Seksintruktaż kaleczy
Treść
Zdjęcie: Mateusz Marek/ Nasz Dziennik
Z siostrą dr hab. Marią Loyolą Opielą BDNP z Katedry Pedagogiki Chrześcijańskiej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego rozmawia Izabela Borańska-Chmielewska
Jak dziś wygląda i czym jest edukacja seksualna w większości szkół?
– Trzeba zacząć od tego, jak organizuje się system edukacji dzieci i młodzieży. Jeśli jest to system, w którym chodzi o integralny rozwój, wychowanie i kształcenie, wtedy dziecko-osoba jest podmiotem, który wychowujemy i formujemy. W takim ujęciu element wychowania seksualnego będzie miał swoje właściwe miejsce jako jeden z ważnych wymiarów integralnego rozwoju osoby. Przybierze też odpowiednie formy.
Jeżeli będzie to system edukacyjny zawierający z założenia manipulacje obliczone na korzyści inne niż dobro wychowanka, zawsze będzie się to obracało przeciwko dziecku. Dlatego że będzie akcentowany jakiś jeden aspekt rzeczywistości wychowania, a redukowanie jakiegokolwiek wymiaru wychowania jest krzywdzące. Młody człowiek, dziecko powinno być wychowywane całościowo, harmonijnie, z uwzględnieniem w sposób pełny wszystkich wymiarów jego życia i osobowości. To jednak zależy od konkretnej koncepcji filozoficznej człowieka, na jakiej opierają się podstawy systemu edukacji. Jeżeli odpowiemy sobie na pytanie: kim jest dla nas człowiek, to następnie będziemy pytać: jak, dlaczego i w jakim celu go wychowujemy, dokąd go prowadzimy itd. Każde podejście dążące do redukowania jakiejś sfery rozwoju na rzecz innych jest krzywdzące dla wychowanka.
Jako Zgromadzenie Służebniczek prowadzimy przedszkola dla dzieci. Gdybyśmy jako siostry zakonne ograniczały się tylko do wychowywania religijnego, też robiłybyśmy dzieciom krzywdę, bo chociaż jest to ważny wymiar, to jednak jeden z wielu, nie jedyny. Jeżeli zabieramy się do dzieła wychowania, mając świadomość, kogo wychowujemy, powinniśmy działać odpowiedzialnie i uwzględniać wszystkie sfery osobowości wychowanka.
Jakie skutki może mieć przeakcentowanie jednej sfery?
– Panika i jazgot o konieczności edukacji seksualnej najmłodszych jest czymś, co powoduje popadanie w skrajności i jest niekorzystne dla ich wychowania. Niedawno jedna z matek opowiadała nam, jak wyglądały zajęcia w przedszkolu, do którego uczęszczał jej syn. Pani prowadząca zajęcia wywołała na środek chłopca i dziewczynkę, po czym poleciła, żeby najpierw jedno dotknęło drugie, potem żeby dzieci przytuliły się i dały sobie buziaka, co spotkało się z oporem chłopca. Następnie pani poprosiła chłopca z chłopcem i dziewczynkę z dziewczynką, polecając po kolei te same czynności. Za każdym razem pani pytała dzieci, czy coś się stało. Widząc ich zdziwienie, mówiła: „Dzieci, nic się nie stało”. Początkowo sama to przekonująco powtarzała, ale po jakimś czasie dzieci „spontanicznie” już odpowiadały, że nic się nie stało. A stało się bardzo dużo. Owszem, nie spadł sufit, nikt fizycznie nie ucierpiał, ale został przekroczony pewien próg w wyobraźni i psychice dzieci. Zresztą w sposób perfidny i zamierzony przez panią, która prowadziła zajęcia. Jedne dzieci były przerażone, drugie zadowolone, bo zrobiły i odpowiedziały tak, jak pani chciała. Wszystkie zostały z problemem i chaosem, bo nie dowiedziały się, jak sobie z nim poradzić.
Niewielu rodziców wnika w to, co jest w programie nauczania, nie są świadomi zagrożeń. Skąd ten brak zainteresowania?
– Jeśli spojrzymy na standardy WHO, to de facto nie jest wychowanie i uczenie, tylko zwykły instruktaż, odwoływanie się do najniższych instynktów, popędów, które należy formować, kształtować, poddawać pod samodzielną kontrolę człowieka, który dojrzewa. Tymczasem trzeba to czynić odpowiedzialnie, od pierwszych chwil życia, kiedy małe dziecko jest wprowadzane w rzeczywistość poznawania siebie i świata. To rodzice są tu pierwsi i najważniejsi, oni wprowadzają dziecko w świat, uczą je radzenia sobie, zajmowania właściwych postaw w określonych sytuacjach. Dziecko najpierw uczy się poprzez naśladowanie innych, w czym ogromną rolę odgrywa osobisty przykład dorosłych. Relacja rodzica i wychowawcy z dzieckiem opiera się na jego wierze. Gdy zyskamy zaufanie, dziecko nam wierzy, przyjmuje od nas wszystko, uczy się od nas zachowań i jest przekonane, że one są słuszne. Dlatego rodzice i nauczyciele powinni odpowiedzialnie podchodzić do wychowania. Wiemy, że dzieci najpierw więcej czują, niż rozumieją. Mamy obowiązek moralny, aby dać dzieciom wszystko, co dobre i prawdziwe, wychować je jak najlepiej, biorąc pod uwagę wszystkie aspekty osobowego rozwoju.
Jak agresywne wychowanie seksualne wpływa na najmłodsze dzieci?
– Bardzo negatywnie. Trzeba powiedzieć wprost, że wyrządza dzieciom krzywdę. W naszych przedszkolach nie stosujemy tych praktyk, ale mamy świadomość, jak można dziecko urazić i zniszczyć psychicznie, pomijając różnice płciowe i role, jakie z nich wynikają. Dzieci same rozpoznają fakt, że istnieją różnice między dziewczynkami i chłopcami, nie ograniczając się jedynie do różnicy w budowie ciała. Większość kilkuletnich chłopców w momencie, kiedy zostają ubrani w spódniczkę czy sukienkę, protestuje, nie godzą się na to, reagują gwałtownie. Mali chłopcy nie są psychologami i nie potrafią nazwać tego, co czują, ale wiemy, że w ten sposób można złamać dziecku psychikę. Zaburza to zdolność dziecka do rozwoju w obszarze umysłowym, emocjonalnym i duchowym, a więc w tym, co należy do istoty człowieczeństwa. Tego nie da się później odbudować. To, co zaniedbamy do 7. roku życia, będzie problemem w dalszym życiu człowieka. Wychowanie seksualne proponowane przez WHO jest płytkie i oparte na najniższych instynktach. To powinno być karalne, bo od najmłodszych lat dąży się do uczynienia człowieka niezdolnym do funkcjonowania zgodnego z jego ludzką naturą. Mamy wychować kogoś, kto rozumem i wolą w pełni potrafi panować nad popędami, odpowiedzialnie dążyć do pełni rozwoju, a nie skupiać się tylko na swoich cielesnych potrzebach.
Dziękuję za rozmowę.
Izabela Borańska-ChmielewskaNasz Dziennik, 17 września 2014
Autor: mj