Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Prawybory z ograniczoną odpowiedzialnością

Treść

Jeśli teraz kierownictwo Platformy Obywatelskiej podejmowałoby decyzje o kandydacie partii na prezydenta, niemal pewnym nominacji mógłby być marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. Ma on bowiem poparcie większości zarządu i parlamentarzystów PO. Z kolei szansą dla Radosława Sikorskiego są bardziej partyjne prawybory niż wskazanie liderów. O tym, jaki będzie tryb wyłaniania kandydata, zdecyduje premier Donald Tusk, a ten wciąż się waha, rozważając wszystkie za i przeciw. Bo premier chce przy okazji załatwić kilka innych partyjnych spraw, również personalnych, i uniknąć wewnętrznych konfliktów w PO, których boi się jak ognia. Najważniejsze jest jednak to, aby kandydatem na prezydenta została ta osoba, którą namaści sam Tusk.
O tym, w jaki sposób Platforma Obywatelska wybierze kandydata na prezydenta, zdecyduje w przyszłym tygodniu zarząd partii. Bronisław Komorowski i jego stronnicy optują za tym, aby to zarząd rekomendował kandydata, którego zatwierdzi w maju kongres partii. Taki wariant popiera sekretarz generalny i szef Klubu Parlamentarnego PO Grzegorz Schetyna, który tym samym jest przeciwny prawyborom. - Na prawybory mamy za mało czasu - mówi konsekwentnie Schetyna od początku, gdy tylko ten pomysł zgłosił wiceprzewodniczący klubu Janusz Palikot. I nic dziwnego, bo Schetyna jest sojusznikiem Komorowskiego, marszałek zaś ma teraz na pewno przewagę nad Sikorskim wśród członków zarządu. - Co najmniej trzy czwarte zarządu w głosowaniu poparłoby teraz marszałka Komorowskiego - twierdzi jedna z osób z kierownictwa PO. Ale zastrzega, że prawybory są możliwe, a wszystko będzie zależało od stanowiska Donalda Tuska. Jeśli premier zgłosi wniosek o prawybory, to zostanie on przyjęty i cała machina ruszy.
- Tusk się waha, ponieważ chce zachować kontrolę nad procesem wyłaniania kandydata PO na prezydenta, a prawybory to jednak pewna niewiadoma - mówi nam osoba z kierownictwa Platformy. - Mogłoby przecież wziąć w nich udział kilkadziesiąt tysięcy członków partii, a to rodzi także ryzyko powstania ostrego konfliktu wewnętrznego, gdy będzie się zwalczać kilka obozów popierających poszczególnych kandydatów. To może rozsadzić każdą partię, zwłaszcza sprawującą władzę, i zagrozić kampanii parlamentarnej w 2011 roku - tłumaczy. Ale pokusa z prawyborami jest silna z tego powodu, iż wtedy na kilka miesięcy Platforma zdominowałaby media, które byłyby zajęte śledzeniem procesu wyłaniania kandydata rządzącej partii na prezydenta. I cokolwiek robiliby inni pretendenci do fotela głowy państwa, i tak schodziłoby to w cień - tak więc każdy potencjalny kandydat PO miałby dużą darmową reklamę. Dzięki temu także więcej spokoju miałby rząd, bo telewizja i prasa bardziej skupiłyby się na tym, co dzieje się w partii. W dodatku prawyborów coraz głośniej domagają się szeregowi członkowie Platformy. - Będziemy na najbliższym spotkaniu zastanawiać się, czy nie skierować oficjalnego apelu do zarządu krajowego o zorganizowanie prawyborów. Żeby tylko nasza inicjatywa nie okazała się falstartem, za który dostaniemy "po łapach" - zdradza nam szef jednego z powiatowych zarządów PO na Mazowszu. - Zobaczymy, jaka będzie opinia naszych posłów w tej materii - dodaje.
Komorowski obieca i zrobi
Premier oficjalnie twierdzi, że obaj najważniejsi w tej chwili kandydaci PO mają równe szanse, ale jak wynika z naszych nieoficjalnych informacji, coraz bardziej skłania się ku Bronisławowi Komorowskiemu. Choć oznaczałoby to jednocześnie wzmocnienie Grzegorza Schetyny. Marszałek jest jednak mimo wszystko bardziej przewidywalny niż minister Radosław Sikorski i łatwiej narzucić mu partyjną dyscyplinę. Ponadto, jak zdradza jeden z senatorów PO, jeśli ceną za start w wyborach będzie porzucenie sojuszu ze Schetyną, to Komorowski obieca to Tuskowi i zrobi. - Oczywiście, nie będzie to ostentacyjne rozstanie. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby do takiego porozumienia marszałka z premierem już doszło - mówi nasz rozmówca.
Sikorski z podpórką w Gowinie
Sikorski ma też w Platformie swoich rozprowadzających, wśród których najgłośniej za jego kandydaturą opowiada się Jarosław Gowin. Krakowski poseł od dawna przekonuje, że Sikorski najlepiej wypada w sondażach, a ponadto choć byłby kandydatem PO, mógłby liczyć na poparcie wielu centrowych wyborców, nawet tych, którym potencjalnie jest bliżej do Lecha Kaczyńskiego. Ale nie brakuje opinii, że lansując Sikorskiego, Gowinowi i innym posłom zależy tak naprawdę głównie na umocnieniu w PO swojego tzw. konserwatywnego skrzydła, które dotąd jest spychane na dalszy plan.
A może jednak pojawi się jeszcze ktoś trzeci? Alternatywy szuka ponoć sam premier, jednak nie jest to łatwe. Wariant z Włodzimierzem Cimoszewiczem nigdy tak naprawdę nie był i nie będzie brany pod uwagę. Ale z Andrzejem Olechowskim sprawa jest już bardziej skomplikowana. Gdyby odbyły się prawybory, Olechowski też mógłby zostać w nich zgłoszony i nieco namieszać. A może lansowany przez niektóre media były premier Jan Krzysztof Bielecki? - Wątpię. To nie jest osoba chętna do uczestniczenia w długiej i wyczerpującej kampanii. Bielecki woli politykę gabinetową. W rządzie, owszem, mógłby się znaleźć, ale nigdzie więcej. Zresztą spekulacje na temat jego pracy u boku Tuska pojawiają się od jakiegoś czasu - twierdzi osoba doskonale znająca sytuację wewnętrzną Platformy. Jej zdaniem, Bielecki może odegrać dużą rolę podczas wyborów, zajmując się już jako członek PO stroną organizacyjną kampanii, i to zarówno prezydenckiej, jak i samorządowej, a w 2011 roku - parlamentarnej. Mógłby wtedy stać się jednym z filarów Platformy, przybocznym przewodniczącego Donalda Tuska, zajmując za jakiś czas miejsce Grzegorza Schetyny. - Jeśli Krzysztof Bielecki jest teraz najbliższym doradcą premiera, to on poradziłby mu pozbycie się Schetyny z rządu. A jeśli dostanie od Tuska odpowiednie plenipotencje, to sam ostatecznie usunie szefa klubu Platformy w cień, a może nawet poza partię - mówi nasz rozmówca.
Ministrowie do zmiany
Najbliższe tygodnie będą także stały pod znakiem zmian w rządzie. Sam premier zapowiedział, że pod koniec marca dojdzie do kilku dymisji. - Nie zapadły jeszcze żadne decyzje personalne - zapewnia rzecznik rządu Paweł Graś, co jednak nie przeszkadza w snuciu różnych spekulacji. Najczęściej wśród kandydatów do odstrzału wymienia się ministrów obrony - Bogdana Klicha, i infrastruktury - Cezarego Grabarczyka. Jednak nie zostaną oni odwołani za swoją dotychczasową działalność, bo mają wystartować w wyborach samorządowych. Klich liczy na fotel prezydenta Krakowa, a Grabarczyka PO wystawiłaby w takich samych wyborach w Łodzi. Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że zamiast Grabarczyka w szranki wyborcze stanie Krzysztof Kwiatkowski (przegrał wybory w 2006 r.), ale kiedy został ministrem sprawiedliwości, wiadomo było, że Tusk go nie wypuści z rządu, gdyż miałby spory problem ze znalezieniem nowego ministra.
Inni szefowie resortów z PO mogą raczej spać spokojnie, ponieważ cieszą się poparciem premiera. Nie słychać też, aby ktoś sam zgłaszał chęć startu w wyborach na prezydenta miasta, a tylko pod takim warunkiem możliwe byłoby opuszczenie rządu. Na pewno w składzie Rady Ministrów pozostanie tymczasem minister skarbu Aleksander Grad, choć do jego pracy było w minionym roku najwięcej zastrzeżeń. Chyba że załamałby się program prywatyzacji firmowany przez Grada - a to zagroziłoby finansom publicznym - wówczas minister musiałby zostać odwołany. Grad ma tego świadomość, dlatego pilnuje harmonogramu prywatyzacji jak oka w głowie.
Otwarte pozostaje pytanie, kto mógłby zastąpić Klicha i Grabarczyka. Nasi rozmówcy z PO są przekonani, że między bajki trzeba włożyć pomysł powierzenia stanowiska szefa dyplomacji Włodzimierzowi Cimoszewiczowi, a Sikorskiemu, w razie braku nominacji prezydenckiej, przekazanie teki szefa MON, bo w tej chwili resort obrony to jednak mniej prestiżowe ministerstwo. Radosław Sikorski nie dostanie też wtedy na osłodę stanowisko wicepremiera. Tak samo jak nie ma w tej chwili planu powierzenia sterów dyplomacji Janowi Krzysztofowi Bieleckiemu, skoro Sikorski ma zostać w swoim gabinecie. Niewykluczone, że zarówno resortem obrony, jak i infrastruktury pokierują "znani eksperci" związani z PO. - Pojawiła się plotka, że do MON trafiłby minister kultury Bogdan Zdrojewski, który przecież szykował się do tego fotela po wyborach w 2007 roku, ale jest to w tej chwili bardzo mało prawdopodobne, jednak całkowicie takiego wariantu wykluczyć nie można - twierdzi poseł PO.
Inny z parlamentarzystów zdradza kulisy jednego z partyjnych spotkań, podczas którego oceniano poszczególnych ministrów. Pojawiły się tam głosy, aby Donald Tusk doprowadził do odwołania minister pracy Jolanty Fedak z PSL. To jednak wykluczone, ponieważ pani minister należy do najbardziej zaufanych osób wicepremiera i prezesa PSL Waldemara Pawlaka. - Każda krytyczna ocena, każda, nawet nieoficjalna, podnoszona w prywatnym gronie, sugestia zdymisjonowania Fedak jest przez naszych kolegów z PSL od razu odrzucana. A premier z własnej inicjatywy jej nie odwoła, gdyż od razu oznaczałoby to zerwanie koalicji - odsłania koalicyjne kulisy senator Platformy. Z kolei jeden z wysokich rządowych urzędników z PSL tłumaczy nam strategię PO: - Do tej pory jakiekolwiek zmiany w rządzie dotyczyły tylko ministrów z Platformy. Oni by chcieli, żeby poleciał też ktoś od nas, aby pokazać, że i PSL ma niekompetentnych ludzi. Ale my na to nie pójdziemy, gdyż nasi ministrowie doskonale radzą sobie ze swoimi obowiązkami. I dodaje, iż tym bardziej nierealne jest odwołanie ministra rolnictwa Marka Sawickiego, nie mówiąc o wicepremierze Pawlaku. Najważniejsze dla Tuska jest to, że podczas zmian w rządzie będzie można znowu wygłosić długie przemówienie i ogłosić jakiś nowy program, nowe otwarcie.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-02-03

Autor: jc