Przejdź do treści
Przejdź do stopki

W lipcu wzrosło bezrobocie

Treść

Nasza gospodarka nie doświadcza głębokiej recesji jak gospodarki naszych sąsiadów, lecz z wolna pogrąża się w stagnacji. W walce z kryzysem pomógł nam złoty, a ostatnio także - nasza wakacyjna rozrzutność. Niestety, dane GUS wskazują na spadek inwestycji oraz zmniejszenie liczby zamówień w przemyśle, co zapowiada dalszy wzrost bezrobocia, spadek popytu, a także zahamowanie rozwoju.

Sprzedaż detaliczna, jak podaje GUS, wzrosła w lipcu o 5,7 proc. w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku. Wzrost ten zaskoczył ekonomistów, którzy szacowali, iż wyniesie tylko 0,9 procent. Wzmożone zakupy dotyczyły żywności i napojów (wzrost o 11,9 proc.), leków (o 16,1 proc.), odzieży i obuwia (o 19,6 proc.) oraz prasy i książek (o 10,7 proc.). Spadła natomiast sprzedaż samochodów (o 5 proc.) i paliw (o 6,3 proc.). - Lipiec to okres wakacji, gdy urlopowicze wydają zgromadzone oszczędności. Wzrost popytu w tym okresie ma charakter sezonowy - zauważa prof. Andrzej Kaźmierczak z SGH.
Nie można wykluczyć, że na wzmożone zakupy wpłynął fakt, iż wyjątkowo wielu rodaków wybrało tego lata urlop w kraju zamiast zagranicznych wojaży. Nadmorskie i górskie hotele oraz wczasowiska na Mazurach zaroiły się od turystów. - Możliwe, że kryzys i związany z tym niepewny kurs złotego skłoniły Polaków do spędzenia urlopu w kraju. Potwierdzałaby to struktura zwiększonych zakupów... ale nie możemy mieć pewności, bo nie mamy danych na temat skali wyjazdów zagranicznych - zastrzega dr Cezary Mech, doradca prezesa NBP.
Pozostałe dane GUS o sytuacji w gospodarce nie są jednak już tak optymistyczne. Wynik finansowy netto przedsiębiorstw w pierwszym półroczu spadł o 16,3 proc. rok do roku. Wskaźnik nowych zamówień w przemyśle, który wskazuje kierunek rozwoju popytu, spadł w lipcu o 13,9 proc. w ujęciu rocznym, choć trzeba zaznaczyć, że w porównaniu z czerwcem poprawił się o 12,5 procent. Nakłady inwestycyjne po pierwszym półroczu 2009 r. okazały się niższe o 3,8 proc. niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Stopa bezrobocia wzrosła w lipcu z 10,7 do 10,8 procent.
- To obraz zastoju gospoda rczego, bez wyraźnych oznak poprawy - ocenia prof. Kaźmierczak. Najgroźniejszy jest - jego zdaniem - spadek inwestycji, ponieważ bez nich nie ma mowy o wejściu gospodarki na ścieżkę rozwoju i nowych miejscach pracy. - Wzrost bezrobocia w lipcu jest niepokojący. W okresie letnim trend powinien być odwrotny, ponieważ oferowanych jest wiele prac sezonowych w rolnictwie, a ponadto - nie zapominajmy - ruszyły już rządowe programy walki z bezrobociem i wielu pracowników, zagrożonych zwolnieniem, przebywa na płatnych urlopach przestojowych, pracuje na pół etatu lub pobiera mniejsze wynagrodzenie - przypomina.
Na brak symptomów przezwyciężenia kryzysu wskazuje także dr Mech. - Wartość kredytów na nieruchomości spadła o 8,5 mld zł, a bez kredytu nie będzie inwestycji, rozwoju, nowych miejsc pracy, kreowania popytu - podkreśla. Zaznacza jednak, że dzięki zachowaniu własnej waluty sytuacja Polski jest o wiele lepsza niż chociażby Słowacji, która w chwili uderzenia kryzysu przyjęła euro, czy też krajów bałtyckich, których waluty powiązane są z euro. - Przed głębszym załamaniem uratowała nas niezależność walutowa - potwierdza prof. Jerzy Żyżyński z Uniwersytetu Warszawskiego. Międzynarodowy Fundusz Walutowy zalecił Polsce, aby w najbliższych latach nie przyjmowała wspólnej waluty z uwagi na grożące z tego tytułu perturbacje gospodarcze.
- Gospodarka światowa jest na dopingu. Zahamowanie tempa spadku niektórych wskaźników czy wzrosty na giełdach to nie przełom, lecz efekt stymulowania gospodarek przez największe kraje, poluzowania polityki fiskalnej i kreacji pieniądza - twierdzi Jerzy Bielewicz ze Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". Jego zdaniem, to nie koniec kryzysu i należy spodziewać się drugiej fali, ponieważ nie sięgnięto do korzeni obecnego kryzysu, który ma charakter systemowy. - Odpowiedzialne są banki inwestycyjne i wykreowane przez nie derywatywy ukryte w pozycjach pozabilansowych - wyjaśnia Bielewicz. - Niestety, politycy i rynki próbują ratować stary porządek kosztem realnej gospodarki - dodaje.
Problemem, który w takich krajach jak Stany Zjednoczone czy Niemcy jest głównym tematem ekonomicznych debat, a w Polsce wciąż pozostaje na marginesie, jest starzenie się społeczeństwa i związana z tym groźba załamania systemu emerytalno-rentowego i ubezpieczeń zdrowotnych. - To bomba, która wisi nad nami. Polska staje się jednym wielkim domem starców - alarmuje dr Mech. Znajdujemy się na przedostatnim miejscu w Europie pod względem liczby dzieci przypadających na kobietę, za nami jest tylko Litwa. Na domiar złego polityka prowadzona przez kolejne rządy sprawia, że młodzi Polacy zmuszeni są szukać pracy za granicą. Ocenia się, że poza Polską pracuje ok. 2 mln naszych obywateli, z których część zostanie tam na stałe. Lekceważenie problemu "odwróconej piramidy demograficznej" rychło może się zemścić, gdy za kilka lat okaże się, że nie będzie komu utrzymywać polskich emerytów. A będzie to wymagać coraz większych wydatków.
Małgorzata Goss
"Nasz Dziennik" 2009-08-26

Autor: wa