Tak przechodzi się do historii
Treść
Polscy żużlowcy jako pierwsi w historii trzeci raz z rzędu zwyciężyli w Drużynowym Pucharze Świata. W ten sposób spełnili swoją obietnicę i zdobyli na własność trofeum imienia Ove Fundina. Sukces nie przyszedł im jednak łatwo, a po pierwszych biegach niewiele go zapowiadało.
Nasi byli faworytami, co do tego wątpliwości nie miał nikt, także rywale. Za Biało-Czerwonymi przemawiał niezwykle mocny, wyrównany skład i atut własnego toru. Z torem, jak się później okazało, był problem, został bowiem przygotowany w sposób, który Polaków zaskoczył. Początek zmagań również upłynął pod znakiem niespodzianek. Oto bowiem podopieczni Marka Cieślaka nie potrafili złapać odpowiedniego rytmu. W swoich pierwszych wyścigach żaden z naszych reprezentantów nie odniósł zwycięstwa, na drugich miejscach metę minęli tylko Jarosław Hampel i Krzysztof Kasprzak. Hampel miał przy tym sporo szczęścia, bo już na "dzień dobry" zanotował groźnie wyglądający upadek, sprokurowany przez Australijczyka Darcy´ego Warda. - Byłem poobijany, lekarz kadry zapytał się mnie, czy mnie boli. Odpowiedziałem, że tak, a on na to, że to dobrze, bo znaczy, że żyję - opowiadał potem. Druga seria rozpoczęła się jeszcze gorzej, od trzecich miejsc Kasprzaka i Janusza Kołodzieja oraz czwartego Hampela. Po ośmiu wyścigach Biało-Czerwoni zajmowali sensacyjnie ostatnie miejsce, z ośmioma ledwie punktami na koncie. Prowadzili Australijczycy (16), przed Duńczykami (13) i Szwedami (11). Wreszcie jednak nastąpił przełom, a bohaterem okazał się nie kto inny, jak Tomasz Gollob. Aktualny mistrz świata przegrał start, ale błyskawicznie wyprzedził wszystkich rywali i już na drugim wirażu prowadził. Dowiózł pierwsze miejsce do mety, za chwilę pojawił się na torze ponownie. Cieślak zdecydował bowiem, że pojedzie jako "joker" za Piotra Protasiewicza. Ten ryzykowny i odważny zarazem manewr przyniósł kapitalny efekt, Gollob znów okazał się najlepszy i Polska awansowała na drugie miejsce, tuż za Australią. W tym momencie stało się jasne, że Biało-Czerwoni wrócili do gry, że wszystko może się zdarzyć, że puchar ponownie znalazł się na wyciągnięcie ręki. Dopingowani przez ponad 15 tysięcy widzów Polacy dostali skrzydeł, w kolejnych biegach rywalom szans nie dali Hampel i Protasiewicz i zostali liderami. Emocje się jednak nie skończyły, bo z marzeń o zwycięstwie nie zrezygnowali Australijczycy. Ba, wyszli nawet na prowadzenie, ale decydujące słowo należało do doskonale dysponowanych Polaków. W przedostatnim biegu końcowy triumf zapewnił Hampel, a za chwilę z kolejnej wygranej cieszył się Gollob. - Długo szukaliśmy przyczyn, dlaczego nam nie idzie, zaskoczył nas tor, który nie prezentował się tak, jak zazwyczaj w Gorzowie - przyznał Cieślak. Gollob dodał: - Zaczęliśmy źle, ale nie zwątpiliśmy i się podnieśliśmy. Pokazaliśmy, że tworzymy zespół, w którym każdy ze sobą współpracuje i nawzajem się wspiera.
Polacy triumfowali w DPŚ po raz trzeci z rzędu, a piąty w historii. Takimi sukcesami nie może pochwalić się żadna inna reprezentacja.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2011-07-18
Autor: jc