Specpułk dostał kartę z błędem
Treść
Do 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego przed 7 kwietnia ub.r. dotarła nowa karta podejścia lotniska Smoleńsk Siewiernyj: z błędem sugerującym inne niż w rzeczywistości rozmieszczenie radiolatarni - ustalił "Nasz Dziennik".
Zamieszczona w raporcie rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego karta podejścia lotniska Smoleńsk Północ nie pochodziła z dokumentacji, którą dysponowała załoga samolotu Tu-154M. Znajduje się na niej data wydania karty i numer strony, a tych informacji mjr Arkadiusz Protasiuk nie otrzymał.
W raporcie MAK wskazał, że polska załoga w czasie przygotowania do lotu nie dysponowała pełnymi aeronawigacyjnymi i innymi danymi lotniska Smoleńsk Północny, a NOTAM z informacją o wycofaniu szeregu środków radiotechnicznych nie dotarł do załogi. Jednak z dokumentacji przekazanej MAK przez specpułk wynika, że stosowne zamówienia zostały złożone za pośrednictwem Ambasady RP w Moskwie - ale przed wylotem żadna informacja z ambasady do pułku nie została przekazana. Posiadane przez załogę dokumenty nie pozwalały na określenie daty wydania karty, a jedynie ze strony tytułowej faksu można było wywnioskować, że były one wydane przed 9 kwietnia 2009.
Schemat podejścia do lądowania na pasie startowym DS26 załączony do raportu MAK na pewno nie pochodził z dokumentacji, którą posiadała załoga Tu-154M podczas lotu do Smoleńska. Różni się on od kart przekazanych załodze tym, że na dolnym prawym marginesie opublikowana jest data wydania karty, a na górnym marginesie opublikowany jest numer strony. Karty podejścia przekazane przez Ambasadę RP w Moskwie do szefostwa Służby Ruchu Lotniczego w roku 2009 pozbawione były tych informacji. To istotne braki, bo data wydania takiego dokumentu oraz numer może służyć poprawnej jego identyfikacji.
Nieprawdziwe dane obiektu
MAK w raporcie nie odniósł się do tych niezgodności. Rosjanie w zamian wytknęli braki w przygotowaniu do lotu, zapominając, że sami potwierdzili, iż z punktu widzenia lotniczego karty posiadane przez załogę były zgodne z aktualnymi danymi lotniska prezentowanymi przez MAK w raporcie. Co więcej, Rosjanie jeszcze przed wylotem 7 i 10 kwietnia 2010 r. informowali poprzez przedstawiciela Ministerstwa Spraw Zagranicznych, że na Siewiernym procedury się nie zmieniły i są takie same jak te, które MSZ Federacji Rosyjskiej przekazało w kwietniu 2009 roku.
Według por. Bogdana Suchorskiego, pilota Jaka-40 w 36. SPLT, na początku kwietnia 2010 r. do specpułku trafiły karty podejścia dla lotniska Siewiernyj, w których znalazły się nieprawdziwe dane obiektu. Błędnie podano lokalizację m.in. dalszej radiolatarni prowadzącej. Pilot te dane zweryfikował za pomocą specjalistycznego programu komputerowego FliteStar. Jego wyliczenia wykazały, że o ile położenie bliższej radiolatarni było zgodne z danymi odległości zawartymi w karcie podejścia (ok. 1100 m od progu pasa), o tyle współrzędne znajdujące się na karcie dla dalszej radiolatarni odpowiadają jej położeniu na czwartym, a nie na szóstym kilometrze, jak było to w rzeczywistości i co wynikało również z wartości opisanych na karcie pod schematem lądowania na Siewiernym z kursem 259 stopni.
Skąd taka różnica?
Na kartach podejścia publikowanych przez MAK, które w ocenie polskiej komisji są tożsame z kartami, jakimi dysponowały załogi lecące do Smoleńska 7 i 10 kwietnia ub.r., podane są współrzędne dalszej radiolatarni: "C54 49,7 B032 08,6". Zamieszczony na karcie szkic ścieżki schodzenia informuje, że tak zlokalizowana dalsza radiolatarnia leży w odległości 6,26 km od progu pasa. Karta analizowana przez Suchorskiego zawierała identyczny schemat ścieżki schodzenia, jednak przy dalszej radiolatarni, według opisu znajdującej się także na 6,26 km od pasa, widniały współrzędne "C54 49,7 B032 06,6" - różnica współrzędnych ma odpowiadać odległości ok. 2 kilometrów. Ponadto w ocenie pilota Rosjanie podali w karcie nieprawdziwe współrzędne progu pasa startowego na lotnisku Smoleńsk Siewiernyj. Dane te miały się różnić o ok. 300 m - pas był przesunięty bliżej, patrząc w kierunku podejścia w stosunku do danych zawartych na karcie podejścia. Pilot zeznał, że to znaczna różnica. Ponadto nowe karty zawierały więcej danych na temat lotniska, jak współrzędne progu pasa i środków radionawigacyjnych lotniska.
Istotnym szczegółem w tej sprawie jest także fakt, że po katastrofie właściwe rozmieszczenie radiolatarni podważał także Artur Wosztyl, pilot samolotu Jak-40. W jego ocenie, odległość między radiolatarniami była w rzeczywistości o 650 m większa, niż zapisano to w karcie podejścia. Wosztyl twierdził też, że dane z GPS po wprowadzeniu do systemu danych lotniska wskazywały, że punkt oznaczony na karcie lotniska jako środek pasa startowego znajdował się z lewej strony podejścia. Także podczas lądowania 10 kwietnia 2010 roku strzałka radiokompasu wykazywała odchylenie od osi pasa, podczas gdy wskazania GPS sugerowały położenie samolotu w osi pasa.
Dwa kilometry robią różnicę
Według doświadczonego pilota wojskowego w stopniu majora, wykazana 2-kilometrowa rozbieżność pomiędzy współrzędnymi dalszej radiolatarni zawartymi w karcie a stanem faktycznym jest niedopuszczalna, a lotnik, bazując na takich danych, może zostać zaskoczony. - Karty podejścia to sprawa podstawowa. Nie można pozwolić sobie na to, by zawierała błędy. Dla pilota taka różnica w rozmieszczeniu radiolatarni, szczególnie przy złej widoczności, może być sporym zaskoczeniem. Lotnik jest pewien, że ma właśnie minąć radiolatarnię, a jej nie ma lub mija ją, spodziewając się jej dopiero za chwilę. Dwa kilometry w lotnictwie może czasem oznaczać być albo nie być - zaznaczył. I dodał, że 2 km to kilkadziesiąt sekund lotu, a w końcowej fazie lotu to dużo czasu. Przy różnym rozmieszczeniu radiolatarni inaczej wyglądają też wysokości samolotu. Jeśli "dalsza" jest na szóstym kilometrze, samolot mija ją na wysokości ok. 300 m, jeśli jest na czwartym kilometrze - jest to około 220-200 metrów. Różnica jest więc znacząca.
Jak tłumaczy kpt. pil. Michał Wiland, tego rodzaju dokumentacja powinna być na bieżąco korygowana i każda zmiana na lotnisku, jak np. częstotliwości czy rozmieszczenia radiolatarni, powinna być wyszczególniana. - Jeżeli według podanych współrzędnych radiolatarnia znajduje się w innym miejscu niż wcześniej, to należy odpowiedzieć sobie na pytanie, który dokument jest właściwy i zgodny z rzeczywistością. Zwykle jest tak, że ważne jest ostatnie uzupełnienie, ostatnia poprawka i myślę, że podobne zasady obowiązują w wojsku - mówi Wiland.
Najpierw analiza zdjęć
Karty podejścia lotniska Siewiernyj już wcześniej budziły wątpliwości i na zlecenie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie badali je eksperci ze Szkoły Orląt w Dęblinie. Wykazano wówczas, że zarówno 7, jak i 10 kwietnia ub.r. załogi dysponowały takimi samymi danymi. Jednak po zastrzeżeniach podnoszonych przez Suchorskiego prokuratura zleciła ekspertom dalsze badania. Te tymczasem utknęły w martwym punkcie, bo do kontynuacji prac niezbędne są wyniki innej analizy. Jak ustaliliśmy, chodzi o badania dokumentacji fotograficznej lotniska z 5 i 12 kwietnia 2010 roku - zatem o zdjęcia satelitarne rejonu smoleńskiego. - Prokuratorzy uznali, że opinia, którą wydali eksperci z Dęblina, musi zostać poszerzona, ale by to uczynić, wcześniej musi zostać wydana opinia dotycząca zdjęć lotniska z 5 i 12 kwietnia 2010 r., które znajdują się w materiałach sprawy. Tę analizę wykonuje Służba Wywiadu Wojskowego - poinformował płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Rzecznik nie chciał natomiast komentować, czy eksperci z Dęblina badają tylko karty podejścia znane z raportu MAK, czy też te wskazywane przez Suchorskiego oraz czy analiza zobrazowań satelitarnych ma na celu ustalenie rzeczywistego położenia m.in. radiolatarni lotniska Smoleńsk przed i po katastrofie.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2011-03-15
Autor: jc