Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ucisk monetarnej pętli

Treść

(FOT. A. KULESZA)

Gospodarka zwalnia, zamiast inflacji mamy deflację i niską podaż pieniądza w obiegu, ale NBP robi dobrą minę do złej gry: polityka pieniężna nadal będzie koncentrować się na walce z inflacją, tylko rozpatrywaną „w dłuższym terminie”.

Mimo deflacji i zmieniającego się otoczenia międzynarodowego Rada Polityki Pieniężnej deklaruje kontynuację dotychczasowej wieloletniej strategii NBP: polityka pieniężna ma być skoncentrowana na utrzymaniu w ryzach inflacji. Cel inflacyjny też pozostaje bez zmian – 2,5 proc., z korytarzem odchyleń od celu 2,7 pkt. procentowego.

– RPP będzie jednak oceniała inflację w długich okresach czasu, analizując nie tylko jej źródła, lecz także sytuację gospodarczą oraz procesy globalne – zadeklarował Andrzej Raczko, członek zarządu NBP, podczas prezentacji planów polityki pieniężnej na posiedzeniu sejmowej Komisji Finansów Publicznych. Wśród czynników zewnętrznych, które należy uwzględnić, zwrócił uwagę na dywersyfikację polityki amerykańskiej Rezerwy Federalnej i Europejskiego Banku Centralnego (FED wygasza tzw. luzowanie monetarne, a EBC je rozpoczyna), niskie otoczenie inflacyjne w strefie euro i Europie Centralnej, przedłużający się kryzys w strefie euro i wzrost niepewności na rynkach finansowych.

Deflacja w Polsce, z którą mamy obecnie do czynienia, spowodowana jest, zdaniem RPP i NBP, nadpodażą żywności na rynku wewnętrznym wskutek rosyjskiego embarga oraz spadkiem cen paliw na światowych rynkach. Wpływ NBP na procesy deflacji jest w związku z tym bardzo ograniczony.

– Martwi nas zwłaszcza bardzo niska, bliska zera inflacja bazowa, na poziomie 0,7 pkt. proc. – przyznał Raczko. Inflację bazową mierzy się po wyłączeniu z koszyka cen żywności i energii.

Mimo deflacji przedstawiciele NBP i RPP zadeklarowali, że nie zastosują niekonwencjonalnych instrumentów zmierzających do pobudzenia wzrostu przez zwiększenie dopływu „pustego” pieniądza. Polityka pieniężna nadal będzie oparta na instrumentach konwencjonalnych.

– Mamy jeszcze 2 pkt. proc. zapasu na obniżkę stóp procentowych – zaznaczył Andrzej Raczko.

Brakuje pieniądza

Profesor Jerzy Żyżyński z Uniwersytetu Warszawskiego, poseł PiS, zwrócił uwagę, że polska gospodarka cierpi na niedostatek środków pieniężnych. Podaż pieniądza liczona tzw. agregatem M2, który uwzględnia pieniądze w obiegu oraz depozyty bankowe, wynosi zaledwie 60 proc. polskiego PKB, podczas gdy w krajach Europy Zachodniej ilość pieniędzy obsługujących gospodarkę znacznie przekracza wielkość PKB w tych krajach, a w Chinach dochodzi do 194 proc. PKB.

Jest to pochodna tego, że polska polityka pieniężna, w ocenie prof. Żyżyńskiego, zanadto koncentruje się na celu inflacyjnym, czyli utrzymywaniu w ryzach inflacji, a nie uwzględnia odpowiedniej podaży pieniądza. W efekcie gospodarka nie wykorzystuje swego potencjału. Do zarzutów prof. Żyżyńskiego odniósł się członek Rady Polityki Pieniężnej prof. Andrzej Kaźmierczak.

– Tempo podaży pieniądza jest stabilne i wynosi ok. 6 proc. w skali rocznej – podał. Potwierdził, że monetyzacja (ilość pieniądza w relacji do PKB) jest w Polsce znacznie mniejsza niż w strefie euro i Stanach Zjednoczonych, jednak tłumaczył to słabszym rozwojem naszego rynku finansowego.

– Podaż pieniądza jest funkcją rozwoju rynków finansowych i transakcji finansowych – wyjaśnił. Nie zgodził się też z zarzutem, że za niską podaż pieniądza w Polsce odpowiada nazbyt restrykcyjna polityka pieniężna, której jedynym celem w minionym 15-leciu było zbijanie inflacji i przeciwdziałanie wzrostowi cen.

– Nasze badania wskazują, że nie ma prostego związku między zmianą podaży pieniądza a zmianą cen. Czasem zależność jest odwrotna, np. w latach 90. rosła podaż pieniądza, a ceny spadały, bo gospodarka wchłaniała nadmiar – mówił prof. Kaźmierczak.

– To tylko potwierdza, że zwiększenie podaży pieniądza niekoniecznie zwiększa ryzyko inflacji, a w warunkach polskich z uwagi na niski poziom oszczędności ludności byłoby bardzo uzasadnione – skomentował prof. Żyżyński w wypowiedzi dla „Naszego Dziennika”.

Według innego członka RPP, dr. Andrzeja Rzońcy, zbyt szybki wzrost monetyzacji może doprowadzić do kryzysu finansowego, bo idzie w parze z szybkim wzrostem sektora finansowego. – Z badań nad kryzysem finansowym wynika, że wzrost sektora finansowego i wzrost gospodarczy nie są zależne liniowo – nadmierny wzrost sektora finansowego może wpływać niekorzystnie na wzrost gospodarczy – stwierdził Rzońca.

– Ta ocena dotyczy rynku amerykańskiego, gdzie sektor finansowy praktycznie oderwał się od realnej gospodarki, kreując pieniądz sam dla siebie w formie instrumentów pochodnych nowej generacji – ocenia prof. Żyżyński. – W Polsce z taką sytuacją nie mamy do czynienia. Mamy natomiast niski poziom oszczędności i stosunkowo niewielki system bankowy – zauważa.

Konsumpcja na kredyt

Posłowie komisji finansów pytali też przedstawicieli NBP i RPP o wpływ polityki pieniężnej na kwestię nadpłynności w sektorze bankowym, która oceniana jest na ok. 100 mld złotych.

– Nadpłynność w sektorze bankowym jest zjawiskiem niezależnym od NBP. Jest efektem napływu funduszy unijnych – wyjaśnił prof. Kaźmierczak.

Banki, chociaż mają środki, niechętnie udzielają kredytów na inwestycje, preferują natomiast kredyty konsumpcyjne, których kwota wzrosła do 130 mld złotych. To zjawisko niekorzystne dla gospodarki – zwracali uwagę posłowie.

Duży popyt na kredyty konsumpcyjne wynika, zdaniem prof. Żyżyńskiego, z niskiego poziomu płac w Polsce. – Znaczna część pracujących zarabia tak mało, że z bieżących dochodów nie jest w stanie zaspokoić nawet elementarnych potrzeb. Polacy zaciągają kredyty nie tylko na lodówkę czy pralkę, ale także na urządzenie świąt, na wakacje, na prezent dla dziecka –wyliczał ekonomista. Według niego, niska podaż pieniądza wzmacnia pozycję banków wobec konsumentów. Banki wykorzystują wysokie zapotrzebowanie na kredyty konsumpcyjne, oferując swój produkt bardzo drogo. W Polsce kredyty dla konsumentów są trzy razy droższe niż w krajach starej Unii.

– Na Zachodzie kredyty konsumpcyjne są oferowane na 7proc. (licząc wraz z opłatami), a u nas na 20 proc. – podał poseł Wiesław Janczyk (PiS), bankowiec z zawodu. Pochwalił ostatnią decyzję Rady Polityki Pieniężnej o radykalnej obniżce stopy lombardowej o 1 punkt procentowy. –Dzięki tej obniżce w kieszeniach Polaków pozostanie ok. 5 mld zł – ocenił. Stopa lombardowa ma bezpośredni wpływ na koszt kredytów konsumenckich. – Teoretycznie kredyty konsumenckie powinny potanieć, ale w praktyce banki mogą nie obniżyć oprocentowania, ponieważ ich pozycja wobec klientów jest mocna, a zapotrzebowanie na kredyty – duże – stwierdził prof. Żyżyński w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”.

Polska jest krajem, gdzie pracuje się najdłużej w Europie, ale pod względem wysokości zarobków (35 proc. średniej unijnej), a także poziomu oszczędności gospodarstw domowych zajmujemy jedno z ostatnich miejsc na liście, obok Bułgarii i Albanii.

– Są dwa kierunki polityki pieniężnej: sterowanie podażą pieniądza lub sterowanie stopami procentowymi. Ten drugi kierunek w kraju takim jak Polska prowadzi do patologii. Rzecz w tym, że na początku transformacji zastosowano plan Balcerowicza, który niemal do zera zredukował oszczędności gospodarstw domowych, traktując je jako nawis inflacyjny. Ten brak oszczędności i niski poziom depozytów w bankach skutkuje dziś zaniżoną podażą pieniądza w obiegu. W efekcie potencjał rozwojowy gospodarki pozostaje niewykorzystany – wyjaśnia prof. Jerzy Żyżyński.

Małgorzata Goss
Nasz Dziennik, 25 października 2014

Autor: mj