Uwiedzeni przez Moskwę
Treść
Zdjęcie: Mateusz Marek/ Nasz Dziennik
Jeszcze kilka lat temu łatwowiernym zdawało się, że Polska jako członek NATO ma gwarancje bezpieczeństwa – dziś pewność ta prysła. W Rosji trwają nieustannie manewry – wielkie i pomniejsze, stwarzające wrażenie, iż cały kraj stoi pod bronią, rosyjskie lotnictwo ćwiczy, naruszając dzień po dniu przestrzeń powietrzną NATO. Niemcy rozgłaszają wszem i wobec własną militarną słabość, co każe sądzić, że odradza się scenariusz znany z lat zimnej wojny, gdy terytorium Polski posłużyć miało do atomowego powstrzymania Sowietów przez Zachód.
W tak gorącym czasie szefem Paktu Północnoatlantyckiego zostaje człowiek związany kiedyś z rosyjskimi służbami, Norweg Jens Stoltenberg. I nikomu nie przeszkadza porażający dla znających mechanizmy działania moskiewskich służb fakt, że w latach 80., aż do początków lat 90., sekretarz generalny Paktu utrzymywał bez żadnych zastrzeżeń kontakty z majorem KGB Borysem Kiriłłowem. Czynił to jako dobrze zapowiadający się polityk norweskiej socjaldemokracji – a takich właśnie wyławiało KGB.
Pseudonim „Stiekłow”
Ze „zwykłym dyplomatą sowieckiej ambasady” – jak sam utrzymuje – Stoltenberg spotykał się po roku 1990, gdy został członkiem parlamentarnej komisji obrony z dostępem do najtajniejszych danych militarnych. Czy nie wiedział wówczas, iż Sowieci nie mieli „zwykłych dyplomatów”, a każda ambasada stanowiła ekspozyturę wywiadu? Nie ma też nowy szef NATO pojęcia, że został zarejestrowany jako „tajny kontakt” pod pseudonimem „Stiekłow”. O tym sympatyczni i kulturalni „zwykli dyplomaci” mogli go w istocie nie poinformować…
Wybitny sowietolog, były więzień łagrów i psychuszek, Władimir Bukowski, wydalony z ZSRS i mieszkający w Anglii, mówi: „To, że KGB zakładało komuś teczkę personalną i prowadziło go jako ’tajny kontakt’, oznaczało zazwyczaj, że uważa przekazywane przez niego informacje za przydatne. Stoltenberg był im do czegoś bardzo potrzebny. […] A co, jeśli Kreml posiada na niego jakieś środki nacisku? Tak być nie powinno. Osoba piastująca stanowisko sekretarza generalnego organizacji, która ma obronić Zachód m.in. przed Rosją, nie powinna mieć takiej przeszłości”.
„Gdyby Roosevelt umarł wcześniej…”
Rosyjska agentura nieraz lokowała się u samych szczytów władzy w momentach przełomowych, a Moskwa miała tę wyższość nad krajami demokratycznymi, że planowała działania na całe dekady. Jeszcze przed drugą wojną światową, kiedy USA nie stanowiły ważnego obiektu jej zainteresowań, zainstalowała siatkę w Waszyngtonie, a później zbierała owoce na konferencjach w Teheranie i Jałcie, gdzie Stalin wykuwał nowy europejski porządek.
Prezydent Franklin Delano Roosevelt z beztroską przyjmował ostrzeżenia przed infiltracją sowiecką we własnej administracji, nie drgnęła mu powieka, gdy 2 września 1939 roku doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Adolf Berle przekazał na jego ręce listę agentów sporządzoną przez rozgoryczonego podpisaniem paktu Ribbentrop-Mołotow kuriera siatki NKWD, dziennikarza Whittakera Chambersa. A były na niej nazwiska m.in. Algera Hissa „Alesa” z departamentu rolnictwa, Harry’ego Dextera White’a „Jurista”, pnącego się w górę urzędnika Departamentu Skarbu, oraz najważniejszych szpiegów sowieckich z asystentem prezydenta Lauchlinem Currie na czele. Kazał odłożyć pismo ad acta.
Także w amerykańskim wywiadzie roiło się od szpiegów. Pod koniec 1941 roku duża grupa członków tajnej Komunistycznej Partii USA znalazła się w poprzedniczce CIA, Biurze Koordynatora Informacji, które w czerwcu 1942 roku przemianowano na OSS (Office of Strategic Services). Skutek był taki, że przez całą drugą wojnę światową NKWD wiedziało więcej o OSS niż Waszyngton o Moskwie, gdzie nie było ani jednego agenta USA.
Szpiedzy Moskwy byli cenionymi wysokimi urzędnikami Stanów Zjednoczonych. Henry Wallace, wiceprezydent w latach 1941-1945, opowiadał po wojnie, że gdyby Roosevelt zmarł wcześniej, a prezydentem został on, uczyniłby Laurence’a Duggana – także agenta – sekretarzem stanu, a Harry’ego Dextera White’a sekretarzem skarbu. Roosevelt dożył jednak ostatniej, czwartej kadencji, a Rosjanom okazja przeszła koło nosa.
Koronkowa robota w Teheranie
Podczas konferencji Wielkiej Trójki w Teheranie w listopadzie 1943 roku, gdy Stalin i Roosevelt spotkali się po raz pierwszy, ten pierwszy miał przewagę w rozmowach dzięki znakomitemu przygotowaniu i materiałom wywiadowczym. Nie wiadomo dokładnie, co pokazano Stalinowi przed konferencją, ale – jak podają Christopher Andrew, historyk sowietolog, i Wasilij Mitrochin, wieloletni archiwista KGB, zbiegły na początku lat 90. XX wieku na Zachód wraz z potężnym archiwum – nie ulega wątpliwości, że przygotowano go świetnie. Najprawdopodobniej wiedział, że Roosevelt przyjechał zdecydowany zawrzeć porozumienie ze Stalinem kosztem odwrócenia się od Churchilla, z którym nie chciał się nawet spotkać przed rozmowami.
Do Teheranu z prezydentem USA pojechał jego doradca Harry Hopkins, którego sympatie dla Sowietów wyrażały w przekazywaniu z własnej inicjatywy szefowi sowieckich nielegałów NKWD Icchakowi Achmerowowi cennych informacji. Hopkins nie był agentem – po prostu nie znosił Anglików i był pod wrażeniem rosyjskiego wysiłku wojennego, który owładnął wyobraźnią Zachodu, odbierając mu argumenty i wtrącając polityków w głębokie poczucie winy. Zapomnieli w związku z tym, iż wojnę rozpoczął Stalin w sojuszu z Hitlerem. Przed Teheranem Hopkins doszedł do wniosku, że Stany Zjednoczone muszą się pogodzić z faktem, iż Związek Sowiecki będzie dominował w Europie po przegranej Niemiec, przekonywał więc Roosevelta, że powinien pozyskać przyjaźń Stalina.
W Teheranie amerykański doradca odwiedził Churchilla w brytyjskiej ambasadzie i powiedział mu prywatnie, że Stalin i Roosevelt skłaniają się do pomysłu przeprowadzenia operacji Overlord – brytyjsko-amerykańskiego lądowania w okupowanej Francji na wiosnę 1944 roku, a więc Anglia nie powinna się upierać przy pomyśle otwarcia frontu na Bałkanach. Uświadomił brytyjskiemu premierowi, że na wsparcie Roosevelta nie ma co liczyć.
Stalin rozegrał zatem Teheran po swojej myśli, bo znał karty Roosevelta, czego następstwem była zgoda Zachodu na granicę ZSRS według linii z 1941 roku: Związek Sowiecki miał dostać terytoria zdobyte na podstawie paktu Ribbentrop-Mołotow.
Białe muszki i fartuszki w Jacie
Na kolejnym spotkaniu Wielkiej Trójki w Jałcie w lutym 1945 roku sowiecki przywódca triumfował. Głównym źródłem NKWD po amerykańskiej stronie, a także członkiem delegacji był Alger Hiss „Ales” z Departamentu Stanu, dzięki czemu Stalin był jeszcze lepiej niż w Teheranie poinformowany o planach Zachodu.
Na miejscu Sowieci starali się odwrócić uwagę gości od tematu rozmów. Córka Churchilla pisała do matki z Jałty: „Och! Ponad tysiąc rosyjskich żołnierzy naprawiło przed konferencją drogi, przebudowało i odmalowało domy i przekopało ogródki. Ściany obwieszono przywiezionymi z moskiewskich galerii obrazami mistrzów, podłogi pokryte były perskimi dywanami; każdy maitre d’hotel ubrany był we frak z białą muszką, a pokojówki nosiły czarne sukienki z białymi fartuszkami”. O imponującą oprawę dbał generał Siergiej Krugłow – ten sam, który pod koniec 1943 roku przygotowywał w Lesie Katyńskim „dowody” dla tzw. komisji śledczej Burdenki. Za swoje zabiegi w Jałcie Krugłow odznaczony został Orderem Brytyjskiego Imperium – jako jedyny oficer KGB otrzymał tytuł szlachecki.
Churchill i Roosevelt, którzy przystali w 1943 roku na pozostawienie Polski w strefie sowieckiej, podjęli w Jałcie próbę odzyskania twarzy. Stalin wiedział, że przymiotnik „demokratyczny” ma dla nich magiczne znaczenie, więc po odegraniu komedii zgodził się na „przeprowadzenie wolnych, nieskrępowanych wyborów” z udziałem „przywódców demokratycznych”. Wiedział, że „demokratów” usunie bez trudu, czego dowiodła misja Mikołajczyka, a wybory sfałszuje.
Zasługi Hissa „Alesa” i jego grupy zostały docenione na Kremlu – podziękowania przesłał sam Andriej Wyszynski, wiceminister spraw zagranicznych ZSRS.
Czy Moskwa zagra Stoltenbergiem?
Po wojnie niezdemaskowany Hiss organizował wraz z White’em konferencję w San Francisco w 1945 roku, gdzie podpisano Kartę Narodów Zjednoczonych, na mocy której w październiku powołano do życia ONZ. Pogrążyły go dopiero zeznania kilku ujawnionych agentów. Nie można było sądzić Hissa w 1950 roku za szpiegostwo, bo od tego zarzutu został uwolniony w pierwszym procesie w 1948 roku. Skazano go na pięć lat za krzywoprzysięstwo – kłamał przecież wcześniej, że nie przekazywał Sowietom informacji.
Currie wyemigrował, gdy grunt zaczął palić mu się pod stopami, do Kolumbii, gdzie do śmierci w 1993 roku był wykładowcą. Kariera White’a rozkwitła – był współtwórcą Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego. Jego dane, rozszyfrowane przez Amerykanów w ramach projektu „Venona”, zostały wiele lat później potwierdzone przez Mitrochina – podobnie jak personalia Hissa i White’a. „Venona”, czyli dekryptaż tysięcy przejętych przez zachodnich aliantów depesz sowieckich kursujących w latach 40. XX wieku między Moskwą a zagranicznymi placówkami, ujawnił zatrważające rozmiary infiltracji wywiadu i administracji USA.
Rzekłby ktoś: od tamtej pory minęło prawie 70 lat. Cóż z tego jednak, skoro Rosjanie działają według dobrych, sprawdzonych wzorców, a Zachód jest dziś tak bezbronny wobec Putina, jak był uległy wobec Stalina. Otwarta pozostaje zatem kwestia, czy Stoltenberg jest tylko „pożytecznym idiotą”, czy kimś więcej? Sam agentem nie jest, ale mnożą się pytania o jego otoczenie.
Moskwie łatwiej jest umieszczać swoich kretów w pobliżu człowieka podatnego na szantaż lub zwykły nacisk, „rozumiejącego Rosję” i skłonnego do ustępstw, obok polityka ukształtowanego przez pacyfistyczne utopie oraz „dyplomatę” Borysa Kiriłłowa.
Anna ZechenterNasz Dziennik, 10 listopada 2014
Autor: mj