Wisła o miejsce w historii
Treść
Trener Robert Maaskant mecze z Apoelem Nikozja określił mianem "być może najważniejszych w historii Wisły Kraków". Nie przesadził. Faza grupowa piłkarskiej Ligi Mistrzów - bo ona będzie stawką rywalizacji z Cypryjczykami - niesie prestiż i pieniądze niespotykane w polskim futbolu, a co za tym idzie - podobne perspektywy rozwoju. Dla Wisły, ale i dla całego naszego futbolu.
Wisła jest już pewna gry w fazie grupowej, ale Ligi Europejskiej. Swój cel minimum osiągnęła, pokonując Liteks Łowecz w trzeciej rundzie kwalifikacji Champions League. Oznacza to, że niezależnie od wyniku spotkań z Apoelem pozostanie w europejskich pucharach co najmniej do grudnia. To ogromny krok naprzód w porównaniu z ostatnimi latami, wyjątkowo nieudanymi dla "Białej Gwiazdy" i naznaczonymi klęskami z Levadią Tallin i Karabachem Agdam. Dziś o tych wpadkach na Reymonta już nikt nie pamięta. Wisła pod wodzą Maaskanta i dyrektora sportowego Stana Valckxa stała się zespołem niezłej klasy, przestała przegrywać na międzynarodowej arenie z rywalami słabszymi od siebie, a wygrywa z porównywalnymi. Przykład Liteksu jest wymowny. - Oczywiście ucieszyłem się, gdy wyeliminowaliśmy Bułgarów, ale byłem daleki od ekscytacji. Naszym nadrzędnym celem jest bowiem Liga Mistrzów i zrobimy wszystko, by do niej trafić - powiedział holenderski trener. Aby ów cel osiągnąć, krakowianie będą musieli pokonać Apoel. Jeszcze kilka lat temu przeciwnik z Cypru wywołałby uśmieszek na ustach kibiców i przekomarzanie na temat rozmiarów wygranej. Dziś drużyn z tego kraju już nikt nie lekceważy, zwłaszcza że w ostatnim czasie osiągały dużo większe sukcesy niż my. Apoel dwa lata temu grał w Lidze Mistrzów, uzyskując do tego więcej niż przyzwoite rezultaty (0:1 i 2:2 z Chelsea Londyn, 0:0 i 1:1 z Atletico Madryt, 1:2 i 0:1 z FC Porto). Doskonale pamiętają to Kamil Kosowski i Marcin Żewłakow, którzy reprezentowali wówczas barwy mistrza Cypru. Żewłakow zdobył nawet bramkę na Stamford Bridge.
Wisła do Champions League jeszcze nigdy nie dotarła. Próbowała sześć razy, za każdym razem przegrywała: z Barceloną (dwukrotnie), Realem Madryt, Anderlechtem Bruksela, Panathinaikosem Ateny i Levadią. Najbliżej była w pojedynku z Grekami, ale po zwycięstwie 3:1 na własnym stadionie, w rewanżu nie utrzymała zaliczki, choć jeszcze na pięć minut przed końcem przegrywała tylko 1:2. Czy siódma próba okaże się wreszcie szczęśliwą? Szanse są, i to ogromne. Apoel, przy całym szacunku, to nie Barcelona czy nawet Panathinaikos. Cypryjczycy potrafią grać piłkę kombinacyjną, bazują na dobrym wyszkoleniu technicznym, mają w składzie kilku interesujących graczy (Brazylijczyków, Portugalczyków, Greków; być może dziś w pierwszej jedenastce wyjdzie tylko jeden Cypryjczyk, Konstantinos Charalambides), dobrze czują się w ofensywie, ale też mają sporo słabych punktów (zwłaszcza w obronie), które można wykorzystać. - Wyjdziemy na boisko maksymalnie skoncentrowani i damy z siebie wszystko. Każdy z nas wie, o jaką stawkę toczy się gra. Zagramy u siebie i musimy wywalczyć solidną zaliczkę przed rewanżem - zadeklarował Patryk Małecki, pomocnik "Białej Gwiazdy". Ciekawe, na jaką taktykę zdecyduje się Maaskant. W obu spotkaniach z Liteksem wiślacy zagrali dość zachowawczo, co warunkowało najpierw miejsce pierwszego meczu, a potem uzyskany w nim wynik. Teraz krakowianie powinni zaatakować, by zdobyć jedną, dwie, może trzy bramki. - I najważniejsze, żadnej nie stracić - zauważył Holender. - Chciałbym, abyśmy jak najwyżej wygrali, ale ostatecznie i 0:0 może nie być najgorszym wynikiem. Apoel jest ciężkim, bardzo doświadczonym przeciwnikiem, przed własną publicznością będziemy mieli jednak przewagę jednego gracza - dodał. W sobotnim meczu ligowym z Zagłębiem Lubin Maaskant dał odpocząć Maorowi Meliksonowi i Cwetanowi Genkowowi. Izraelczyk, najlepszy piłkarz polskiej ligi, dziś na pewno na boisku się pojawi, ale Bułgar już taki pewny być nie może, bo w świetnej formie znajduje się rodak Maora, Dudu Biton. Holender ma zatem twardy orzech do zgryzienia, a wiadomo, że nie zdecyduje się na wariant z dwoma napastnikami.
W całej historii Ligi Mistrzów awans do niej wywalczyły tylko dwie polskie drużyny: Legia Warszawa (sezon 1995/1996) oraz Widzew Łódź (1996/1997). Od ich sukcesów upłynęło już sporo czasu, zbyt dużo. Do elity trafiały ekipy z Izraela, Słowacji, Cypru, Węgier, a nasi zawsze się potykali. W mniej lub bardziej spektakularny sposób. Czy Wisła wreszcie przerwie tę niemoc? Jeśli jej się uda, zarobi gigantyczne pieniądze, ale też pomoże zrobić krok naprzód całemu polskiemu futbolowi. Awans byłby doskonałą promocją w perspektywie Euro 2012.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2011-08-17
Autor: jc