Sentyment to jedno, a roszczenia to drugie
Treść
Z Dorotą Arciszewską-Mielewczyk, senator Prawa i Sprawiedliwości, prezes Powiernictwa Polskiego, rozmawia Anna Ambroziak Pani zdaniem, kongres, który odbył się w sobotę, rzeczywiście miał na celu polepszenie relacji polsko-niemieckich? Czy też może chodziło o zamanifestowanie obecności niemieckich ziomkostw na terenie Rzeczypospolitej? - To w ogóle nie powinno mieć miejsca i każdy, komu zależy na Polsce, nie powinien legitymizować tego spotkania swoją osobą. Co to w ogóle za spotkania w naszym kraju z niemieckimi ziomkostwami? Poza tym to, co oni mówią, to nieprawda. Przecież ziomkostwa chcą powrotu na tereny byłych Prus Wschodnich i wykazują to w sądach cywilnych. Tych kontaktów nie powinno być, bo co to za spotkanie z osobami reprezentującymi wysiedlonych? Już nieraz byliśmy zapewniani o dobrych intencjach tych środowisk, a potem okazywało się coś innego. Z jednej strony poklepują nas po plecach, a potem wychodzi szydło z worka. Poza tym samorządowcy w ogóle nie powinni kreować sami polityki zagranicznej zwłaszcza w tak ważnych kwestiach. Ziomkostwa mówią, że istnieje kwestia wypędzeń, ale przecież tej kwestii nie ma, nikt nikogo nie wypędzał, ci ludzie wyjeżdżali z własnej woli, najpierw z nakazu Hitlera, potem uciekając przed frontem sowieckim, i wyjeżdżali dobrowolnie, by polepszyć sobie byt. Zrzekali się obywatelstwa polskiego i przyjmowali niemieckie, po czym otrzymywali świadczenie wyrównawcze za pozostawione mienie. Spotkanie to odbyło się na zaproszenie starostwa olsztyńskiego... - Ja bym organizatorom raczej wskazała, aby zajęli się tymi osobami, które są zagrożone roszczeniami i którym nikt nie pomaga. One uważają, że poprzez roszczenia są traktowane jak obywatele drugiej kategorii we własnym państwie. Jak pan starosta chce legitymizować i uwiarygodniać te środowiska, to jest jakiś nonsens i skandal, by z tym środowiskiem rozmawiać. Oczywiście, ideologię do tych spotkań można dorobić. Ale jeśli ktoś obserwuje scenę polityczną, to nie ma złudzeń, o co im chodzi. Oni patrzą, jak daleko można tutaj wejść, pod płaszczykiem przyjaźni realizują swoje określone cele, zawsze będą się tłumaczyć, że jedni są za, a inni przeciw. Póki Niemcy nie wezmą na siebie odpowiedzialności, nie przestaną relatywizować historii, nie ma co organizować takich spotkań. Poza tym podkreślam, że całe te środowiska wzajemnie się przenikają, tam nie ma osób przypadkowych. Jeżeli ktoś zapisuje się do takich organizacji, to znaczy, że zgadza się na realizowanie takich, a nie innych celów - z takimi tendencjami należy walczyć! Oni mogą się z nami fotografować, ściskać i mówić, że mamy być wobec siebie uprzejmi. Czy jednak nasi samorządowcy zamierzają patrzeć, jak Niemcy wykorzystując luki w naszym prawie, czy będą się dalej uśmiechać wobec tragedii, która właśnie na Warmii i Mazurach jest największa? Tam nie powinno być w ogóle żadnej rozmowy, tylko należy wysłać pismo z żądaniem zaprzestania roszczeń, by wreszcie zakończyć te haniebne procesy przeciwko państwu polskiemu! Nasi politycy powinni się w końcu na to zdecydować, a nie bać się ani wstydzić, tylko odważnie określić problem, byśmy już więcej nie żyli w obłudzie. Ze strony niemieckich organizacji padają jednak słowa pełne sentymentu do niegdyś rodzinnych stron. Trudno im tego zabraniać. Przecież polscy Kresowiacy też równie dobrze mogliby użyć takich argumentów wobec naszych byłych ziem wschodnich... - Roszczenie to jedno, a sentyment to drugie. A czy Polacy nie powinni mieć też sentymentów? Na przykład do sytuacji, gdy w 1938 roku w Berlinie rozwiązano Rodło, znak używany przez Związek Polaków w Niemczech od 1932 roku. Była tam przecież masa Polonii, a ograbiono nas ze wszystkiego. Czy to więc znaczy, że decyzję Hitlera o likwidacji Polonii Niemcy mają kontynuować? Niech ci, którzy są w Centrum przeciwko Wypędzeniom i wspierają panią Steinbach oraz jej kłamliwe programy edukacyjne o wypędzeniach i wysiedleniach, przyjadą do Polski, do założonych przez nich obozów koncentracyjnych, i niech zobaczą, co to była za tragedia. Można jedynie pochylić się nad krzywdą ludzką, nad ofiarami wojny. Uważam jednak, że za dużo czasu poświęcamy tym, którzy wyjechali do Niemiec, chcąc polepszyć sobie byt, i udowadniają, że są Niemcami, i tym Niemcom, którzy tu przyjeżdżają i udają, że chcą polepszyć z nami stosunki, a zbyt mało tym, którzy do dziś nie otrzymali zadośćuczynienia za to, co choćby zrobiła im komuna i Niemcy w czasie II wojny światowej. Nadszedł czas, by pan premier i minister skarbu wzięli się w końcu do roboty i nie odrzucali naszych dobrych inicjatyw, by zabezpieczyli interes własnych obywateli, a nie pisali jakąś ustawę reprywatyzacyjną, która naraża Polskę na zaskarżenie w Trybunale przez Niemców. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-10-20
Autor: wa