Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Transporty jechały do granicy

Treść

23 lipca 2013 r., Sejm, wystawa poświęcona obławie augustowskiej (FOT. M. BORAWSKI)
Na drogach Puszczy Augustowskiej, którymi Sowieci wozili ofiary obławy, były miejsca, gdzie przeładowywano więźniów. To tłumaczy, dlaczego samochody, które wyruszały z Gib w kierunku granicy z Białorusią, już po pół godziny wracały puste

Hipotezę prof. Nikity Pietrowa, że ofiary obławy augustowskiej mogą spoczywać po białoruskiej stronie granicy, potwierdzają relacje świadków.

Porucznik Armii Krajowej Marian Tananis, żołnierz oddziału Władysława Stefanowskiego „Groma”, jest ostatnim żyjącym członkiem 4-osobowej ekspedycji, która niespełna dwa miesiące po zakończeniu obławy augustowskiej badała tereny graniczące dziś z Białorusią. Szukali śladów zbrodni i ciał kolegów zabitych przez NKWD podczas bitwy nad jeziorem Brożane.

– Po otrzymaniu informacji, że teren jest czysty, w dniu 22 września 1945 r. czworo nas – Dzimitrowicz, Gołębiowski, Rogalewski i ja – udało się do Brożanego – opowiada „Naszemu Dziennikowi” Marian Tananis.

Mężczyźni zabrali ze sobą prześcieradła i koce, by ciała, które spodziewali się znaleźć, owinąć i tak pochować. Na miejscu jednak, ku swojemu zdziwieniu, żadnych ciał nie znaleźli.

– Kilkakrotnie od północy i wschodu jeziora Brożane dokładnie obejrzeliśmy miejsca, gdzie było najwięcej akowców i gdzie toczono walki na śmierć i życie. Nic nie było widać, że przed 45 dniami była tu bitwa. Wszystko wyglądało tak, jakby posprzątano – relacjonuje Marian Tananis.

Nie znalazłszy ciał, członkowie ekspedycji pojechali w stronę dzisiejszej granicy z Białorusią; ten kierunek wskazał im inny żołnierz z oddziału „Groma”, który przeżył masakrę nad jeziorem, leżąc ukryty w przepuście pod leśną drogą. Z jego relacji wynika, że ciała zabitych i rannych akowców ładowano na samochody i wywożono w stronę Rygola.

– Szliśmy coraz dalej na wschód. Droga była wyjeżdżona i zryta kołami. Natrafialiśmy m.in. na miejsca w puszczy, w których najwyraźniej przeładowywano więźniów i ciała z samochodów, które przyjeżdżały ze strony zachodniej i północnej, na samochody, które jechały potem drogą w stronę wschodnią, w stronę dzisiejszej granicy z Białorusią – wspomina porucznik Tananis. – W jednym z tych miejsc Gołębiowski znalazł orzełka z koroną na głowie z wojskowej czapki – dodaje.

Idąc śladami wyrytymi na drodze przez koła samochodów, zwiad, po przejściu koło wsi Giedź, zakończył się za miejscowością Muły, położoną zaledwie 2 km od granicy z Białorusią.

– Pierwotnie postanowiliśmy iść jeszcze dalej za Muły w stronę wschodnią, aż do Kalet, ale tam stało mnóstwo sowieckiego wojska, to byłoby samobójstwo, więc zawróciliśmy na Brożane. Szliśmy z powrotem koło wsi Muły. Droga ta też była wyjeżdżona kołami samochodów – opowiada Marian Tananis.

Czwórka zwiadowców zatrzymała się na noc w lesie nad Brożanem. – Zapadał już zmrok, zatrzymaliśmy się w lesie pod Brożanem i wówczas Dzimitrowicz powiedział: „Jedno wiemy, że naszych kolegów, którzy zginęli pod Brożanem, nie ma już w Polsce. Na pewno są wywiezieni za granicę do Białorusinów. Gdzieś pochowani, może za Kaletami” – mówi Marian Tananis.

Droga Giby – Rygol

Z opartą na analizie dokumentów hipotezą prof. Nikity Pietrowa dotyczącą transportu ofiar obławy augustowskiej z Gib w okolice Kalet, gdzie miały zostać stracone, ściśle koresponduje również relacja Józefa Szarejki, który w lipcu 1945 r. miał 10 lat.

Z jego słów wynika, że w Gibach NKWD więziło i przesłuchiwało, m.in. w zabudowaniach Stanisława Szarejki, ojca Józefa, ok. 150 osób. Giby były jednym z kilku tzw. punktów zbiorczych, gdzie przetrzymywane były osoby przeznaczone do egzekucji, zwożone z tzw. punktów filtracyjnych. Pewnego lipcowego dnia Sowieci zaczęli wywozić więźniów w kierunku Rygola. – Do samochodów brali po mniej więcej 10 osób. Te samochody kursowały w tę i z powrotem, jak naliczyłem – 13 razy. Każdy jechał do lasu z więźniami, a po około pół godziny do godziny wracał pusty – twierdził Józef Szarejko.

O tym, co dalej działo się z transportowanymi więźniami, opowiadali mu w połowie lat 60. mieszkańcy puszczańskich osad i wsi, m.in. nieżyjący już dziś Bolesław Fiedorowicz ze wsi Stanowisko i żołnierze, którzy uszli z obławy z życiem.

– Za Gibami, na czwartym kilometrze drogi do Rygola, Sowieci przeładowywali więźniów na inne samochody, które czekały na nich tuż za linią kolejki wąskotorowej. Wojskowe auta wiozły ich dalej drogą, którą można dojechać aż do Grodna. Fiedorowicz mówił mi, że widział te transporty przez szpary w deskach swojej stodoły. Stanowisko leży zaledwie ok. 3 km od dzisiejszej granicy polsko-białoruskiej – tłumaczy Józef Szarejko.

Helikopter nad puszczą

Z drogą wiodącą z Gib w kierunku dzisiejszej granicy z Białorusią związana jest historia przeprowadzenia w 1987 r. pierwszych prac poszukiwawczych ofiar obławy augustowskiej. Między innymi w tym celu powstał wtedy Obywatelski Komitet Poszukiwań Mieszkańców Suwalszczyzny Zaginionych w Lipcu 1945 roku. Przypuszczano, że w mogiłach znajdujących się w Puszczy Augustowskiej, ok. 7 kilometrów od Gib, leżą ofiary. Po przeprowadzeniu prac ekshumacyjnych okazało się jednak, że groby kryły ciała żołnierzy niemieckich z czasów II wojny światowej. W tym samym czasie władze komunistyczne zgodziły się, by w Gibach Komitet mógł utworzyć symboliczny grób-pomnik ofiar obławy augustowskiej.

Do tych prac poszukiwawczych i ekshumacyjnych prowadzonych niedaleko Gib nawiązuje relacja, która jest w posiadaniu Związku Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej, a od niedawna pionu śledczego białostockiego IPN.

Jej autor wspomina, że w 1987 r., przed wydaniem pozwolenia przez władze PRL na rozpoczęcie prac ekshumacyjnych, teren, na którym miały być one przeprowadzone, zabezpieczali i sprawdzali milicjanci. Kapitan MO z Suwałk, jak podaje autor relacji, był wówczas zakwaterowany w jego domu. Gospodarza domu zainteresował śmigłowiec, który nisko krążył nad rejonem puszczy, tam gdzie miały być ekshumacje. Zapytał więc funkcjonariusza, jakie zlecenie wykonuje maszyna. Ten, według relacji, nie odpowiedział od razu, ale po kilku dniach. Milicjant poinformował gospodarza, że helikopter przysłali Rosjanie.

Kilka dni po tym locie zwiadowczym zapadła decyzja o zgodzie na ekshumację.

Na podstawie tych wydarzeń i słów milicjanta autor świadectwa wysuwa wniosek, że po analizie zdjęć lotniczych, jakie wykonała załoga krążącego nad puszczą helikoptera, w Moskwie uznano, że nie jest to miejsce spoczynku ofiar obławy, i dlatego pozwolono na ekshumację.

Adam Białous
Nasz Dziennik, 2 sierpnia 2014

Autor: mj