Rosjanie nie chcieliby zeznawać?
Treść
Jeszcze długo możemy się nie dowiedzieć, jaka będzie oficjalna wersja przyczyny katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem. Przewodniczący polskiej komisji badającej okoliczności tragicznego wypadku, szef MSWiA Jerzy Miller tłumaczył to chęcią jak najrzetelniejszego zbadania wszystkich związanych ze sprawą wątków. Miller nie wykluczył wczoraj, że ponownie uda się do Moskwy, by przywieźć dokumenty dotyczące katastrofy, które Rosjanie będą skłonni nam przekazać.
Informacji rządu na temat badania przyczyn katastrofy samolotu Tu-154M wysłuchał wczoraj Senat. Przedstawione przez ministra spraw wewnętrznych i administracji Jerzego Millera dane nie pozwoliły rozwiać wszystkich wątpliwości senatorów. Szef MSWiA, odpowiadając na pytania, zasłaniał się często tajemnicą śledztwa, a w związku z tym niemożnością wyjaśnienia niektórych zagadnień interesujących senatorów. Nie był np. w stanie odpowiedzieć, czy polscy lekarze uczestniczyli w sekcjach zwłok ofiar i podpisywali się pod protokołami.
- Nie wolno nam ujawniać przebiegu procesu badawczego. Nie będzie informacji o codziennych wynikach prac komisji. Ale jesteśmy gotowi zapoznać społeczeństwo z raportami cząstkowymi, jeśli będą zawierać skończone elementy procesu badawczego - powiedział minister Miller. Wyjaśniał, że takim "skończonym elementem" może być np. zakończenie odczytywania zapisów pracy urządzeń na pokładzie samolotu. Nie wykluczył, że w przypadku przeprowadzenia tych czynności informacja mogłaby zostać podana do wiadomości publicznej.
Odpowiadając na pytania senatorów, szef polskiej komisji badającej okoliczności katastrofy stwierdził, że przyczyny wypadku Tu-154M leżą najprawdopodobniej zarówno po stronie polskiej, jak i rosyjskiej. - Nie ma jednej przyczyny wypadku, jesteśmy przekonani, że jest ich wiele. Są one prawdopodobnie rozłożone tak, że część można przypisać stronie polskiej, a część - rosyjskiej. Komisja przywiązuje wielką wagę, by zbadać wszystkie okoliczności, podkreślam słowo - "wszystkie" - mówił Miller.
Szef MSWiA oświadczył, że wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu była "wizytą oficjalną, zgłoszoną jako wizyta głowy państwa, która udaje się w ważne miejsce dla Polaków". Wyjaśnił, że jej status wynika z protokołu dyplomatycznego, a z punktu widzenia przelotu maszyna miała status samolotu państwowego. Przyznał również, że samolot formalnie jest eksterytorialny, co wcale nie zabraniało prowadzić akcji ratowniczej.
Pytanie nie dotyczyło jednak tego, czy Rosjanie mieli prawo ratować, lecz czy nie przekroczyli swoich uprawnień, "zabezpieczając" np. telefony i laptopy ofiar pełniących ważne funkcje w naszym państwie.
Uzupełniając odpowiedź, Miller zapewniał, że na pokładzie samolotu nie używano urządzeń elektronicznych, a ich przejęcie przez stronę rosyjską ze względu na ich zawartość naruszyłoby interesy Polski.
Przekonywał, że skorzystanie z konwencji chicagowskiej przy wyjaśnianiu sprawy to rozwiązanie nie tylko poprawne, ale dobre z punktu widzenia interesu Polski. - Jest to norma międzynarodowa stosowana powszechnie w praktyce i ze względu na swoją powszechność dopracowana we wszystkich szczegółach - mówił szef MSWiA. Wyjaśniał, że co prawda konwencja chicagowska dotyczy badania katastrof samolotów pasażerskich, ale w tym przypadku samolot wojskowy Tu-154M wykonywał przelot pasażerski. Zaznaczył, że strona rosyjska od pierwszych godzin po katastrofie wykazywała chęć współpracy i takiego działania, które "odpowiadałoby obu stronom".
Miller ocenił, że aby przejąć śledztwo od strony rosyjskiej, trzeba się czuć lepiej przygotowanym do jego prowadzenia w tych warunkach.
Na zgłaszane przez senatorów wątpliwości o rzetelność prowadzenia przez Rosjan dochodzenia, minister Miller odpowiedział pytaniem: "Czy Federacja Rosyjska chciałaby się ośmieszyć przed całym światem, podając raport, który jest dziurawy i pomija istotne sprawy?". Forsując pogląd o słuszności prowadzenia śledztwa przez Rosjan, Miller podawał w wątpliwość to, czy gdyby prowadziła je strona polska, a nie rosyjska, to np. rosyjscy kontrolerzy lotów pojawiliby się na przesłuchaniu w Polsce i chcieli zeznawać.
Artur Kowalski
Nasz Dziennik 2010-06-09
Autor: jc