Rząd czeka na reakcję rynków, zamiast działać
Treść
Z dr. Cezarym Mechem, doradcą prezesa Narodowego Banku Polskiego, rozmawia Małgorzata Goss Premier powiedział, że osiem godzin dziennie poświęca na rozmyślanie nad CO2, a drugie osiem nad problemem emerytur. To chyba dobry sygnał? - To bardzo dobry sygnał, gdyż daje nadzieję, że przy tak dużym skoncentrowaniu uwagi na dwóch najważniejszych problemach długoterminowych Polski, tj. zwiększeniu konkurencyjności naszej gospodarki i przeciwdziałaniu zapaści demograficznej, wcześniej czy później zostaną podjęte właściwe decyzje. Martwi, że wskutek braku efektywnych działań kryzys na trwałe zagościł w naszym kraju. Listopadowy spadek produkcji przemysłowej aż o 2,6 proc. względem poprzedniego roku jest alarmującym sygnałem. W kwestii CO2 wystarczyłoby zainteresować się, dlaczego Pan od roku bije na alarm, porównując zgodę na redukcję emisji do największych polskich porażek gospodarczych... Czy to z powodu stanowiska UE doszło do odwołania szczytu UE - Chiny? - Formalnym powodem jest wizyta Dalajlamy w Polsce i zapowiadane w tym czasie spotkanie z nim prezydenta Sarkozy'ego. Niezależnie od wpływu emisji CO2 na ocieplenie klimatu, samoograniczenie UE nie będzie miało wpływu na poziom światowej emisji. Po to, aby skutecznie ograniczyć emisję na poziomie światowym, zarówno USA, jak i UE musiałyby kilkakrotnie zmniejszyć emisje, co jest niemożliwe bez spadku dobrobytu do poziomu krajów Trzeciego Świata. Gdyby Chiny i Indie emitowały tyle CO2 na mieszkańca, co USA, to poziom światowej emisji wzrósłby trzykrotnie. Zmuszanie zaś krajów biednych do zamrożenia poziomu emisji i gospodarki na obecnym poziomie jest postrzegane jako hipokryzja państw kolonialnych. Z tego wynika, że zamiast organizować konferencje klimatyczne i spotkania z Dalajlamą, powinniśmy uznać Chiny jako naturalnego sojusznika w wetowaniu szkodliwych dla Polski uregulowań dotyczących CO2? - Tak. Wydaje się, że obecnie drażnimy wielkie "koty" światowej polityki - Chiny, Rosję i społeczność muzułmańską. Tymczasem kluczem do światowej pozycji państw stają się ich potencjały demograficzne. Polska na równi z Rosją jest krajem schyłkowym i będzie przedmiotem ekspansji innych. Olbrzymie zasoby bogactw Arktyki (m.in. 90 mld baryłek ropy) i Syberii, które otwierają się na skutek właśnie ocieplenia klimatu, będą naturalnym przedmiotem ekspansji... chińskiej, w sytuacji kiedy w połowie wieku na Syberii będzie żyło 50 mln Chińczyków przy 100 mln Rosjan w całej Rosji. Według danych "The Economist" z 5 grudnia, na rosyjskim Dalekim Wschodzie żyje zaledwie 6,5 mln ludzi, a na Syberii 19,6 miliona. Przyszłość Polski względem Rosji i Niemiec zależy więc tak naprawdę od demografii, od tego, czy polska rodzina w najbliższym czasie się odrodzi, czy też na równi z innymi krajami europejskimi staniemy się krajem w części muzułmańskim, a w części wschodnioeuropejskim przedmieściem Berlina. Rozważania premiera w sprawie emerytur pomostowych powinny więc doprowadzić go do kwestii demografii? - Dokładnie. Kryzys emerytalny i służby zdrowia to właśnie efekt starzenia się społeczeństwa. Mamy więc do wyboru: albo o 10 lat dłużej pracować i być poddawani różnym formom propagandy eutanazji, albo wprowadzić prawdziwą, a nie udawaną politykę prorodzinną. Premier nie jest autentyczny w swojej trosce o emerytury, jeśli z jednej strony mówi, że musimy dłużej pracować, a jednocześnie jego minister zachęca do wstępowania do armii zawodowej, obiecując, że ci z ochotników, którzy się zgłoszą, będą najmłodszymi - 35-letnimi - emerytami, żyjącymi dziesięciolecia na koszt społeczeństwa. Drugie zmartwienie premiera to CO2... - To bardzo dobrze, że premiera zajmują długofalowe problemy polskiej gospodarki. Niedobrze natomiast, że do opinii publicznej docierają one w zniekształconej formie. Premier się martwi o naszą długofalową konkurencyjność i o to, jak znajdować sojuszników w UE dla naszego stanowiska. W tym samym czasie łamy prasy zapełnione są artykułami... na temat groźby ocieplenia klimatu. Nawiasem mówiąc, grudniowa wkładka do gazety "Financial Times" pokazuje, że w wyniku ocieplenia... w Polsce wzrośnie poziom hodowli! Doniesienia z Konwencji Klimatycznej w Poznaniu skupiają się na zagrożeniach dla klimatu, przy jednoczesnym pomijaniu kwestii, jak proponowane metody zwalczania ocieplenia będą oddziaływać na polską gospodarkę. To kompletnie nieracjonalne podejście. Podobny brak racjonalności można zaobserwować w sprawie emerytur i przywilejów grupowych. Wszyscy się martwią, że system się nie bilansuje, ale nikt nie podnosi, że należy prowadzić politykę prorodzinną. Jeśli dyskusja nad tymi strategicznymi zagadnieniami skupia się na skutkach, a unika diagnozowania przyczyn, to podejmowane na tej podstawie decyzje okazują się nieracjonalne. Wzrost demograficzny czy wykorzystanie własnych tanich źródeł energii to podstawowe warunki wzrostu gospodarczego, które powinny być od dawna wmontowane w system. Bez prawidłowego ich uregulowania nie ma prawidłowej rachunkowości budżetowej. Jeśli się je ignoruje lub traktuje nieracjonalnie - dochodzi do generowania poważnych pozabilansowych kosztów dla budżetu. To właśnie powoduje, iż polska polityka nacechowana jest nieustannym dążeniem do zbilansowania budżetu, do redukcji wydatków, w konfrontacji z całym społeczeństwem. Gdyby te strategiczne sprawy długofalowe były dobrze uregulowane, to rząd nie byłby zaskakiwany wydatkami z tytułu zobowiązań państwa, takimi jak np. emerytury pomostowe, ponieważ wydatki te byłyby powiązane z adekwatnymi składkami i kapitałami. Wspominał Pan w poprzedniej naszej rozmowie, że niemały wpływ na ten brak uregulowania podstawowych problemów mają potężne grupy interesu, zabiegające o to, aby zdobyć dla siebie określone korzyści za darmo. - Brak właściwej rachunkowości powoduje, że pojawiają się płatności, które nigdzie w bilansie nie występują. Gdyby te problemy były w porę prawidłowo uregulowane, wbrew naciskom grup interesów, to występowałyby w bilansie, miałyby swoje pokrycie kapitałowe i władza wykonawcza nie musiałaby się tym dzisiaj zajmować. Oliwy do ognia dolewają media, które przedstawiają problem w sposób uproszczony. W rezultacie np. pracownicy nie mają dzisiaj pretensji do pracodawców, że im się redukuje przywileje emerytalne, ale do państwa, które je obiecało. A wszystko dlatego, że państwo powinno było nałożyć na pracodawców obowiązek opłaty składki, lecz tego nie robi. Czy nadal generujemy błędne rozwiązania, które zemszczą się w przyszłości? - Dzisiaj ujawnia się nieracjonalność decyzji sprzed lat o rezygnacji z oparcia we własnych instytucjach krajowych. Forsowano tezę, że państwo ma się krok po kroku wycofywać ze wszystkich sfer gospodarczych, a teraz ci sami analitycy domagają się, aby państwo te sfery finansowało. Tymczasem państwo, które wyzbyło się instytucji i narzędzi analizowania rynku, nie może dzisiaj racjonalnie ocenić ryzyka. Podobnie jeśli zdecydowaliśmy o wprowadzeniu do przedsiębiorstw inwestorów strategicznych, to należało z góry przewidzieć, że zlikwidują oni jednostki badawczo-rozwojowe w tych firmach, a więc sferę kluczową, jeśli chodzi o kreowanie wartości dodanej. To właśnie są przykłady braku optymalnych struktur funkcjonowania państwa. Nierozwiązane problemy długoterminowe w momentach kryzysowych narastają i tak silnie absorbują rząd, że ten nie ma czasu zająć się najpilniejszymi sprawami bieżącymi. Ostatnia wypowiedź premiera świadczy o tym, że dowiedział się o kryzysie jako ostatni z szefów rządów. Wszyscy wiedzieli wcześniej i podejmowali środki zaradcze. - Już od ponad roku przedstawiamy na tych łamach, na czym polega ten kryzys, jakie są jego fazy, w jaki sposób nas dotknie, jak przerzuci się na sferę realnej gospodarki. Mówiliśmy też, że im wcześniej nastąpi reakcja, tym oddziaływanie będzie skuteczniejsze. Jeśli działania będą spóźnione, przesunięte o fazę, podjęte w pośpiechu i w ramach błędnie ustawionych struktur gospodarczych, to pomoc okaże się nieefektywna. Przecież trudno sobie wyobrazić, że państwo przejmie finansowanie całej gospodarki... Wołania o plan antykryzysowy różnych grup interesu sprowadzają się do tego, aby wydrzeć właśnie dla siebie środki z kieszeni podatników na ratowanie biznesu. - Martin Wolf, główny ekonomista w "Financial Times", wskazuje na problemy związane z przejmowaniem przez brytyjski rząd zobowiązań instytucji prywatnych. Tam dyskusja na ten temat toczy się od dawna i rząd od dawna podejmuje działania wyprzedające. W Polsce ten czas nie został przez rząd wykorzystany i pewne niekorzystne procesy i decyzje instytucji gospodarczych, którym można było zapobiec, już następują. Kryzys może uderzyć w instytucje gospodarcze tak silnie, że państwo znajdzie się w pewnym momencie pod pręgierzem. To mogą być tysiące monitów i apeli do instytucji rządowych o pomoc. Nie tylko ze strony pracodawców, ale i pracowników. Jeśli nie ma działania wyprzedzającego oraz efektywnej logistyki alokującej i ukierunkowującej zawczasu pomoc publiczną, to w chwili gdy rozdzwonią się telefony i zaczną napływać setki próśb o pomoc państwa, "bo inaczej zwolnimy tysiąc, dwa tysiące pracowników" - ta pomoc publiczna będzie nieracjonalnie rozdzielana i nieskuteczna. Potem będą apele, że "nie jesteśmy w stanie sfinansować naszych poddostawców, bo instytucje finansowe się wycofują". Jeśli tego jest zbyt dużo, a nie ma odpowiedniego schematu postępowania w ramach pomocy, to z jednej strony mnóstwo racjonalnych działań nie zostanie zrealizowanych, a z drugiej - zrealizowane zostaną działania nieracjonalne będące efektem silniejszego nacisku. Gdy wszystkie grupy nacisku naraz rzucą się po pomoc publiczną, to okaże się, że dla wszystkich nie starczy. W kryzysie nie da się dalej rządzić w interesie grupowym, trzeba myśleć o interesie publicznym. - Ten kryzys będzie niewątpliwie podsumowaniem blisko dwudziestoletnich zaniechań kolejnych ekip rządowych, niemniej należy zrobić wszystko, aby ratować gospodarkę kraju. Obawiam się, że część decyzji o redukcji zatrudnienia i aktywności w Polsce zostało już podjętych, a niektórzy pracodawcy apelują do rządu o pomoc tylko po to, aby wystąpić przed załogą i powiedzieć: "Mamy obiektywne problemy, zabiegamy o pomoc państwa, a jeśli jej nie otrzymamy, będziemy musieli was zwolnić". I w tym momencie także pracownicy i związki zawodowe rzucą się na rząd, by ten udzielił pomocy. Powstanie wielki chaos informacyjny i organy państwa nie będą w stanie racjonalnie podejmować decyzji. Wspólny front pracowników i pracodawców przeciwko państwu... W Niemczech przebiegało to inaczej. Gdy Nokia zdecydowała się zlikwidować zakład w Niemczech, powstał wspólny front przeciwko inwestorowi. - Podobnie w czasie rozszerzenia Unii w 2004 r., gdy chciano zapobiec przenoszeniu zakładów ze starej Unii do tańszych krajów, takich jak Polska, rozgorzała dyskusja o alokacji i równości traktowania podatkowego, zaś rządy uruchomiły presję wobec instytucji gospodarczych. To były typowe działania wyprzedzające. Rząd musi uprzedzać pewne procesy. Jeśli zamiast tego ogłasza na prawo i lewo, że u nas jest bardzo dobrze i kryzys nas nie dotknie, to inni zażądają od nas, abyśmy to my pomogli tamtym krajom. Tymczasem naszym zadaniem jest ukierunkowanie działań na to, aby to gospodarka polska korzystała. Powinniśmy mówić wyraźnie, że jesteśmy za tym, aby zagraniczne instytucje finansowe wspierały polską gospodarkę, ale jednocześnie musimy zdawać sobie sprawę, że one tak czy owak będą zmniejszały swoje zaangażowanie w naszym kraju, i starać się, aby to zaangażowanie wraz z rynkiem przejęły instytucje kontrolowane przez państwo - PKO BP i Bank Gospodarstwa Krajowego. Nieracjonalne jest kupowanie przez polskie podmioty akcji wycofujących się zachodnich instytucji finansowych (np. PKO BP chce kupić AIG Bank Polska), bo to by oznaczało, że strona polska nie tylko zapłaci za ten bank, ale przejmie obowiązek sfinansowania ich aktywności kredytowej. W żadnym wypadku nie powinniśmy im pomagać w wycofywaniu się z rynku. Przeciwnie, powinniśmy być zainteresowani, aby to ewentualnie inny bank zagraniczny przejął tamte zobowiązania, a środki, które posiada PKO BP - aby wspierały kredytowo polskie podmioty gospodarcze. Ustawa dotycząca ewentualnej sanacji banków powinna pozwalać na niezwłoczny podział porzuconych przez inwestorów zagranicznych banków w taki sposób, aby zdrowe części aktywów bankowych, z dobrymi kredytami, jak i depozytami klientów do poziomu gwarancji ustawowych, mogły być przejmowane przez PKO BP, zaś resztą aktywów i pasywów powinien się zająć likwidator umiejscowiony w BGK, który występowałby do instytucji macierzystych o zrefundowanie strat. Inaczej może dojść do sytuacji, że przejmiemy za symboliczną złotówkę niewydolny bank, a potem na jego uzdrowienie będziemy musieli wyłożyć astronomiczne kwoty. Postępowanie takie będzie dodatkowo stanowiło istotny bodziec dla menedżerów zachodnich instytucji do etycznego działania, ponieważ będą wiedzieli, że w razie złego zarządzania poniosą pełne konsekwencje. A co się dzieje teraz? Rząd pracuje nad ustawą o pomocy państwa dla instytucji finansowych. Okazuje się, że finansiści nie chcą nawet słyszeć o ograniczeniu swoich wynagrodzeń w instytucjach, które będzie sanowało państwo. Protestują! Zapewne wyobrażają sobie, że państwo przejmie długi i jeszcze wypłaci im premie! A rząd powinien zapewne postępować tak jak premier Gordon Brown, który zapowiedział Islandii, że jak nie przejmie zobowiązań swoich banków, to rząd brytyjski przejmie majątek islandzkich instytucji na Wyspach... A swoją drogą, Związek Banków Polskich zabiega o poszerzenie gwarancji państwowych dla banków... - Tak, uważają, że oprócz depozytów ludności "rząd powinien automatycznie [sic!] gwarantować pożyczki zaciągnięte przez wszystkie banki zarówno w NBP, jak i na rynku międzybankowym". W praktyce to oznaczałoby wyjątkowe wypaczenie wolnorynkowej gospodarki prywatnej, bo zyski byłyby po stronie banków zagranicznych, a ewentualne straty pokrywałby z własnej kieszeni polski podatnik. Przestrogą powinien być przykład Islandii. To małe państewko, liczące zaledwie 313 tys. obywateli, przejęło na siebie obowiązek uregulowania olbrzymich zobowiązań prywatnych banków, których aktywa przekraczają dziesięciokrotność PKB kraju. "Pomoc" międzynarodowa dla Islandii - na kwotę 5 mld USD - ma być użyta - jak twierdzi prof. Danielsson z London School of Economics - do tego, aby spekulanci stosujący strategię "carry trade" (pożyczania na rynkach o niskich stopach procentowych i inwestowania w krajach, gdzie stopy procentowe są wyższe) mogli zrealizować swoje zyski kosztem islandzkich podatników. W interesie Islandczyków było, aby banki zbankrutowały, a za ich długi musieli zapłacić akcjonariusze. Oczywiście ucierpieliby na tym ci Islandczycy, którym zamrożono by oszczędności, ale lepiej byłoby dla nich mieć problemy ze spłatą prywatnego długu, niż spłacać przez lata o wiele większe cudze długi. Wysokie obciążenie niewielkiej społeczności islandzkiej w praktyce może oznaczać, że nastąpi emigracja z Wyspy - do Norwegii lub gdzie indziej... Wracając na grunt polski - błędem może okazać się pomysł na przejęcie ryzyka kredytowego małych i średnich przedsiębiorstw na sumę 20 mld zł polegający na tym, że "kredytów małym i średnim firmom (...) będą udzielały banki komercyjne, a BGK zagwarantuje ich spłatę". Jest to ta sama idea biznesowa, w której zyski są po stronie banków prywatnych, a ryzyko ponosi podatnik. Należy się zgodzić z gubernatorem Banku Anglii, który występując przed komisją parlamentarną, stwierdził, że utrzymanie kredytowania realnej gospodarki jest najistotniejszym czynnikiem jej ożywienia. Dlatego należy wspierać wzrost akcji kredytowej, ale poprzez instytucje kontrolowane przez państwo. Natomiast dla zachęcenia instytucji zagranicznych do kredytowania polskiej gospodarki, jak i zwiększenia ich wzajemnego zaufania, ustawa gwarancyjna powinna być uzupełniona o zakaz wypłaty dywidendy w przyszłym roku. Instytucje byłyby dzięki temu bezpieczniejsze i miały odpowiednie kapitały do rozwijania akcji kredytowej. A w tych bankach, co do których inne instytucje nie mają zaufania jako do uczestnika operacji międzybankowych, powinna być przeprowadzona kontrola KNF w celu wyjaśnienia wątpliwości lub przeprowadzenia koniecznej sanacji. W Ministerstwie Finansów - wzorem inicjatywy angielskiej opisanej w ostatnim numerze "The Economist" - powinien zostać powołany specjalny zespół do monitorowania bankowych praktyk kredytowych. Nieuwzględnianie w cenie kredytu kosztów ryzyka państwa z tytułu gwarancji to nic innego jak generowanie pozabilansowych zobowiązań, które potem nagle trzeba będzie spłacić, a nie będzie z czego. - To powoduje błędną motywację. Jeśli instytucjom finansowym uda się koszty ryzyka przerzucić na państwo, to z jednej strony państwo będzie ponosiło ryzyko i jego ewentualne koszty, a z drugiej - banki, ściągając z klientów wysokie prowizje, będą inwestowały bezpiecznie (bo w razie czego państwo spłaci), ale angażując się finansowo w te bezpieczne projekty - zmniejszą zainteresowanie finansowaniem długu państwa. To dla państwa podwójne koszty. Dlatego lepiej, aby państwo dostarczało kapitału poprzez własne instytucje, niż dawało gwarancje i pomoc zagranicznym instytucjom prywatnym, co do których nie mamy żadnej pewności, czy nie zużyją środków pozyskanych od państwa na rolowanie długów zagranicznych albo do pozbycia się złych klientów, pozostawiając dochodowe projekty w swoich portfelach. Kolejna dziedzina silnie dotknięta kryzysem to budownictwo. Pod hasłem "utrzymania miejsc pracy" banki i deweloperzy prowadzą kampanię, aby państwo dofinansowało tanie kredyty mieszkaniowe. Ludzie mogliby nadal kupować mieszkania, a deweloperzy - utrzymać wysoką cenę za metr. - Generalnie rzecz biorąc, program dla budownictwa (oparty na niezrealizowanym programie gospodarczym "Rodzina na swoim" z 2005 r.) powinien składać się z trzech segmentów: budownictwa socjalnego (odpowiedzialność samorządu), budownictwa społecznego (realizowanego z pomocą państwa) i budownictwa komercyjnego (finansowanego na normalnych rynkowych zasadach). Samorządy powinny być obarczone obowiązkiem zapewnienia mieszkań dla rodzin wielodzietnych w ramach realizacji budownictwa socjalnego. Pamiętajmy, że w tych rodzinach dorastają przyszli podatnicy. Obok budownictwa socjalnego powinno także funkcjonować zinstytucjonalizowane budownictwo społeczne wspierane przez państwo. Nie wolno jednak powielać błędu z lat ubiegłych, jakim jest dopłacanie do produktów bankowych (poprzez tzw. ulgi odsetkowe). To przejaw wadliwej alokacji środków społecznych i działania na rzecz grup interesu. Budownictwo społeczne - w ramach oszczędnościowych standardów architektonicznych i metrażowych - powinno być finansowane przez BGK na stały procent (w wysokości 3 proc.), a różnicę oprocentowania w stosunku do stawek rynkowych dopłacać powinno państwo. To rozwiązanie jest podobne do powojennego niemieckiego projektu kas mieszkaniowych. Chodzi o to, żeby rodzina nie była obciążona zmiennością rat kredytu i by te raty były niskie. W proponowanym systemie nie ma niebezpieczeństwa, że z powodu inflacji i zmiany stóp procentowych kredytobiorca będzie płacił wyższe raty. To ryzyko przejmuje na siebie państwo, które jest w znacznym stopniu odpowiedzialne za powstawanie procesów inflacyjnych. W odróżnieniu od pojawiających się propozycji państwo dopłacałoby nie bankom komercyjnym, lecz BGK, a więc instytucji publicznej. Pomoc nie może prowadzić do tego, że bank stosuje wyższą marżę, a połowę tej marży finansuje państwo, czyli wszyscy podatnicy. Pomoc w ramach budownictwa społecznego powinna być przeznaczona dla obywateli o niższych dochodach. Pozostali zaś, których stać na więcej, musieliby płacić cenę rynkową kredytu i ponosić ewentualne ryzyko. Jakie jeszcze należy podjąć działania w walce z kryzysem? - W kryzysie należy prowadzić ekspansywną politykę fiskalną po to, aby - jak zauważa Martin Wolf w "Financial Times" - nie doprowadzić do pogłębienia sytuacji kryzysowej. Brak zainteresowania firm wydatkami inwestycyjnymi w połączeniu z ograniczeniem wydatków przez obywateli w Wielkiej Brytanii prowadzi do wzrostu deficytu budżetowego na skalę 8,1 proc. w roku 2009 i do zwiększenia długu publicznego o 17 punktów procentowych w ciągu czterech lat! Ta słuszna polityka ma jednak swoje ograniczenia w krajach o deficycie bilansu płatniczego, do których należy Polska. Zgodnie z argumentacją Wolfa, chęć akceptowania przez rynek kapitałowy długu Skarbu Państwa ma swoje ograniczenia, a w przypadku Polski są one jeszcze silniejsze. Dlatego w celu przeciwdziałania impulsom prowadzącym do gwałtownej przeceny złotego ekspansja fiskalna musi być połączona z przyspieszeniem pozyskania środków pomocowych UE. Mają one tę zaletę, że są w euro, więc nie kreują inflacji, a po drugie - zastępują kapitały zagraniczne, które wysychają. Im wcześniej je wydamy, tym lepiej. Należy koncentrować się na dużych projektach infrastrukturalnych, które będziemy w stanie monitorować i realizować płatności w transzach w miarę realizacji inwestycji. Rozwinięta infrastruktura pozwoli zmniejszyć koszty aktywności gospodarczej. Będziemy konkurencyjni. I wreszcie duże inwestycje w energetykę - Polska może mieć najtańszą energię elektryczną, ale jeśli przyjmiemy pakiet CO2, to będziemy mieli najdroższą... Czy mamy zignorować plan redukcji CO2? - Nie. Powinniśmy postępować tak samo jak Wielka Brytania, która w poniedziałek ogłosiła utworzenie trzech pięcioletnich planów, tzw. karbon budżetów, w celu ograniczenia do roku 2020 emisji CO2 o 34 proc. w porównaniu z rokiem 1990. Z osiągnięciem wyników porównywalnych do krajów najbogatszych nie będzie trudno, gdyż od roku 1990 zredukowaliśmy emisję CO2 aż o 32 procent. Informację o brytyjskich planach zamieścił "Financial Times" z 2 grudnia pod zdjęciem premiera Tuska otwierającego konferencję klimatyczną w Poznaniu. Dbając o zachowanie naszych przewag konkurencyjnych, powinniśmy zachować energetykę w ręku państwa, a wtedy państwo jako właściciel, który ponosi ryzyko, będzie miało silniejszą pozycję w negocjacjach CO2. Należy też wzmocnić nadzór nad firmami paliwowo-energetycznymi. Przykład Lotosu skłania do opinii, że racjonalna byłaby koncentracja wpływów krajowych, czyli jedna instytucja "PKN Lotos". Olbrzymie inwestycje podejmowane w sektorze można byłoby racjonalniej przeprowadzić, gdyby był to jeden koncern. Kapitalizm państwowy? Jak w Rosji i w Chinach? - Istotna jest budowa infrastruktury gospodarczej oddzielonej od wpływów i nacisków. W wypadku instytucji o charakterze monopolistycznym muszą one podlegać silnej regulacji prawnej, a czynnik państwowy może być jej substytutem. A więc to są rozwiązania na czas kryzysu - przejściowe, niekoniecznie docelowe? - Jeśli chodzi o infrastrukturę rynku gospodarczego, to trzeba przeciwdziałać prywatyzacji monopoli, ponieważ grozi to wzrostem kosztów działalności gospodarczej, co zniechęca pozostałych inwestorów do inwestowania w danym kraju. Obecnie koszty kapitału poszły do góry, występują zaburzenia płynności, a perspektywy wzrostu gospodarczego są bardzo chwiejne. Instytucjom gospodarczym zależy przede wszystkim na tym, żeby zachować płynność, zmniejszyć moce produkcyjne i dopasować je do popytu albo wręcz zlikwidować tam, gdzie występują wysokie koszty. Krótko mówiąc, oszczędzają i nie myślą o inwestycjach. Projekty inwestycyjne, aby były opłacalne, muszą zawierać zdyskontowany zysk wyższy od nakładów. Jeśli inwestorzy nie wiedzą, jaki będzie wzrost gospodarczy, nie mogą wycenić, jaki ten zysk będzie. Jeśli więc zdyskontują przyszłe przychody, przez wyższe ryzyko i coraz wyższe koszty kapitału, to wyjdzie im, że tylko niewielka ilość projektów inwestycyjnych jest opłacalna. Tak więc instytucje prywatne ograniczają wszelkiego typu inwestycje, a to jest sprzeczne z naszym interesem, bo my - przeciwnie - jesteśmy zainteresowani, aby były one podejmowane i napędzały wzrost gospodarczy. Co zatem możemy zrobić? Możemy jako państwo starać się zmniejszyć im te koszty, podejmując inwestycje w infrastrukturę i energetykę. Ponadto powinniśmy wspierać tylko te inwestycje, które rozwijają potencjał kraju, dają dużą wartość dodaną, zwiększają zatrudnienie, zwłaszcza wysokokwalifikowane, a nie te, które zwiększają zyski inwestorów kosztem ograniczania produkcji i zatrudnienia. Czy to powinno się przełożyć na różnice w opodatkowaniu? - W programie z 2005 r. były zawarte propozycje ulg podatkowych dla firm, które zwiększają zatrudnienie, rozwijają się. Powinniśmy do tych narzędzi wrócić. Nie można traktować wszystkich tak samo. Niemniej jeśli chodzi o obniżki podatków, to należy się zgodzić z noblistą Michaelem Spence'em, że "złym pomysłem w obecnych czasach jest obniżanie podatków... To gospodarce nie pomoże". Nie jest również sprawiedliwe, aby w dobie kryzysu 1 procentowi najbogatszych obywateli obniżać podatki na sumę 8 mld złotych. Lepiej tę kwotę użyć na pobudzenie przedsiębiorczości, a wtedy korzyści z tych działań będą sprawiedliwiej alokowane. Co więc rząd powinien dzisiaj zrobić? - Zaproponować pakiet spełniający te priorytety. Działania powinny być błyskawiczne. Jak dotąd ciągle jesteśmy spóźnieni, więc inicjatywę przejęły instytucje gospodarcze. W rezultacie reagujemy na to, co proponują rynki, zamiast je wyprzedzać poprzez pokazywanie ram, w jakich mogą otrzymać pomoc. To, czego się najbardziej obawiam, to tego, że rząd będzie pracował nad pakietem antykryzysowym pod zmasowaną presją instytucji gospodarczych, które będą się domagały gwarancji, przerzucenia ryzyka na państwo, a na koniec - zapewnienia płynności. Tymczasem państwo powinno dostarczyć płynność wyłącznie BGK i PKO BP. Nie powinno być transferu do innych banków - one i tak skorzystają, gdy te środki trafią poprzez państwowe banki do podmiotów gospodarczych i obywateli, ale będzie się to odbywało bez transferu ryzyka z instytucji finansowych na państwo. PKO BP powinien być dodatkowo dokapitalizowany przez przejęcie PZU. PZU, które ogłosiło, że chce przeznaczyć 10 mld zł na inwestycje zagraniczne, powinno się skoncentrować na działaniu pobudzającym gospodarkę w kraju, a nie przejmowaniu europejskich grup ubezpieczeniowych, które mogą mieć trupy w szafach. Ekspansywność wewnętrzna powinna być ukierunkowana na pobudzenie gospodarki. Inwestycje infrastrukturalne obniżą wysokość kosztów transakcyjnych, a inwestycje w segmenty paliwowe - koszty całej gospodarki (tańsza energia elektryczna). To wszystko razem działa na rzecz przyszłego lokowania inwestycji w naszym kraju. Wyjątkowo nieracjonalne jest redukowanie deficytu budżetowego do poziomu 2 proc. PKB, a z drugiej strony - powiększanie pozabilansowych zobowiązań państwa poprzez bezskładkowe finansowanie przywilejów emerytalnych sędziów, służb mundurowych, górników, nauczycieli, dziennikarzy i wielu innych. Jeśli chcemy być racjonalni, to pokażmy wszystkie wydatki, ile ich naprawdę w budżecie jest! Deficyt budżetowy powinien być efektem tego, że podejmowane są inwestycje, które przyniosą w przyszłości większe dochody podatkowe. I nie ma znaczenia, czy to będzie 2,4, a może i 6 proc. PKB. Należy na to patrzeć długofalowo i nie manipulować cyframi. Zdaje się, że premier powinien w najbliższym czasie nie odbierać telefonów od zaprzyjaźnionych firm i instytucji... - Premier musi jak najszybciej załatwić sprawy długofalowe, a więc kwestie demograficzne i konkurencyjności polskiej gospodarki, ale też w tym samym czasie musi podejmować decyzje co do działań krótkoterminowych związanych z kryzysem. Przede wszystkim nie może dopuścić do sytuacji, że - wskutek natłoku problemów i presji grup interesu - ryzyka komercyjne przeniesione zostaną na podatników. To byłoby ogromnie kosztowne dla państwa, a dodatkowo zniechęcałoby te podmioty gospodarcze, które mając za małą siłę przebicia, same będą musiały zrekompensować sobie wyższe ryzyko. Musiałyby one zapewnić sobie znacznie wyższą zyskowność, a przez to my, jako podatnicy, musielibyśmy mieć niższe wynagrodzenia i płacić wyższe podatki. To zaś oznacza kolejne fale emigracji z Polski. A przecież nie o to chodzi. Jeśli chcemy mieć wyższy wzrost gospodarczy, prowadzić aktywną politykę międzynarodową i zasiadać w międzynarodowych instytucjach, musimy przedstawiać sobą realną siłę, która wyraża się w zrównoważonej strukturze demograficznej i silnej gospodarce. Jeśli będziemy krajem wymierającym, nikt się z nami nie będzie liczył. Jakie jest Pana zdanie na temat nowelizacji budżetowej? - Przypomina to budżet z 2001 roku. Wtedy również nie uwzględniono wpływu załamania kredytowego na spadek dochodów podatkowych i w efekcie - na powstanie "dziury Bauca". Uznanie, że spadek zakładanego tempa wzrostu PKB o 1 punkt procentowy powoduje zmniejszenie dochodów zaledwie o 1,5 mld zł, jest... wyjątkowe. Przyjęcie, że dno kryzysu mamy już za sobą, zwalnia od energicznych działań. W efekcie będziemy mieli nie 18,2-, a 40-miliardową dziurę budżetową i winnego w postaci "pogłębiającego się kryzysu", o ile oczywiście oczekiwany cud gospodarczy nie wystąpi. A nie wystąpi, co najmniej do następnych wyborów. Dziękuję za rozmowę. Cezary Mech jest doktorem finansów, absolwentem Szkoły Głównej Handlowej i prestiżowego programu doktorskiego IESE w Barcelonie. W przeszłości pełnił m.in. funkcje zastępcy szefa Kancelarii Sejmu, prezesa Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi, był też wiceministrem finansów w rządzie K. Marcinkiewicza oraz współautorem programu gospodarczego PiS z 2005 roku. Aktualnie sprawuje funkcję doradcy prezesa NBP Sławomira Skrzypka. Poglądy w niniejszym wywiadzie wyrażają osobiste stanowisko rozmówcy i nie odzwierciedlają stanowiska instytucji, z którą jest związany zawodowo. "Nasz Dziennik" 2008-12-05
Autor: wa