Rosjanie nie chcieli latać nad Radomiem
Treść
Międzynarodowe Pokazy Lotnicze Air Show odbyły się po raz dwunasty. Dwudniowa impreza jest największym tego rodzaju wydarzeniem w Polsce i znaczącym w skali europejskiej. Organizatorzy mówią o ponad 100 tysiącach widzów. W pokazach na ziemi i w powietrzu można było zobaczyć statki powietrzne 17 państw. W ostatniej chwili udział odwołali Rosjanie.
Wielka impreza jest częścią obchodów Święta Lotnictwa Polskiego. Odbywa się jednak w cieniu kryzysu tej formacji i poczucia niepewności po publikacji raportu komisji ministra Jerzego Millera oraz decyzji o rozformowaniu specpułku. Zapewne dlatego licznie zgromadzeni podczas części oficjalnej piloci chłodno przyjęli wystąpienia ministra obrony narodowej Tomasza Siemoniaka i szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Stanisława Kozieja. Na szczęście nie zabrakło im entuzjazmu dla podziwiania wyczynów swoich kolegów w powietrzu.
Bo przecież w Radomiu zebraliśmy się przede wszystkim dla nich. Podczas tzw. pokazów dynamicznych można było zobaczyć prawie czterdzieści różnego rodzaju pokazów. Zaczęło się od powietrznej defilady, w której wzięły udział prawie wszystkie jednostki latające. Potem oglądaliśmy przygotowane przez polskie i zagraniczne formacje demonstracje umiejętności pilotów i możliwości ich maszyn.
Samoloty bojowe, takie jak F-16 (oglądaliśmy maszyny na wyposażeniu sił powietrznych Polski, Belgii, Holandii i Grecji), MiG-29, Su-22 (oba typy z Polski) czy Jas-39 Grippen (z Czech), nie są stworzone do akrobacji, ale potrafią pokazać ogromne możliwości współczesnej techniki wojskowej. Lecący z ogromną prędkością pionowo w górę, a potem niemal spadający na widzów myśliwiec przykuwa uwagę, następnie leci prosto i na grzbiecie, bardzo powoli, na granicy utraty siły nośnej, by nagle przyspieszyć z potężnym hukiem i w ciągu kilku chwil przemieścić się trzy kilometry nad ziemię, gdzie już ledwie go widać. Kulminacją tego typu pokazów była symulowana walka powietrzna pary polskich F-16 i MiG-29. Po takiej prezentacji trudno się dziwić, że tylu młodych chłopców marzy o tym, by "zostać lotnikiem", a co roku tysiące maturzystów pukają do Dęblińskiej Szkoły Orląt, mając nadzieję, że tam zaczną spełniać marzenia o zawładnięciu przestworzami.
Jeszcze bardziej widowiskowe są pokazy specjalnych grup akrobatycznych. W polskim wojsku mamy takie dwie: "Orliki" na szkolnych PZL-130 i "Biało-Czerwone Iskry" na samolocie szkolno-bojowym TS-11. Latają na nich czynni instruktorzy z 4. Skrzydła Lotnictwa Szkolnego, stacjonują w samym Radomiu oraz w Dęblinie. Obie grupy oczywiście zaprezentowały się podczas sobotnio-niedzielnej imprezy. Do Radomia przyleciały także cztery zespoły zagraniczne. Najbardziej oczekiwani byli zapewne Włosi z "Frecce Tricolori" (Trójkolorowe Strzały) latający na Aermacchi MB-339, którzy ostatnio pokazali się w Radomiu 10 lat temu. Poza tym francuska grupa "Patrouille de France" (na Alpha Jet) i szwajcarska "Patrouille Suisse" (na F-5) oraz chorwackie "Krila Oluje" (Skrzydła Burzy) na maszynach Pilatus PC-9M.
Serce przebite strzałą
Występ grupy akrobatycznej to zawsze o wiele więcej niż tylko skomplikowane figury w powietrzu. To całe widowisko z przemyślanym scenariuszem. Lotom towarzyszy komentarz na temat pokazu. W tym roku wypada docenić Włocha towarzyszącego swojej grupie, który z powodzeniem zapowiadał manewry w języku polskim.
Formacje zaskakują widzów, pojawiając się z różnych stron, na niebie rysują smugami swoich spalin obrazy (np. serce przebite strzałą). Podczas lotu w zwartym szyku maszyny lecą z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę, znajdując się w odległości zaledwie nawet metra od siebie. Aby tak się poruszać i wykonywać przy tym beczki, pętle i inne figury, potrzeba niezwykłych umiejętności i setek godzin treningów. Niewielki błąd w pilotażu oznaczać może kolizję i katastrofę. Gdy widzimy, jak dwa samoloty lecą prawie na siebie (względne prędkości przekraczają 1000 km/h), by w końcu minąć się bezpiecznie, widzom zapiera dech w piersiach. Po śladzie aerodynamicznym widać, że byli od siebie zaledwie kilka metrów. Podobna figura, nazwana "tunel", polega na przelocie pojedynczego samolotu (solisty) przez lecące ugrupowanie. Obecni na pokazach mogą od czasu do czasu usłyszeć rozmowy pilotów przez radio, podczas których padają komendy związane z wykonywaniem prezentacji. Dodatkowo zespoły akrobacyjne używają efektów świetlnych, na przykład wyrzucają flary (używane w lotnictwie bojowym termiczne atrapy, mające zmylić kierowane podczerwienią rakiety przeciwlotnicze), co sprawia wrażenie zapalania na niebie gwiazd. Powtarzającym się motywem jest barwienie spalin. Na niebie przez jakiś czas widać flagi polskie, francuskie czy włoskie.
Obok grup zaprezentowały się samoloty szkolne, wsparcia, śmigłowce bojowe i transportowe, a także specjalne statki powietrzne akrobacyjne. Był to samolot Extra 300 i śmigłowiec Bolkov 105. Dzięki specjalnej konstrukcji te niewielkie maszyny wykonują w powietrzu ewolucje, które wydają się niemożliwe. Obroty podczas lotu we wszystkich trzech osiach, nagłe zwroty, przewroty - latający wehikuł zdaje się być zwinnym ptakiem albo lekką chorągiewką.
Pasja nie zna granic
Lotom towarzyszyła wystawa statyczna, to znaczy statki powietrzne na ziemi, które można było dokładnie obejrzeć, do niektórych nawet wejść i usiąść za sterami. W tym roku przeważały wojskowe transportowce. Oprócz naszych CASA-C295M i Hercules C-130 zaprezentowały się samoloty z wielu krajów, między innymi z Niemiec, Belgii, Turcji i Ukrainy. Przedstawiciele przemysłu lotniczego pokazywali egzemplarze lub makiety swoich wyrobów, samolotów szkolnych, sportowych i turystycznych, a także śmigłowce. Zaprezentowały się między innymi rywalizujące w przetargu na samolot szkolenia zaawansowanego dla naszej armii koreański KAI i włoska Alenia Aermacchi.
Pokazy gromadzą nie tylko lotników czy entuzjastów samolotów. To także wielki piknik dla tysięcy rodzin nie tylko z Radomia, ale całej Polski. Oczywiście znacząca grupa to miłośnicy lotnictwa, widać też wielu pilotów w stanie spoczynku, chętnie opowiadających o swoich dokonaniach.
Nie wiadomo, ilu ludzi w Polsce interesuje się pozazawodowo lotnictwem. Najbardziej rzucają się w oczy tzw. spotterzy fotografujący lecące samoloty. Bywają nie tylko na specjalnie organizowanych pokazach, ale często spędzają godziny pod ogrodzeniami lotnisk, czekając na przeloty ulubionych maszyn. Inni nasłuchują rozmów służb kierowania ruchem powietrznym (nie jest to nielegalne, o ile nie zakłóca się korespondencji), niektórzy mają nawet własne radary, na których obserwują loty nad Polską. To naprawdę liczna, dość zwarta społeczność amatorów, których znajomość lotnictwa w różnych aspektach (techniki lotniczej, konstrukcji maszyn, nawigacji czy zagadnień handlowych) może imponować nawet doświadczonym profesjonalistom. Ich pasja nie zna granic. "Nasz Dziennik" rozmawiał z Janem z Czech i Rolfem ze Szwecji. Znają się z pobytów na podobnych imprezach. Za kilka tygodni spotkają się w Anglii. Obaj chwalą radomskie Air Show. Specyfiką naszych pokazów jest obecność mało znanych na Zachodzie samolotów rosyjskich, natomiast wytykają sporo niedostatków organizacyjnych, kłopoty z dojazdem, wygórowaną cenę za specjalny pakiet dla spotterów. Największą wadą radomskiego lotniska wojskowego w Sadkowie jest położenie pasa powodujące, że widzowie oglądają pokazy w powietrzu na tle słońca. To oczywiście utrudnia obserwację i fotografowanie. Wszystko jednak wskazuje na to, że Radom pozostanie gospodarzem imprezy. To efekt dużego zaangażowania miejscowego samorządu. Także minister Siemoniak jest przeciwny przenosinom.
Pokazy lotnicze przyciągają widzów, ale są też prawdziwym ryzykiem. Ostatnie dwie radomskie imprezy zakończyły się tragicznie. W 2007 roku zginęło dwóch pilotów z cywilnej grupy akrobatycznej "Żelazny", a dwa lata temu załoga białoruskiego Su-27. Tydzień temu zginął pilot jednego z najsłynniejszych na świecie zespołów akrobatycznych, brytyjskich "Red Arrows". Organizatorzy dokładają wielu starań, żeby takich tragedii uniknąć. Loty są nadzorowane przez koordynatorów na ziemi, nie wolno wykonywać ryzykownych manewrów nad publicznością.
W tym roku mankamentem imprezy były błędy popełniane przez głównego komentatora Tomasza Białoszewskiego (współautora wątpliwej jakości publikacji o katastrofie smoleńskiej), co jest dużą stratą, gdyż pokazy mają mieć w zamierzeniu także walor edukacyjny i popularyzacyjny. Chodzi tu nie tylko o mylenie nazw i typów samolotów, ale także błędne objaśnianie pokazów, nieprawidłowe nazwy figur akrobatycznych. Białoszewski nie odróżnia też przyspieszenia od przeciążenia, myli jednostki fizyczne, wszystkie działające na pilota siły nazywa grawitacyjnymi (czyli przyciągania ziemskiego, a przecież w locie występuje też siła ciągu silnika i siły bezwładności - liniowe i odśrodkowe).
Po raz pierwszy Air Show odbył się w 1991 roku w Poznaniu, potem impreza gościła nieregularnie na różnych lotniskach wojskowych, a od 2000 roku stale odbywa się w Radomiu, od pewnego czasu regularnie co dwa lata. Do tej pory pokazy widziało ponad milion gości. W tym roku byli wśród nich biskup polowy Józef Guzdek oraz dowódcy Sił Powietrznych Polski, Niemiec, Czech, Węgier, Ukrainy, Włoch, Grecji i Szwajcarii. Wystawę przemysłu lotniczego odwiedził też wicepremier Waldemar Pawlak.
Piotr Falkowski, Radom
Nasz Dziennik 2011-08-29
Autor: jc