Słowaccy piloci nie czapkują MAK
Treść
- Woziłem naprawdę przeróżnych polityków. Od szeregowych po najwyższe władze, z prezydentem włącznie, ale nigdy ich obecność nie wpływała na jakość naszej pracy - wyjaśnia w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Viliam Polniser, szef Rządowej Służby Lotniczej Republiki Słowackiej. To słowacki odpowiednik polskiego 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Zgodę na rozmowę z Polniserem "Nasz Dziennik" uzyskał najpierw w Kancelarii Prezydenta Ivana Gasparovica, a później w Ministerstwie Obrony Narodowej w Bratysławie. - Sugerowanie, że Tu-154M nie jest w stanie odejść na drugie zajście z wysokości 100 metrów, jest absolutnie nieuprawnione - mówi Polniser. W sprawie katastrofy na Siewiernym szef słowackich pilotów rządowych, z którymi latają VIP-y, mówi zdecydowanie: "Czekamy na wyniki polskiego śledztwa". Warto dodać, że z Polniserem rozmawialiśmy już po prezentacji rosyjskiego raportu MAK.
Tuż po upublicznieniu przez komisję Jerzego Millera stenogramów ze smoleńskiej wieży, które zneutralizowały dotychczasowy urzędowy przekaz o winie pilotów polskiego Tu-154M, natychmiast pojawiły się medialne sugestie, że maszyna ta nie jest w stanie odejść na drugi krąg z wysokości, na jaką została sprowadzona przez - w domyśle - niedoświadczoną, niedouczoną i zestresowaną załogę. Pomimo dość jasnego przekazu, jaki płynął z konferencji zorganizowanej przez Państwową Komisję Badania Wypadków Lotniczych, front profesjonalnych przyjaciół Kremla natychmiast zasugerował, że komenda "odejście" wydana przez dowódcę polskiej maszyny mjr. Arkadiusza Protasiuka, nie miała większego znaczenia, bo samolot za bardzo się zniżył. W ruch natychmiast poszły analizy "ekspertów" przekonujące o "pewnej" bezwładności, jaką ma Tu-154 poniżej 100 metrów. I że nie sposób wyprowadzić maszyny z takiej wysokości. Medialny chórek z radością podchwycił te sugestie, tak samo jak wcześniejsze doniesienia o rzekomych naciskach ze strony gen. Andrzeja Błasika i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W najmniejszym stopniu nie starano się zweryfikować tych doniesień. Czy rzeczywiście tupolew jest tak mało zwrotną maszyną, że nie był w stanie wykonać manewru odejścia na drugi krąg 10 kwietnia ubiegłego roku na Siewiernym? "Nasz Dziennik" zwrócił się z prośbą o wyjaśnienie tych wątpliwości do słowackich pilotów rządowych, którzy niedawno prezentowali swoje umiejętności na pokazach w Piestanach. Nasi południowi sąsiedzi opiekę nad lotami VIP-ów powierzają Ministerstwu Obrony Narodowej. Jak wyjaśnił rzecznik Kancelarii Prezydenta Słowacji Ivana Gasparovica, Marek Trubac, w czasie podróży głowa państwa korzysta wyłącznie z rządowej floty. Zaznaczył, że nie ma takiego pojęcia jak "samolot prezydencki". Słowackie Ministerstwo Obrony Narodowej wyraziło zgodę na rozmowę "Naszego Dziennika" z Viliamem Polniserem, szefem Rządowej Służby Lotniczej, odpowiednikiem polskiego 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Jak wyjaśnił Polniser, sugerowanie, iż tupolew nie jest w stanie odejść na drugie zajście z wysokości 100 metrów, jest nieuprawnione. Na pokazach w Piestanach pilotowany przez Słowaków Tu-154M, którym na co dzień lata prezydent, wykonał przejście na niskiej wysokości nad płytą lotniska. Obala to zatem tezę MAK, że komenda mjr. Protasiuka "odchodzimy" padła na zdecydowanie za niskiej wysokości, bo powinno być to minimum 120 metrów. Jak wyjaśnia Polniser, tupolew może wykonać manewr odejścia na drugi krąg z 30 metrów. Szef słowackich pilotów rządowych zdecydowanie podważa także twierdzenia rosyjskich ekspertów, jakoby ten typ maszyny nie był w stanie wykonać manewru "touch & go", czyli dotknąć pasa startowego kołami i ponownie nabrać wysokości. - Manewr ten nie jest wyjątkowo skomplikowaną procedurą - mówi Polniser.
Łukasz Sianożęcki
Nasz Dziennik 2011-01-24
Autor: jc