Sponiewierany mundur Generała Błasika
Treść
Z Ewą Błasik, żoną śp. gen. Andrzeja Błasika, Dowódcy Sił Powietrznych RP, który zginął na pokładzie rządowego Tu-154M nieopodal Katynia, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Pamięta Pani pierwszą, lipcową, rozmowę z "Naszym Dziennikiem"? Mówiła Pani wtedy, że traktuje wojsko jak rodzinę. Dziś została Pani z niej wyłączona, bo podjęła Pani walkę o honor swojego męża, generała Andrzeja Błasika.
- To prawda. Wojsko się zamknęło, odwróciło się ode mnie. Rzecznik generała broni Lecha Majewskiego poinformował mnie wprost, że on z tą panią, czyli ze mną, nie chce mieć nic wspólnego. W dzień Wszystkich Świętych łaskawie wpuszczono mnie na teren dowództwa Sił Powietrznych w obecności brata mojego zmarłego Męża i jego żony. Chcieliśmy złożyć wieniec pod pomnikiem upamiętniającym Męża, który tam stoi. Notabene budowany był nocą, ze strachu przed nowym dowódcą Sił Powietrznych, który z pewnością nie pozwoliłby na jakąkolwiek pamięć o moim Mężu, co zresztą było uwidocznione w dniu Święta Lotnictwa, gdy nie przywołał pamięci mojego Męża z imienia i nazwiska. W czasie oddawania hołdu mojemu Mężowi zobaczyliśmy przez okno, że w korytarzu budynku dowództwa Sił Powietrznych poniewiera się mundur mojego Męża. Prosił mnie o ten mundur pan generał Krzysztof Załęski, kiedy jeszcze był na swoim stanowisku, abym przekazała go do Sali Tradycji. Ten mundur chyba - w mniemaniu ludzi pana generała Majewskiego - jest niegodny, aby został wniesiony na Salę Tradycji, tylko przez ponad pół roku stoi zakurzony przed tą salą. Wszystko chyba po to, by mojego Męża do końca upokorzyć. Tak zachowuje się dowództwo Sił Powietrznych?! Nie wiem, jakie są cele, chciałabym, żeby pan minister Bogdan Klich zabrał w tej sprawie głos, bo to przecież on nad grobem mojego Męża zapewniał, że nie pozwoli, aby szargano jego dobre imię. Później, na spotkaniu poświęconym pamięci mojego Męża w dowództwie Sił Powietrznych, z jego ust padło stwierdzenie, że najprawdopodobniej mój Mąż, jeżeli w ogóle był w tym kokpicie, to był takim piorunochronem między załogą a panem prezydentem Kaczyńskim i wszystkimi na pokładzie. Tę wypowiedź słyszałam zarówno ja, jak i moje dzieci.
Bogdan Klich dziś milczy. Powinien to publicznie powtórzyć.
- Dlatego dziś oczekuję jakiegoś wsparcia przede wszystkim ze strony Ministerstwa Obrony Narodowej. Muszę przypomnieć także, że pan minister Radosław Sikorski zapewniał mojego Męża, gdy proponował mu objęcie stanowiska komendanta w Wyższej Oficerskiej Szkole Orląt, że ministerstwo nigdy o nim nie zapomni. Sama to słyszałam, byłam przy tej rozmowie. Niestety, wszyscy zapomnieli. Dziś, w przeddzień Święta Niepodległości, serce mi pęka, gdy widzę, jak mój generał jest wyszydzany i jak gardzi się nim, choć powinno nagradzać pośmiertnie. Czym to się różni od metod KGB? Tak wygląda prawo w Polsce? To jest bezprawie! Mam wrażenie, że to są zagrywki polityczne. Ludzie, którzy doprowadzili nasze lotnictwo do stanu zapaści przez dwadzieścia ostatnich lat w wolnej Polsce, dziś decydują o jego kształcie. Jest to dla mnie nie do pomyślenia. Sama jestem wnuczką Stanisława Buczyły, żołnierza Marszałka Piłsudskiego, wspaniałego człowieka, który walczył z bolszewikami w 1920 roku. On zupełnie inaczej uczył mnie, czym jest dewiza "Bóg, Honor, Ojczyzna". O Cudzie nad Wisłą opowiadał mi, recytując swoje wiersze.
Wie Pani, co dzieje się z telefonem Pani Męża, generała Andrzeja Błasika?
- Nie mam pojęcia, nie wiem nawet, czy jego telefon znajduje się w prokuraturze. Nie rozumiem, dlaczego przez cały dzień po katastrofie telefon Męża nie był wyłączony, tylko cały czas zajęty. Robi się wszystko, by Męża dziś upokorzyć. Wszyscy wiedzieli, że świetnie sprawdzał się w strukturach NATO-wskich, że wszelkie zadania mu powierzane wykonywał jak najlepiej i pociągał za sobą innych. Jego kandydatura brana była pod uwagę - jak już mówiłam - na stanowisko szefa Sztabu Generalnego. Dziś w świat idzie przekaz, że był szaleńcem! Cenili go zarówno prezydent Lech Kaczyński, minister Aleksander Szczygło, jak i były minister obrony narodowej Jerzy Szmajdziński. Gdyby żyli, na pewno nie pozwoliliby na lincz mojego Męża. Oni znali jego wartość. Z pewnością broniłby także generała Błasika jego przyjaciel, wspaniały pilot generał Jacek Bartoszcze, lecz nie żyje, zginął 5 lat temu w katastrofie awionetki. Nie żyje w sumie już czterech generałów z promocji mojego męża. Nie mogę się pogodzić z tym, że nie żyją już prawie wszyscy wspaniali uczniowie mojego Męża, którzy zginęli w CASIE. Dlatego jestem bardzo zainteresowana rzetelnym wyjaśnieniem tych katastrof, bo one nie powinny się zdarzyć.
Wiele rzeczy nie powinno się wydarzyć. Na pewno Edmund Klich nie powinien wypowiadać się na temat Pani Męża przed zakończeniem śledztwa.
- Te wszystkie wystąpienia pana Edmunda Klicha powinny być od razu ucięte przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Śledztwo cały czas trwa, dlaczego więc rzuca się mojego Męża na pożarcie? Czy ktoś się zastanawia, jak ja mogę się czuć, słysząc najgorsze rzeczy na temat mojego Męża? Nikomu jednak to nie przeszkadza. Nie ma już mojego Męża, nie ma jego dobrego imienia, bo zrównali go z ziemią, a ja już nie mam sił, stojąc nad jego grobem, słyszeć za moimi plecami, tak jak w dniu Wszystkich Świętych, odzywki typu: "szaleniec", "siedział za sterami", "to on naciskał na pilotów" etc. Mąż nie może się już bronić, ale dopóki ja żyję, nie mam zamiaru milczeć i będę za wszelką cenę bronić jego dobrego imienia i dochodzić prawdy. 25 lat oddałam Polsce, oddałam lotnictwu. Nie mogłam realizować się jako ja, Ewa Błasik, bo skupiłam się na tym, by niczego mojemu Mężowi nie zabrakło, by miał komfortowe warunki, by był dobrym obrońcą naszych granic, aby się przede wszystkim nie zabił i nie zrobił krzywdy nikomu innemu. Jestem w tej chwili zupełnie sama, opuszczona przez wszystkich.
Na pewno bardzo bolesna była dla Pani publikacja tygodnika "Wprost"...
- Po ukazaniu się artykułu tygodnika "Wprost" przed samym Dniem Zadusznym osobiście poprosiłam prokuraturę o pomoc i interwencję w sprawie przecieków z akt śledztwa. Rodziny ofiar mają prawo bronić swoich bliskich w taki sposób, w jaki uważają za stosowne. Nie mam do nich o to pretensji, o te ich wszystkie subiektywne opinie, wypowiadane przez wdowy po lotnikach z załogi Tu-154M. Nie jestem jednak w stanie zrozumieć, a tym bardziej wybaczyć i usprawiedliwiać dziennikarzy, którzy ten - jak im się wydaje - "sensacyjny artykuł" tygodnika "Wprost" celowo i z zimną krwią zamieścili tuż przed Dniem Zadusznym. Jakim trzeba być bezdusznym, wyrachowanym człowiekiem - mówię tutaj o panu redaktorze Tomaszu Lisie - aby wydać pozwolenie na publikację tego artykułu i nie poczuwać się jeszcze do żadnej winy. W mojej świadomości szacunek i cisza przed świętem takim ludziom, jak mój śp. Mąż, też się należy. Tak bardzo pragnęłam w tych dniach, stojąc nad jego grobem i grobami innych wspaniałych poległych przyjaciół, mieć chociaż chwilę spokoju od linczujących - zupełnie nie wiem za co i dlaczego - mojego tragicznie zmarłego, ukochanego Męża.
Dziennikarze przekroczyli, Pani zdaniem, kolejną i tak już bardzo cienką granicę przyzwoitości?
- Niestety. To, co uczynili dziennikarze "Wprost", można całkiem spokojnie porównać do zachowania tych "specjalistów" od mediów, którzy po katastrofie CASY usiłowali wyciągać z kostnicy zwłoki poległych pilotów po to tylko, aby na drugi dzień zamieścić te zdjęcia na czołówkach swoich gazet. Dokąd ten oszalały, zepsuty i wyzuty ze wszelkich uczuć i wartości świat mediów zmierza? Ten artykuł po raz kolejny wyprowadził mnie z równowagi, jeżeli o to chodziło panu redaktorowi Lisowi, to gratuluję sukcesu. Taki każdy, bezpodstawny atak na mojego śp. Męża powoduje, iż na nowo otwierają się moje niezabliźnione rany po utracie tak cudownego człowieka, jakim był mój Mąż. I żaden zmanipulowany artykuł nie jest w stanie zakwestionować i zniszczyć dorobku życia wspaniałej osobowości mojego generała. Mój Mąż nie był człowiekiem żadnego układu politycznego, nigdy nie dbał o stanowiska, zawsze był przede wszystkim świetnym pilotem i dowódcą walczącym jak lew o dobro swoich podwładnych.
"Wprost" wyprodukowało tezę, jakoby generał Błasik był sadystą zmuszającym pilotów do morderczych obozów kondycyjnych.
- Tak się składa, iż byłam w lutym tego roku razem z Mężem w ośrodku kondycyjnym dla pilotów na Groniku w Zakopanem. W tym czasie byli tam, jak się okazało, członkowie załogi tupolewa, który rozbił się 10 kwietnia w Smoleńsku. W ośrodku odwiedził nas wtedy pan wiceminister obrony narodowej Marcin Idzik i nie sądzę, aby miał jakieś uwagi do programu szkolenia pilotów, jaki zaakceptował mój Mąż. Wiem jednak, że sami piloci ze specpułku, zamiast uczestniczyć w obozach przetrwania, nabierać kondycji, by być wysportowanym i sprawnym pilotem pod każdym względem, woleli wybierać spotkania towarzyskie suto zakrapiane alkoholem. Oczywiście każdy ma prawo do swobodnego wypowiadania się o swoim dowódcy, ale rzeczywiście Mąż chyba był dla pilotów za dobry, skoro ci go dziś atakują.
Był blisko tych osób, interesował się ich sprawami rodzinnymi, problemami?
- Oczywiście. Mężowi bardzo zależało na bliskim kontakcie ze wszystkimi podwładnymi, dlatego tak wiele spotkań z nimi odbywał, jeździł po różnych jednostkach - bo nie chciał być i na pewno mu się to udało - takim generałem tylko zza biurka, który gdzieś tam siedzi w wysokim sztabie i jedynie wydaje rozkazy czy jakieś decyzje. Starał się być bardzo blisko ludzi i często z nimi o wszystkim rozmawiał. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił w Dowództwie Sił Powietrznych po objęciu dowodzenia, było podłączenie bezpośredniego telefonu do wszystkich dowódców. Chciał mieć bliski kontakt ze wszystkimi podwładnymi, na każdym szczeblu. Pragnął łączyć się z nimi bezpośrednio, bez żadnych pośredników. Tak samo było z pilotami ze specpułku.
Dziennikarze "Wprost" widzą to jednak inaczej: Pani Mąż miał być w konflikcie z załogą Tu-154M.
- Dla mnie dowodzenie przez "Wprost", że był w konflikcie z tymi pilotami, jest czystą manipulacją i daje tylko pożywkę Rosjanom, którzy piszą potem o moim Mężu, że był skandalistą i szaleńcem. Manipulacja tygodnika "Wprost" uderza we mnie, w moją rodzinę i w autorytet mojego Męża. A generał Błasik miał wielki autorytet. Piloci, ci z prawdziwego zdarzenia, cieszyli się, że mają wreszcie prawdziwego Dowódcę Sił Powietrznych, z którym mogą robić wszystko i przede wszystkim mówić prawdę. Mąż nie tworzył dystansu, szanował każdego człowieka, bez znaczenia, jaki miał stopień w wojsku czy jak ważną funkcję pełnił w państwie. Mowa tu zarówno o szeregowych pilotach, jak również generałach, nie wspominając o wszystkich ministrach i prezydentach. Mąż był człowiekiem z klasą, na wysokim poziomie.
Pamięta Pani sytuacje świadczące o bliskich relacjach z załogą tupolewa?
- Oczywiście. Chyba najwymowniejszym dowodem jest fakt, że ta sama załoga w styczniu br. poleciała tym samym tupolewem 101 z misją charytatywną na Haiti. Samolot popsuł się w Puerto Rico na Dominikanie, gdzie piloci nocowali. Następnego dnia okazało się, że autopilot w jednym kanale jest niesprawny, załodze jednak udało się naprawić tę awarię. Mąż bardzo przeżywał ten ich wylot i awarię i był z nich bardzo dumny. Pamiętam, jak mówił: "Zobacz, jakich mam chłopaków, dali sobie radę z awarią. Piloci z lotnictwa cywilnego sami nie próbowaliby naprawiać awarii, tylko od razu wołaliby serwis". Gdy załoga wróciła z Haiti, Mąż osobiście witał ich w nocy na Okęciu, a później spotkał się z nimi 4 lutego w Sali Tradycji. Osobiście też prosił ministra obrony narodowej o wynagrodzenie tej załogi wraz z ostatnim dowódcą specpułku, wspaniałym człowiekiem płk. Ryszardem Raczyńskim, który był z załogą na Haiti.
Pani Mąż dbał o bezpieczeństwo swoich pilotów?
- Bardzo, za wszelką cenę. Wszelkimi sposobami starał się osiągnąć najwyższy poziom tego bezpieczeństwa. Kiedyś byliśmy z Mężem w towarzystwie innych ważnych oficerów w bazie wojskowej na Florydzie. Akurat trwała tam jakaś akcja ratunkowa jednego żołnierza. Mąż był pod wrażeniem, powiedział: "Zobaczcie, jak mobilizują tu wszystkie siły, by ratować jedno życie, a u nas żołnierze tak nie byli szkoleni". Mój Mąż, szczególnie po tym, co przeszedł - sam bowiem mógł zginąć w różnych katastrofach, m.in. w słynnej defiladzie nad Warszawą 11 listopada 1998 roku - był bardzo wyczulony, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo i o komfort psychiczny pilotów. Zawsze bardzo stanowczo bronił również ich stanowiska. Mam na to wszelkie dowody i świadków, którzy jeszcze żyją. Dlatego absolutnie nie można insynuować, że on kazał pilotowi Tu-154M lądować we mgle. Taka teza jest równoznaczna z tym, że może w tym momencie drugim pilotem był w tupolewie na przykład minister Aleksander Szczygło, a nawigatorem wicemarszałek Sejmu Jerzy Szmajdziński, który przecież też miał wiele wspólnego z Siłami Zbrojnymi i lotnictwem, bo był ministrem obrony narodowej. To jest po prostu paranoja. To jest ośmieszanie Polski na arenie międzynarodowej.
Generał Błasik nie pracował jednak sam w Dowództwie Sił Powietrznych. Wielu ludzi mu podlegało. Dziś powinni zabrać głos w jego obronie...
- Oczywiście, przecież nie wszyscy zginęli w katastrofie smoleńskiej, dlaczego dziś nie chcą tego zrobić? Wydaje mi się, że skoro milczą, sami muszą mieć coś na sumieniu. W momencie, kiedy Mąż został Dowódcą Sił Powietrznych, stworzono specjalne stanowisko dla tzw. ambasadora Sił Powietrznych w Sztabie Generalnym, pana generała broni Lecha Majewskiego, obecnego Dowódcy Sił Powietrznych. To właśnie pan generał Majewski był przez ostatnie trzy lata asystentem Sztabu Generalnego i nadzorował wszystkie dokumenty, które przechodziły przez jego ręce, a wcześniej zajmował bardzo wysokie stanowiska. Dlaczego dziś chowa głowę w piasek, dlaczego nie jest zapraszany do TVN 24? Przecież on i inni generałowie nadzorowali Siły Powietrzne i mieliby tu dużo do powiedzenia. Wydaje mi się też, że Ministerstwo Obrony Narodowej powinno zabrać głos w mediach, bo opinii publicznej należy się odpowiedź, jak wygląda prawda o polskim lotnictwie.
Ma Pani na myśli zaniedbania, do jakich dopuszczono w ostatnich latach w Siłach Powietrznych?
- Tak. Na temat tych zaniedbań w lotnictwie najwięcej miałby do powiedzenia pan generał dywizji Leszek Cwojdziński, który był głównie szefem szkolenia. Ci dwaj panowie: Majewski i Cwojdziński, powinni dziś zabierać publicznie głos, a milczą. Na dodatek nie tylko sami milczą, lecz wręcz nie pozwalają innym na jakąkolwiek obronę merytoryczną mojego Męża. Wojsko jest zastraszane do tego stopnia, że grozi się im usunięciem ze stanowiska, jeżeli staną w obronie mojego Męża. Może pan redaktor Lis nie dotarł jeszcze do takich informacji, ale w każdym razie tu leży odpowiedź na pytanie, dlaczego generała Błasika broni dziś tylko jego żona.
Może wielu ludziom jest dziś na rękę, by za wszelką cenę zrobić kozła ofiarnego z Pani Męża jako osoby odpowiedzialnej za katastrofę smoleńską?
- Tak myślę. Nie żyje, nie może się bronić, więc jest dziś chłopcem do bicia, ale to chyba nie tędy droga do prawdy. Muszę podkreślić, że sama wcześniej przez kilka lat pracowałam w dowództwie Sił Powietrznych, właśnie w ruchu lotniczym. To wszystko więc, co mówię o lotnictwie, to nie są informacje przekazywane mi przez Męża, ja świetnie znam to środowisko, bo bardzo kochałam to, co mój Mąż robił, i żyłam tym wszystkim. Pewne rzeczy musiałam wiedzieć, bo zależało mi na bezpieczeństwie mojego Męża i przyjaciół. Dziś zależy mi na tym, by prawda o polskim lotnictwie wyszła na jaw, bo pieniądze na lotnictwo są pieniędzmi podatników. Mam nadzieję, że katastrofa smoleńska ukaże wszystkie zaniedbania w lotnictwie, i to nie tylko na szczeblu dowództwa Sił Powietrznych, lecz we wszystkich instytucjach odpowiadających za Siły Zbrojne.
Mieliśmy całą serię katastrof w lotnictwie, ich przyczyn do dziś nie wyjaśniono.
- Lotnictwo najprawdopodobniej miało dawniej więcej pieniędzy. Mój Mąż akurat zebrał żniwo, jeżeli chodzi o te katastrofy. Związane to było z wcześniejszymi zaniedbaniami, z brakiem środków na szkolenia, samoloty. To wszystko składa się na to, co się stało. Dziś rozliczenia trzeba zacząć od góry, od posłów, którzy nie uchwalali w Sejmie budżetu dla MON, przez co nie mogło ono dać pieniędzy Dowództwu Sił Powietrznych na konieczne zmiany. To oni mówili, że pieniądze trzeba zabrać lotnikom, bo są ważniejsze potrzeby. Mój Mąż mówił w 2009 roku, że jeszcze na paliwo mu wystarcza, ale nie wie, co będzie w 2010 roku. Potwierdzali to wszyscy generałowie, z którymi rozmawiałam. Zaniepokojeni budżetem MON byli również śp. pan prezydent Lech Kaczyński i śp. pan minister Aleksander Szczygło.
Dlaczego tej sytuacji, Pani zdaniem, nie można było zmienić?
- Myślę, że to brak odpowiedzialności poszczególnych ekip rządzących, brak podjęcia słusznych decyzji. Nie rozumiem, dlaczego przez tyle lat oszczędzali na pilotach, zabierali im wszystko. Winni też są tu szefowie Sztabów Generalnych, mam na myśli pana generała Tadeusza Wileckiego i generała Czesława Piątasa. W Sztabie Generalnym i w MON są właśnie tacy podpowiadacze, niewłaściwi doradcy. Pan sekretarz stanu generał minister Piątas nigdy nie widział różnicy - z całym szacunkiem dla panów czołgistów - między nimi a lotnikami i z nienawiścią odnosił się do pilotów. Jak tylko mógł, za wszelką cenę chciał zabierać im wszelkie dodatki żywnościowe, o które mój Mąż tak bardzo walczył. To wszystko się zemściło. Jedynym prawdziwym szefem Sztabu Generalnego był wspaniały, moim zdaniem, bardzo mądry, inteligentny i wysoce szanowany na całym świecie gen. Franciszek Gągor, który mówił mi, że nie wyobraża sobie, żeby mój Mąż po jego odejściu nie zastąpił go i nie został szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Zastanawiała się Pani nad powodem, dla którego generał Błasik, tak ceniony za życia, jest tak poniewierany po śmierci?
- Mój Mąż był szanowany w świecie i powierzano mu do zrealizowania wszelkie najtrudniejsze zadania. Trzeba przypomnieć, że były minister obrony narodowej pan Jerzy Szmajdziński powierzył mu w 2003 roku wykonanie najtrudniejszego i największego w historii ćwiczenia NATO-wskiego - NATO Air Meet. Mój mąż sprawdził się doskonale. Za to ćwiczenie pan minister obrony narodowej wysłał go na studia do Stanów Zjednoczonych, a po powrocie dostał z rąk jego i ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego pierwszą gwiazdkę. Dziś nie ma już ministra Szmajdzińskiego. Chcę więc zapytać pana prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, czy nominując mojego Męża na generała, odznaczał faktycznie szaleńca i skandalistę, jak piszą dziś o nim Rosjanie? A jeżeli nie, to czy mógłby zareagować na to wszystko, co się dzieje obecnie wokół Męża i przerwać niekończący się lincz na nim? To jest nie do pomyślenia, żeby w kraju, dla którego mój Mąż poświęcił całe swoje życie, a w efekcie oddał je, bo zginął tragicznie, cały jego dorobek i wysiłek został tak zmarnowany. Chciałam też zapewnić opinię publiczną, że mój Mąż na krótko przed śmiercią był w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej na corocznych badaniach. Wiem, że miał bardzo dobre wyniki badań, był w pełni poczytalny, przy zdrowych zmysłach. Niech w końcu ktoś zabierze głos i przerwie te wszystkie spekulacje, oskarżenia, oszczerstwa, kalumnie rzucane na mojego Męża, bo ja nie jestem w stanie już tego wszystkiego znieść!
Czarę goryczy przelała chyba wiadomość, że rosyjscy prokuratorzy zamówili szereg ekspertyz, które mają - w domyśle - potwierdzić, że szef Sił Powietrznych RP siedział na fotelu drugiego pilota...
- Od początku bardzo mi się to wszystko nie podoba. Absolutnie nie wierzę stronie rosyjskiej i MAK, nie zdziwiłabym się, gdyby teraz, po tych moich wystąpieniach, ślady DNA męża podrzucili do wraku kabiny. To wszystkim byłoby im na rękę, by mojego Męża do końca ośmieszyć na arenie międzynarodowej. Jako żona pilota przez 25 lat i po rozmowach z wdowami po pilotach, doskonale wiem, że ten system, który panuje w Rosji, szczególnie winnych robił z ludzi, którzy nie żyją. W tamtym kraju życie nigdy nie było szanowane.
Jak po siedmiu miesiącach ocenia Pani śledztwo?
- Czekam na wyniki śledztwa, mimo wszystko mam zaufanie do polskiej prokuratury. Wierzę, że rzetelnie wyjaśni ona przyczyny katastrofy. Po rozmowie z panem pułkownikiem Ireneuszem Szelągiem bardzo się uspokoiłam i wierzę, że wszelka prawda zostanie ujawniona opinii publicznej i całemu światu. Myślę, iż wiele zawinili Rosjanie. Dla mnie ten lot był absolutnie lotem wojskowym i tam powinny być stosowane wszystkie procedury wojskowe. Powinien być wydany zakaz tego lądowania. Jak można w kraju takim jak Rosja, która uważa się za mocarstwo, nie dbać o bezpieczeństwo lotu, którym leci prezydent innego państwa? To jest w ogóle nie do pomyślenia. Prezydent Lech Kaczyński był niechciany na ziemi rosyjskiej, dlatego to śledztwo powinno być nadzorowane przez światowe komisje. Bardzo wymowny staje się teraz fakt, że przed śmiercią mojego Męża podchorążowie ze Szkoły Orląt w Dęblinie w obecności rzetelnego i obiektywnego dziennikarza z TVP 1 wręczyli mojemu Mężowi replikę szabli generała Władysława Sikorskiego, którą miał, gdy zginął na Gibraltarze...
W 1963 roku, w roku moich narodzin, dziadek wystawił krzyż przed swoim domem. Od dawna mam wewnętrzne wrażenie, że ten właśnie święty krzyż dźwigam na swoich barkach. Zawsze czułam, że jestem z powołania żoną oficera. Dlatego z wielką godnością wysyłałam Męża na ten lot do Katynia, dla mnie to było coś niezwykłego, byłam dumna, że prezydent zaprosił go na pokład samolotu. Mój Mąż nigdy przecież tam nie był, leciał tam z dumą i wiarą, że godnie upamiętni w Katyniu wymordowanych polskich oficerów.
Chciałaby Pani przekazać coś dziennikarzom za pośrednictwem "Naszego Dziennika"?
- Proszę o zachowanie spokoju, o zachowanie jakiejś godności i przede wszystkim rozsądku. Wszyscy pragniemy poznać prawdę o katastrofie smoleńskiej i chcemy, żeby już nigdy taka straszna katastrofa w naszym wspaniałym kraju się nie powtórzyła. Rozumiem wszystkie strony, ale proszę też zrozumieć i mnie. Ja naprawdę niczego innego nie pragnę, jak tylko wyjaśnienia rzeczywistych przyczyn tych dwóch katastrof: CASY i Tu-154M.
W Polsce są jednak jeszcze odważni ludzie. W czwartek, w dniu Święta Niepodległości, w Dęblinie Pani mężowi zostanie nadane honorowe obywatelstwo tego miasta.
- Oczywiście. Mam nadzieję, że społeczeństwo polskie nie da się otumanić i zmanipulować do końca. Są tacy, którzy - jak widać - nie boją się dobrze mówić o Mężu pomimo takiej nagonki na niego. Wiem, że jeszcze przyjdą czasy - jeśli nie pod rządami obecnie sprawujących władzę, to pod rządami innych - że uszanowany zostanie wysiłek życia mojego Męża i zostanie odbudowany jego honor. Jest to dla mnie szczególnie ważne, że właśnie Dęblin, gdzie mieści się sławna Szkoła Orląt, nadaje honorowe obywatelstwo Mężowi.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik 2010-11-10
Autor: jc