Tak pisze się historia
Treść
Było trudniej, niż ktokolwiek się spodziewał, ale skończyło się pięknie i zgodnie z życzeniami. Polscy piłkarze ręczni pokonali wczoraj Czechów 35:34 w meczu grupy II i awansowali do półfinału rozgrywanych w Austrii mistrzostw Europy. W historii tej imprezy jeszcze nigdy tak wysoko nie byli, zatem już dokonali rzeczy dziejowej. Oni jednak marzą o czymś więcej, o medalu. Nawet złotym.
Przed tym meczem wszystko było jasne - jeśli Polacy zwyciężą, zapewnią sobie awans do półfinału. To byłby wielki sukces, największy w historii występów Biało-Czerwonych w mistrzostwach Europy. Nasi jeszcze nigdy nie stali na podium tej imprezy, ba, nigdy nie byli w czołowej czwórce. Teraz znajdowali się już o krok od tego, potrzebowali tylko wygranej. Czesi przed rozpoczęciem drugiej fazy mistrzostw zostali skazani na rolę outsidera grupy II i choć dwa dni wcześniej niespodziewanie pokonali Słowenię, Polacy byli uważani za zdecydowanych faworytów wczorajszego starcia. Rozpoczęło się od błędu Karola Bieleckiego, po którym rywale objęli prowadzenie. Lider naszej drużyny, który nie najlepiej wypadł w rewelacyjnym pojedynku z Hiszpanią, o pierwszym niepowodzeniu zapomniał błyskawicznie i zaczął swój koncert. Wyrównał, po jego kolejnych dwóch trafieniach wygrywaliśmy już 4:2. Po kwadransie niesamowicie dysponowany Bielecki miał już na koncie sześć bramek, ale na tablicy wyników widniał remis 10:10. W ogóle mecz był wspaniałym widowiskiem, gole padały z szaloną wręcz regularnością, co dobrze świadczyło o potencjale ofensywnym obu drużyn, nieco gorzej o defensywach. Trener Bogdan Wenta wobec słabszej postawy Sławomira Szmala dał szansę gry Piotrowi Wyszomirskiemu, młody bramkarz popisał się najpierw pierwszą skuteczną interwencją na mistrzostwach, a potem kilka razy bronił z wielkim wyczuciem. Polacy, choć prowadzili niemal cały czas, nie potrafili uciec Czechom na dystans większy niż dwa trafienia. Najbliżej byli w samej końcówce, gdy przy stanie 18:16 "bomba" Bieleckiego obiła słupek. Co nie udało się naszym, udało się przeciwnikom. Rywale zdobyli trzy gole z rzędu i dość niespodziewanie zeszli na przerwę, prowadząc 19:18. "Festiwal bramek" na pewno kibicom się podobał, podobnie jak skuteczność naszych zawodników. Gdyby tylko lepiej bronili...
W drugiej połowie kryzys Szmala minął. Kapitan polskiego zespołu znów pojawił się między słupkami i zaczął spisywać się jak we wcześniejszych meczach - doskonale. Biało-Czerwoni szybko wyrównali, uciekli rywalom, ale długo nie potrafili pokonać granicy dwóch trafień przewagi. Kiedy tylko uciekli (22:20, 25:23, 27:25), to momentalnie tracili zaliczkę, a Czesi doprowadzali do remisu. W 48. min bariera pękła, po akcji Mariusza Jurkiewicza nasi objęli prowadzenie 30:27. Co z tego jednak, skoro cztery minuty później ponownie był remis 31:31, a po chwili rywale wygrywali... Na szczęście w dramatycznej, porywającej końcówce Biało-Czerwoni udokumentowali swą wyższość. Dwa razy z dystansu trafił Krzysztof Lijewski, potem dołożył Michał Jurecki. Na 17 sekund przed ostatnią syreną, przy stanie 35:34, trener Bogdan Wenta się przeżegnał i... Polaków już nic złego nie spotkało. Wygrali i awansowali. Brawo!
W pozostałych meczach grupy II Francja rozgromiła Słowenię 37:28, a Hiszpania pokonała Niemcy 25:20.
Polska - Czechy 35:34 (18:19). Bielecki 7, Jurasik 5, Tłuczyński 5, M. Jurecki 5, M. Lijewski 3, Jachlewski 3, B. Jurecki 2, Jaszka 2, K. Lijewski 2, Jurkiewicz 1.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-01-27 Nr 22
Autor: jc