Sądny dzień Klicha
Treść
Dziś odbędzie się posiedzenie Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, na którym zostanie przegłosowany wniosek o odwołanie jej przewodniczącego Edmunda Klicha. To już druga próba zmiany szefa komisji.
Dokładnie rok temu członkowie PKBWL niemal jednogłośnie przegłosowali wniosek do ministra infrastruktury o cofnięcie wyznaczenia dla Klicha. Jednak wówczas Cezary Grabarczyk pozostawił go na stanowisku.
Współpracownicy zarzucali Klichowi despotyzm i niekompetencję. - Wydaje polecenia jak w wojsku, krzyczy, obraża - mówił wtedy jeden z ekspertów znających sytuację. Część członków komisji pracowała w Smoleńsku i w Moskwie w charakterze współpracowników akredytowanego przy MAK. Wytykali Klichowi upolitycznienie sprawy katastrofy oraz że nie zadbał o prawidłowe prowadzenie wszystkich badań. Sam Klich wszystkie zarzuty odpierał.
Nie wiadomo, co kierowało ministrem Grabarczykiem. Być może tuż po opublikowaniu raportu MAK i w trakcie intensywnych prac komisji Millera nie chciał kolejnego zamieszania w swoim resorcie w związku z katastrofą. W środowisku lotniczym mówiło się jednak o czymś więcej. Klich, który stał się osobą publiczną i zaczął mieć ambicje polityczne, miał grozić ujawnieniem przed wyborami kompromitujących ministra informacji i obiecywać dobrą współpracę z Platformą Obywatelską. Po ponad pół roku wyszły na jaw konkrety. Okazuje się, że przewodniczący komisji i akredytowany cały czas prowadził grę o swoją pozycję. Nagrywał swoich rozmówców i niektóre z tych nagrań zaczęły po pewnym czasie wyciekać. Wcześniej chwalił się wielokrotnie, że robi szczegółowe notatki ze wszystkich rozmów i czynności, żeby później napisać książkę na temat badania katastrofy smoleńskiej. - Muszę kiedyś zdać sprawozdanie społeczeństwu. Tylko ja to mogę zrobić. Dobrze zabezpieczyłem cały ten materiał - mówił rok temu "Naszemu Dziennikowi". W książce miała znaleźć się relacja o tym, jak trudna była praca akredytowanego, a także cała prawda o rosyjskich naruszeniach. Jednak książka Klicha, która ukazała się jesienią, jest tylko niepozbawionym potknięć monotonnym podręcznikiem akademickim, w którym autor prezentuje różne teorie przyczyn katastrof lotniczych i metodykę ich badania. W rozdziale na temat Smoleńska nie ma nic ponad to, co Klich sam wielokrotnie mówił, a co potem znalazło się w raporcie komisji Millera.
Wszystko wskazuje na to, że rewelacje w książce nie miały wcale przestraszyć Anodiny, ale kogoś w kraju. Słowa o "zabezpieczeniu materiału" oraz dziwne "Tylko ja to mogę zrobić" stanowiłyby zawoalowany komunikat dla polityków PO, aby nie przeszkadzali w karierze Klicha. Wśród rozmówców akredytowanego byli premier i ministrowie. Wymiana zdań z szefem MON pochodząca z kwietnia 2010 r. znalazła się jakoś wśród plików dostępnych dla wielu pracowników komisji i ministerstwa. W sprawie rejestrowania rozmowy z ministrem obrony prokuratura wojskowa prowadzi śledztwo, cywilna odmówiła wszczęcia sprawy. Niedawno okazało się, że Klich kontaktował się też z kimś prawdopodobnie ze służb specjalnych - a przynajmniej chodzi o wywołanie takiego wrażenia - gdyż tajemniczy rozmówca miał go jakoby podsłuchiwać. - Ja wiem, że nad wszystkim trzeba mieć kontrolę. Nie może się wymknąć. Rację musimy mieć my - mówił wtedy.
Edmund Klich był rzeczywiście lojalny wobec rządzącej formacji, nie krytykował rządu, premiera ani ministra Millera aż do wyborów. Wtedy zdecydował się na kandydowanie do Senatu. Ale nie udało mu się znaleźć na listach PO. Startując samodzielnie, przegrał w Kaliszu z kandydatami PO i PiS. Swoją kampanię koncentrował na tym, że w Senacie będzie mógł "bronić swojego dobrego imienia". Atakował też komisję Millera. Według niego, jej raport różni się od polskich uwag do raportu MAK, które sporządzał ten sam zespół. Zarzucał złagodzenie kwestii nieprawidłowości po stronie rosyjskiej i nieuwzględnienie jego własnych spostrzeżeń o rosyjskich naruszeniach.
Co zrobi Nowak
Po tych wszystkich incydentach i niejasnościach związanych z osobą Edmunda Klicha oraz z ewidentnymi zaniedbaniami podczas wykonywania obowiązków w Moskwie nie powinno być problemów z powtórnym przegłosowaniem wotum nieufności dla przewodniczącego w samej komisji, ale decyzja ministra transportu nie jest pewna. Sławomir Nowak jest do piątku na urlopie, a przepisy nie określają, kiedy powinien rozpatrzyć wniosek członków PKBWL. Minister nie jest związany w żaden sposób rekomendacją komisji. Formowanie jej składu reguluje art. 17 Prawa lotniczego. Zgodnie z nim przewodniczącego "wyznacza minister właściwy do spraw transportu na okres 5 lat". Kadencja Klicha kończy się 15 stycznia 2016 r., ale minister "może, na wniosek Komisji uchwalony bezwzględną większością głosów, cofnąć wyznaczenie przewodniczącemu lub innemu członkowi Komisji". Paragraf 22 regulaminu komisji opisuje, jak dochodzi do owego "cofnięcia wyznaczenia". Każdy członek komisji może wnioskować o podjęcie takiej uchwały, przy czym wszyscy pozostali otrzymują kopię pisemnego uzasadnienia. Posiedzenie odbywa się nie później niż po 30 dniach. Głosowanie jest tajne, a wymagane kworum wynosi cztery piąte składu gremium.
Obecnie w PKBWL jest 17 członków, w tym przewodniczący oraz dwóch zastępców - Maciej Lasek i Andrzej Pussak. Klich może liczyć tylko na tego ostatniego, który jest jego długoletnim współpracownikiem i kolegą, również byłym wojskowym. Poza Klichem i Pussakiem jest jeszcze 13 osób, które rok temu głosowały za jego odejściem. Być może w ich ślady pójdzie dwóch nowych członków zespołu: Wiesław Jedynak i Piotr Lipiec. Obaj oraz pięciu dotychczasowych członków należało też do komisji Millera.
Konflikt pomiędzy komisją a przewodniczącym jest starszy niż sprawa Smoleńska. W 2006 r. przejął on kierownictwo w PKBWL po Stanisławie Żurkowskim. Jerzy Polaczek, który jako minister infrastruktury zadecydował o zmianie, liczył na to, że Klich zdynamizuje prace tego organu. Jednak obecnie nie ma wątpliwości, że czas na zmiany. Konflikt w zespole utrudnia jego prace, chociaż członkowie starają się tego nie okazywać. - Sytuacja jest dla nas bardzo stresująca. To nie jest przyjemne dla żadnego zespołu opowiadać się za jednym ze swoich członków lub przeciw niemu - mówi Maciej Lasek.
Sam Edmund Klich nie chce podawać się do dymisji, ale w wypowiedziach dla mediów wyraźnie spodziewa się odwołania. Znowu wraca do kwestii napisania książki. Klich jak zwykle szokuje sformułowaniami. "Zalazłem wielu ludziom za skórę, dlatego jestem teraz opluwany. Usiłuje się mnie wmanewrować w jakieś sprawy. Usiłują ze mnie zdrajcę zrobić. Czy ja mam sobie strzelić w łeb, jak pułkownik Przybył? Ja nie mam niczego do ukrycia i niczego się nie boję" - odgrażał się w rozmowie z jednym z tabloidów. Może to znowu sygnał, tym razem dla Sławomira Nowaka. Ale chyba już wszyscy mają dość kontrowersyjnego pułkownika rezerwy. Pozostają oczywiście tajemnice setek godzin nagrań sporządzanych przez Klicha, które mogą jeszcze być dla kogoś niewygodne, chociaż i tak zawsze mogą one wypłynąć.
Piotr Falkowski
Nasz Dziennik Środa, 1 lutego 2012, Nr 26 (4261)
Autor: au