Trzeba ustalić jasne zasady
Treść
Rozmowa z Bogdanem Serwińskim, trenerem siatkarek Banku BPS Muszynianki Fakro Muszyna
W ostatnich tygodniach wiele rzeczy przytrafiło się prowadzonej przez Pana drużynie po raz pierwszy - zwycięstwo w sezonie zasadniczym rozgrywek ligowych, Puchar Polski. Szczególnie ten drugi sukces dostarczył zapewne sporo satysfakcji, bo wiązał się z przepustką do Ligi Mistrzyń.
- Rzeczywiście, dał nam wszystkim co najmniej podwójną radość. Turniej finałowy był do tego niezwykle wyrównany, konkurencja wzrosła niesamowicie i trudno było cokolwiek przewidzieć. Oba sukcesy, o których pan wspomniał, miały dla nas dodatkową wartość także z tej racji, że przed sezonem nie mieliśmy prawie w ogóle czasu na zgranie nowo budowanej drużyny. Z uwagi na interesy reprezentacyjne wiele zawodniczek przyjechało do klubu bardzo późno, co podniosło poprzeczkę zdecydowanie wyżej.
W zgodnej opinii turniej finałowy, szczególnie mecz o tytuł, był kapitalną promocją żeńskiej siatkówki...
- ...nic dodać, nic ująć. Finały wielkich imprez zwykle cechują się sporą nerwowością i nie stoją na najwyższym poziomie. Tymczasem w niedzielnym było wszystko, ogromna determinacja, zmienność wydarzeń i przede wszystkim siatkówka, którą się oglądało z przyjemnością.
Oznacza to, że w Muszyniance wszystkie trybiki funkcjonują już jak należy?
- Siatkówka jest bardzo skomplikowanym sportem i zwykło się mawiać, że potrzeba około dwóch sezonów, by zespół zaczął funkcjonować na miarę swoich możliwości. Niczego nie da się zbudować od razu, na drugi dzień, potrzeba na to czasu. Dziś udało nam się stworzyć drużynę pod względem personalnym. Grupa zawodniczek bardzo mocno ze sobą współpracuje, jest zgrana, nie ma w niej sportowej zawiści, panuje za to zdrowa, wzajemna rywalizacja oparta na zasadzie uzupełniania się. To jest, moim zdaniem, w chwili obecnej największa wartość ekipy. A odpowiadając konkretnie na pytanie: nie, jeszcze nie prezentujemy się idealnie, choć nie tak źle, jak można by wywnioskować z niektórych komentarzy. Słyszałem i czytałem bowiem, że gramy dużo poniżej oczekiwań, by nie powiedzieć słabo. W kontekście wyników osiąganych w lidze czy pucharze te opinie brzmiały lekko niesprawiedliwie. Skoro zajęliśmy pierwsze miejsce i wygraliśmy puchar, to jednak musieliśmy coś prezentować.
Trudno było namówić do gry w drużynie dwie gwiazdy reprezentacji Holandii?
- Nie. Stanowimy bowiem od kilku lat markę znaną i uznaną na europejskim rynku. Wyniki, jakie osiągamy w Lidze Mistrzyń, nie są może do końca doceniane w Polsce, bo nie awansowaliśmy do Final Four, ale nie przechodzą bez echa. Dlatego jesteśmy w stanie rozmawiać i negocjować z największymi nawet nazwiskami. Oczywiście pozostają jeszcze kwestie finansowe, w tej chwili wielkie pieniądze pojawiły się w Turcji i Azerbejdżanie i pod tym względem trudno konkurować z tamtejszymi klubami, jednak my też mamy swoje atuty.
Jest Pan zadowolony z postawy Debby Stam i Caroline Wensink?
- Odpowiedzią może być niedzielny mecz. Są świetnymi siatkarkami, spełniają swoją funkcję. Będąc przy tym temacie, chciałbym jednak zauważyć, że zazwyczaj oczekujemy od zawodniczek z zagranicy rzeczy wyjątkowych, nastawiając się, że od razu będą prezentować poziom przewyższający Polki. Zapominamy przy tym, że wcale nie ma wielkiej różnicy między naszymi siatkarkami a, przykładowo, Holenderkami. Polki wcale nie są słabsze, często wręcz przeciwnie, posiadają ogromne umiejętności, czego dowodziły choćby sukcesy na mistrzostwach Europy. Porównując Olę Jagieło, Anię Barańską ze Stam czy Kasię Gajgał, Berenikę Okuniewską z Wensink, wcale nie musimy mieć kompleksów, bo wymienione przeze mnie dziewczyny są siatkarkami światowego formatu. Dlatego Holenderek wcale nie traktuję jako specjalne gwiazdy, tylko normalne ogniwa zespołu.
Nie da się jednak ukryć, że przyjazd do Polski takich zawodniczek podnosi jakość ligi, jej rangę i prestiż także poza granicami.
- Oczywiście. Pod względem marketingowym sprowadzanie głośnych nazwisk przynosi konkretne profity, nie mam tu żadnych wątpliwości. Mnie, jako trenera, bardziej jednak interesują sprawy czysto sportowe i tu też dostrzegam same pozytywy. W niedalekiej przeszłości w Polsce nie występowały klasowe zagraniczne siatkarki albo można je było policzyć na palcach i dało się zaobserwować mały marazm spowodowany brakiem konkurencji. Tymczasem ona jest podstawą rozwoju, nie można cały czas czuć się pewnie, trzeba walczyć o swoje miejsce, bo w ten sposób podnosi się umiejętności. Kolejną kwestię stanowią różne kultury siatkarskie, które wypada mieszać. Ten sport trochę przypomina kuchnię, gdzie najlepsze potrawy powstają z połączenia smaków i aromatów.
Przy okazji turnieju o Puchar Polski pojawił się też wątek kadry związany z decyzją Aleksandry Jagieło o zakończeniu reprezentacyjnej kariery. Wiele na to wskazuje, że latem w narodowej drużynie możemy nie ujrzeć też kilku innych zawodniczek Muszynianki, co niepokoi.
- Od razu wyjaśnię - decyzja Oli jest związana z jej planami rodzinnymi, proszę się tu nie doszukiwać żadnego podtekstu. A jeśli chodzi o pozostałe dziewczyny, to żadna z nich nie powiedziała, że nie chce grać w kadrze. Żadna. Jedynym problemem, z którym wszyscy musimy sobie poradzić, jest nadmierna eksploatacja zawodniczek i nierozsądne gospodarowanie ich siłami. Kasia Gajgał czy Asia Kaczor odpowiadają pozytywnie na sygnały od trenera kadry, absolutnie nie zamierzają bojkotować powołań, proszą tylko o czas na wyleczenie kontuzji i rehabilitację. Jeśli go dostaną, to podejrzewam, że już w sierpniu będą do dyspozycji selekcjonera. Przy okazji finału pucharu miałem okazję porozmawiać z Jurkiem Matlakiem i odniosłem wrażenie, że bardzo rozsądnie podszedł do tej sprawy. Ma świadomość, że dziewczyny nie odmawiają gry w kadrze, tylko potrzebują czasu, by podreperować zdrowie.
No dobrze, tyle że ta kwestia - i to nie tylko w odniesieniu do reprezentacji kobiet, ale i mężczyzn - stanowi problem od lat, od lat pojawiają się głosy o potrzebie znalezienia złotego środka godzącego interesy reprezentacji, klubów i zawodniczek i na tym się kończy. Potem są kłótnie i niedomówienia.
- Też chciałbym, by współpraca kadry z klubami wyglądała inaczej, by opierała się na pełnej jasności i informacji. Wydaje mi się jednak, że inicjatywa powinna wyjść od selekcjonera, bo on jest osobą odpowiedzialną za nadrzędny zespół, narodowy. Trener kadry powinien przedstawić jakiś wzorzec współpracy i wtedy można by rozpocząć dyskusję, nanieść poprawki, sugestie. Teraz faktycznie sytuacja jest patowa, bo każdy mówi, że chce współpracy, tylko inaczej ją rozumie.
I kółko się zamyka, prowadząc do niczego.
- Zgadza się, niestety. Kiedy brakuje jasno sprecyzowanych zasad, trudno się do czegoś odnosić, a dyskusja odbywa na zasadzie gdybania. Nie rozumiem tego, bo kadra i kluby działają na zasadzie naczyń połączonych. Powtórzę: mam nadzieję, że szybko coś się w tej materii zmieni, każda ze stron tego potrzebuje.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2011-04-14
Autor: jc