie, którymi będzie usuwana woda z zalanych dzielnic.
Mieszkańcy terenów, które sąsiadują z hutą, są jednak bardziej sceptyczni. - Burmistrz podawał w środę, że huta nie jest zagrożona, w tej chwili wracam z tamtych terenów i podejrzewam, że jeżeli woda podniesie się o 10-15 cm, to wały zostaną zerwane. Będzie wtedy po hucie - informuje pan Łukasz, którego dom został zalany na wysokość 4 metrów. - Wały są tak nasączone, że te worki z piachem wypycha, i wtedy woda zaczyna się przelewać. Mam w pobliżu dom, a tak naprawdę to już go nie mam, bo jest zalany do pierwszego piętra. Zdążyłem jedynie wynieść dowód osobisty i telefon komórkowy - dodaje mężczyzna.
Niestety, jego słowa mogą okazać się prorocze, bo nad Sandomierzem wciąż wiszą chmury. Właśnie zerwał się ulewny deszcz, który utrudnia akcję ratunkową i wcale nie zanosi się, by przestało padać.
Rzecznik sandomierskich strażaków pytany, czy woda w Wiśle opada, przyznał, że tak było jeszcze wczoraj do godz. 7.00. Potem woda znów zaczęła się podnosić. Mimo że rano został przerwany wał na dopływie przed Połańcem oddalonym o 44 kilometry od Sandomierza i część wody rozlała się na nieużytki, jest ona nadal pchana w stronę Sandomierza i Tarnobrzega. Najbardziej zagrożona jest huta szkła, bo woda będzie się rozlewać na tamte tereny.
Ewakuowanych przetransportowano w wyznaczone przez burmistrza punkty miasta: do dwóch szkół podstawowych i jednego gimnazjum. Jak zapewnia zastępca burmistrza, wszyscy zostali otoczeni opieką przez lekarzy i psychologów, mają zapewniony dach nad głową i wyżywienie. Do pomocy włączyła się także Caritas Diecezji Sandomierskiej, która użyczyła powodzianom swojego gmachu i stale udziela im wsparcia.
- Naszymi busami ewakuowaliśmy ludzi, którzy znajdowali się na terenach obecnie zalanych. W tej chwili wolontariusze zbierają żywność w sklepach, są przygotowywane kanapki, zbierana jest woda, i to wszystko łodziami straży pożarnej transportowane jest do potrzebujących, którzy zostali w swoich domach - informuje ks. Tomasz Szostek, wicedyrektor Caritas Diecezji Sandomierskiej. Dodaje, że część z ewakuowanych znalazła schronienie w biurze Caritas przy ulicy Opatowskiej 10. Tam zbierane są też najpotrzebniejsze dary dla powodzian: chleb, woda, konserwy, świece i butle gazowe. Pomocy duchowej powodzianom udzielają klerycy i psychologowie. - Ci ludzie są zdruzgotani, powódź ich zaskoczyła. Nigdy po tej stronie miasta nie było do tej pory takiej wody. To, co się dzieje na zalanych terenach, to coś strasznego. Musieliśmy ewakuować nasze schronisko, zalało nam cały ośrodek "Radość Życia". Magazyny, w których przechowywaliśmy żywność, ubrania, znalazły się pod wodą - mówi ks. Szostek.
Jak informuje Marek Bronkowski, już wcześniej, w 2001 roku, Sandomierz dotknęła powódź. Wtedy jednak woda, która o dwa metry przekroczyła stan alarmowy, nie wyrządziła tylu szkód. W 2004 i w 2005 roku umacniane i podwyższane były wały wokół rzeki. Nikt nie spodziewał się, że przyjdzie jeszcze większa woda, która je rozerwie. Bronkowski przyznaje, że miasto zaskoczył poziom wody, który wyniósł 8 metrów i 60 cm - przy stanie alarmowym 6 metrów i 10 centymetrów. Wały okazały się zatem za niskie...
Na pytanie, co dalej, Marek Bronkowski odpowiada, że trzeba poczekać do czasu, kiedy woda opadnie. W przyszłości nie powinno się raczej podwyższać wałów, tylko tworzyć strefy buforowe, aby można było w podobnej kryzysowej sytuacji kierować wodę na nieużytki. - Tych stref dziś nie ma - przyznaje Bronkowski. Czy aby nie pomyślano o tym za późno?
Nic już nie zwróci powodzianom tego, co bezpowrotnie stracili. Pozbawieni dorobku całego życia są przygnębieni i przerażeni, nie wiedzą, jak dalej będzie wyglądać ich życie. Czekają z nadzieją, że woda zacznie w końcu opadać. Niestety, wciąż jej przybywa...
Tekst Piotr Czartoryski-Sziler
Zdjęcia Robert Sobkowicz,
Sandomierz
Nasz Dziennik 2010-05-21
Autor: jc