Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ten projekt dobra dzieciom nie przysporzy

Treść

Z Krystyną Czubą, profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, wykładowcą Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, rozmawia Anna Ambroziak Jak Pani ocenia program "Filmoteka szkolna"? - Autorzy tego programu są chyba bardzo zadufani w swoich pomysłach. Myślą bowiem, że wszystko, co może szokować, jest dobre i może pomóc w wyedukowaniu młodego człowieka. Sensacja ma wywołać zainteresowanie, ale - podkreślam tu stanowczo - człowieka tym się nie nakarmi. Taki rodzaj podawania wiedzy określam jako bardzo powierzchowny. Taki sposób nauczania nie stymuluje żadnego rozwoju, gdyż nie wprowadza pojęć, które oferuje literatura piękna. A obawiam się, że w tym wypadku chodzi właśnie o zastąpienie książki filmem, czyli pisma - obrazem. Pragnę tu jednak mocno podkreślić, że sam film nie jest niczym złym - natomiast ważna jest treść, jaką ze sobą niesie. Ważny jest obraz i sposób jego podania. Jednak to, co się proponuje, to po prostu bardzo fragmentaryczne podanie młodemu człowiekowi jakichś luźnych faktów, co nie daje, niestety, prawdziwego obrazu realnego świata. Kiedyś szkoła organizowała wyjścia do kina, ale było to dopełnieniem omawianej lektury. Dziś to film zastępuje lekturę. I spójrzmy, jakie są tego efekty - młodzież nie czyta, nie przyswaja pojęć ani metody nauki. Potem są problemy z wysłowieniem się w różnych dziedzinach życia. Trzeba tu jasno powiedzieć - film może być tylko i wyłącznie dodatkiem do wiedzy książkowej. Autorzy projektu tłumaczą, że nie jest to program obligatoryjny... nauczyciel będzie miał wolny wybór, który z filmów ma być na lekcji emitowany... - Obawy budzi tu sam pomysł realizacji pomysłu. Otóż przekazanie szkole gotowych już nagrań nie daje młodemu człowiekowi żadnego wolnego wyboru określonego tytułu. Bo to żaden wybór, jak coś dostaje się podane w pigułce. Jest to o tyle niebezpieczne, że dotyczy młodzieży znajdującej się w wieku krytycznie nastawionym do świata, a wtedy dobrze byłoby, gdyby mogła się ona oprzeć o jakieś wzorce czy autorytety moralne. Młody człowiek sam nie jest jeszcze w stanie zająć konkretnej postawy moralnej wobec takiego czy innego faktu, sytuacji. Jeżeli do tego wzorcem będą wątpliwe zachowania... to żaden pożytek z takiej edukacji. Ponadto musi, aby przyjąć własny punkt widzenia, mieć czas na jakieś przemyślenia i musi mieć fachową pomoc, która mu w tym pomoże. Interpretacja przedstawionych faktów historycznych będzie stronnicza, bo nie ma tu żadnej możliwości podjęcia jakiejkolwiek refleksji naukowej - po prostu nie będzie na to czasu. Również będzie to bardzo trudne dla nauczycieli, bo przygotowanie pedagogiczne nie równa się przygotowaniu filmowemu. Dlatego sam pomysł powinien być poddany ostrej dyskusji publicznej, którą powinni poprowadzić przede wszystkim rodzice jako pierwsi nauczyciele swoich dzieci oraz ludzie, którzy są związani z edukacją, na przykład etycy. Myślę, że może się to skończyć tragicznie dla samych dzieci. A co Pani sądzi o pomyśle, by to eksperci zachęcali młodzież do obejrzenia takiego, a nie innego filmu? - Co do ekspertów... eksperci ci to nie muszą być ludzie znani, autorytety intelektualne czy kulturowe. Tylko są to ludzie akceptowani w kręgach poprawności politycznej. Dlatego te eksperymenty mogą nawet nie tyle budzić obawy, co nawet przerażać. Trudno bowiem przyjąć, że Tomasz Lis jest ekspertem w sztuce filmowej - myślę, że jest człowiekiem, który ma wielką pewność siebie i na pewno będzie chciał na każdy temat coś powiedzieć, ale patrząc na jego talk-showy, trudno się zgodzić z tym, że jest to ekspert, który będzie mógł pomóc młodzieży. Sam sposób podania wiedzy bez klucza, bo "burza mózgów" nie jest odpowiednim kluczem do niczego. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-09-30

Autor: wa