Traktat lizboński w rękach prezydenta Lecha Kaczyńskiego
Treść
Od decyzji prezydenta Lecha Kaczyńskiego zależy teraz, co stanie się w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Wczorajszym głosowaniem w Senacie parlament ostatecznie zakończył pracę nad ustawą zezwalającą prezydentowi na ratyfikację traktatu lizbońskiego. Lech Kaczyński już zapowiedział, że ratyfikuje traktat, kiedy zrealizowane zostaną umowy dotyczące ustawy zabezpieczającej to, co w traktacie wynegocjowano. Jako że rząd podjął już prace nad ustawą, prezydent liczy na to, że będzie mógł "bardzo szybko" traktat podpisać. Po Sejmie wczoraj Senat zdecydował większością dwóch trzecich głosów o przyjęciu ustawy ratyfikacyjnej. Za ustawą opowiedziało się 74 senatorów z 97 biorących udział w głosowaniu, przeciw było 17, a 6 wstrzymało się od głosu. Do przyjęcia przez Senat ustawy potrzebnych było 65 głosów "za". Jedynymi, którzy traktatu nie poparli, byli senatorzy z klubu Prawa i Sprawiedliwości - ogółem 23, gdyż głosy wstrzymujące się w tym przypadku faktycznie liczone są jako głosy przeciw ustawie ratyfikacyjnej. - Odetchnąłem z ulgą, bo zakończyła się gra wokół traktatu, nie tylko w parlamencie, ale także poza parlamentem. Ta gra nie pokazywała dobrego wizerunku Polski na zewnątrz, a także była dość męcząca, nie tylko dla nas, polityków, ale także dla całego społeczeństwa - komentował marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, który ponoć samodzielnie wpadł na pomysł zwołania na wczoraj posiedzenia Senatu. Choć podobnie jak w Sejmie bez głosów parlamentarzystów PiS ustawa ratyfikacyjna w Senacie by nie przeszła, to tym razem w przeciwieństwie do sytuacji w Sejmie, w klubie Prawa i Sprawiedliwości liczącym 37 senatorów większość z nich ustawy ratyfikacyjnej nie poparła. Tak jak to miało miejsce w przypadku posłów PiS, również senatorowie Prawa i Sprawiedliwości byli przez kierownictwo partii namawiani do głosowania "za". We wtorek wieczorem z senatorami PiS spotkał się prezes partii Jarosław Kaczyński, a wczoraj rano, jeszcze przed rozpoczęciem posiedzenia Senatu, do poparcia ustawy ratyfikacyjnej na specjalnym spotkaniu senatorów namawiał szef klubu Przemysław Gosiewski. Choć ostatecznie cel rozmów został osiągnięty i udało się zyskać wystarczającą liczbę głosów, niezbędną do przyjęcia ustawy, to w tym przypadku skuteczność przekonywania Jarosława Kaczyńskiego i Przemysława Gosiewskiego nie okazała się aż tak wysoka. Różnicę zdań wśród parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości próbuje wykorzystać Liga Polskich Rodzin. - Spadają maski tym, którzy jeszcze niedawno kopiowali program Ligi Polskich Rodzin, którzy wyrzekali się działań, jakie podjęli wczoraj i dzisiaj - mówił Mirosław Orzechowski (LPR), oceniając zachowanie kierownictwa Prawa i Sprawiedliwości. Jak zaznaczył, Liga Polskich Rodzin chciałaby nawiązać współpracę z tymi parlamentarzystami PiS, którzy nie poparli ustawy ratyfikacyjnej. Jak precyzował inny z polityków LPR, Sylwester Chruszcz, za dwa tygodnie odbędzie się Rada Polityczna LPR i wtedy dla przeciwników traktatu w PiS zostanie sformułowana oferta polityczna. Aby omówić sytuację w PiS, wczoraj wieczorem zebrał się Komitet Polityczny tej partii. Przed posiedzeniem Przemysław Gosiewski mówił, że nie przyjął rezygnacji Krzysztofa Jurgiela z uczestnictwa we władzach klubu. Jurgiel, który należy również do Komitetu Politycznego PiS, jako jedyny z władz partii zagłosował przeciwko ustawie ratyfikacyjnej. Głosowanie przeciw ustawie automatycznie skutkować miało rezygnacją z udziału we władzach partii. Ostateczna decyzja i tak należeć będzie do Jarosława Kaczyńskiego. Już podczas posiedzenia Senatu o poparcie ustawy ratyfikacyjnej apelował Donald Tusk. Premier wychwalał także osiągnięcia negocjacyjne prezydenta. - Każdy musi przyznać, że efekty, jakie uzyskał prezydent Lech Kaczyński, były co najmniej do przyjęcia, i że ja, będąc wówczas w opozycji, a i dzisiaj nie zawsze zgadzając się z panem prezydentem, nie znajduję wyobraźni, argumentów czy sposobów, które pozwoliłyby innemu politykowi niż prezydent RP uzyskać jakieś wyraźnie lepsze warunki - mówił premier. Ze strony szefa rządu padła oczekiwana przez prezesa PiS deklaracja o nowelizacji ustawy o współpracy parlamentu z rządem w sprawach unijnych z 2004 roku. Zmiana ustawy ma być trzecim elementem kompromisu zawartego między prezydentem Lechem Kaczyńskiem i premierem Donaldem Tuskiem. - Będziemy gotowi do szybkiej, wspólnej pracy nad nową ustawą. Tę deklarację przed państwem chcę powtórzyć - powiedział premier Tusk. Jak dodał, rząd już podjął prace nad ustawą. Do większości senatorów PiS nie trafiły jednak ani słowa Przemysława Gosiewskiego, ani Jarosława Kaczyńskiego, ani tym bardziej premiera Donalda Tuska. - Uchwaliwszy traktat w obecnej, złej wersji, tracimy suwerenność, marginalizujemy naszą niepodległość, państwo nasze wchodzi do rzędu jakichś średniaków. Dokonuje się zabór Polski - mówił senator z klubu PiS Ryszard Bender, który namawiał koleżanki i kolegów do odrzucenia ustawy ratyfikacyjnej. Według niego, realizacja traktatu sprawi, że Unia Europejska stanie się państwem, a Polska "częścią składową" tego państwa. - Premier Tusk apelował nawet o rezygnację z przekonań w imię "dobra" przyjęcia tego traktatu. Pan premier mówił, że nie ma innego wyjścia. Panie premierze, proszę więcej takich słów nie wypowiadać. Słowa te wypowiedział przecież po pierwszym rozbiorze nie kto inny, jak Adam Łodzia-Poniński - mam tutaj jego tekst - wyraźnie mówił, że nic więcej się nie da rady zrobić, nic więcej poza rozbiorem - kontynuował senator Bender. Przemówić nie mógł inny senator PiS - Piotr Andrzejewski, którego marszałek Borusewicz nie dopuścił do głosu. Przed wejście główne do Sejmu dotarła wczoraj demonstracja przeciwników ratyfikacji niosących symboliczną trumnę z niepodległą Rzecząpospolitą. Krzycząc do parlamentarzystów: "zdrajcy, zdrajcy, zostaliśmy zdradzeni", domagali się przeprowadzenia referendum w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Artur Kowalski "Nasz Dziennik" 2008-04-03
Autor: wa