Premier złamał procedurę
Treść
Choć powołanie na stanowisko szefa Służby Wywiadu Wojskowego i szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego wymaga zasięgnięcia przez premiera rządu opinii prezydenta, zarówno nowy przełożony SWW Maciej Hunia, jak i ABW Krzysztof Bondaryk zostali powołani bez prezydenckiej opinii. Donald Tusk postanowił nie czekać, aż w sprawie przedłożonych kandydatur wypowie się prezydent, mimo że nawet negatywna opinia głowy państwa w sprawie kandydatur nie wpłynęłaby na zablokowanie żadnej z nich. Na linii kancelaria premiera - pałac prezydencki ciągle iskrzy. Tym razem na szczycie władzy poszło o powołanie przez prezesa Rady Ministrów szefów specsłużb bez prezydenckiej opinii. Maciej Hunia na przełożonego SWW i Krzysztof Bondaryk na szefa ABW zostali powołani w zeszłą środę, lecz dopiero w piątek wieczorem wiadomość o ich nominacjach podała do publicznej wiadomości kancelaria premiera. - Powołanie szefów służb bez opinii prezydenta jest co najmniej przedwczesne. Myślę, że dobry obyczaj polityczny nakazywałby poczekać do czasu otrzymania tej opinii - uważa wiceszef Kancelarii Prezydenta Robert Draba. Zarówno Hunia, jak i Bondaryk mogli bez zasięgania przez premiera opinii głowy państwa wciąż kierować służbami jako "pełniący obowiązki" szefowie tych służb. Zdaniem Draby, powołanie ich na stanowiska bez opinii Lecha Kaczyńskiego nie było jednak złamaniem prawa, ale "z pewnością naruszeniem obyczaju politycznego". Draba dodał, że w przypadku jednej z kandydatur prezydent zwrócił się do premiera z pytaniami. Odpowiedzi od szefa rządu jednak się nie doczekał. W związku z tym nie przedstawił swoich opinii. Jak wyjaśniał sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Michał Kamiński, Lech Kaczyński skierował pismo do szefa rządu z czterema pytaniami dotyczącymi kandydatury Krzysztofa Bondaryka na szefa ABW. Jednocześnie w piśmie miał zapewniać, że wydana zostanie opinia w sprawie Huni. Kamiński dodał, że po uzyskaniu odpowiedzi na zadane pytania prezydent przesłałby opinie w sprawie obu panów. Pytania w sprawie Bondaryka są o tyle uzasadnione, że - jak już pisaliśmy - nowy szef ABW dwukrotnie był dymisjonowany z zajmowanych stanowisk w atmosferze "przecieków i gromadzenia kwitów na niewygodnych polityków". W 1996 r. został odwołany przez ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Zbigniewa Siemiątkowskiego ze stanowiska szefa białostockiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa, a w 1999 r. przez premiera Jerzego Buzka z funkcji wiceministra spraw wewnętrznych i administracji. Donald Tusk na pytania jednak nie odpowiedział. Nie czekał też na prezydenckie opinie i powołał szefów służb bez zapoznania się ze zdaniem głowy państwa. Na początku stycznia pojawiły się spekulacje, że doradcy przekonywali prezydenta, aby w ogóle nie wydawał opinii w sprawie kandydatów na szefów specsłużb, co miałoby zablokować premierowi możliwość dokonania tych nominacji. Do tej pory Hunia i Bondaryk kierowali jednak SWW i ABW w randze "pełniących obowiązki" i bez nominacji mogliby to robić dalej. Poza tym treść prezydenckiej opinii w sprawie kandydatów na szefów specsłużb nie jest w żaden sposób wiążąca dla prezesa Rady Ministrów. Przepisy mówią bowiem jedynie, że premier powołuje na stanowisko "po zasięgnięciu opinii prezydenta". Nawet gdyby opinia głowy państwa była negatywna, Donald Tusk mógłby powołać forsowanych przez siebie kandydatów. Artur Kowalski "Nasz Dziennik" 2008-01-21
Autor: wa