Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Prawda o sprawie Olewnika jest zbyt bolesna dla prokuratury

Treść

Z posłem Andrzejem Derą (PiS), członkiem sejmowej Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej i Krajowej Rady Sądownictwa, rozmawia Wojciech Wybranowski Włodzimierz Olewnik usłyszał zarzut naruszenia nietykalności cielesnej prokuratora. "Dziennik" w oparciu o anonimowego wysokiego rangą urzędnika Ministerstwa Sprawiedliwości insynuuje, że Olewnik miał ponoć próbować zniszczyć tajne dokumenty... - Sprawa postawienia zarzutów panu Olewnikowi jest bardzo bulwersująca. Przecież przez siedem lat walczył o wyjaśnienie wszystkich wątpliwości związanych z porwaniem i zamordowaniem jego syna, postawieniem przed sądem sprawców mordu, ale i winnych nieprawidłowości w śledztwie. I kiedy dostaje wgląd w tajne dokumenty śledztwa, materiały operacyjne, przegląda dokumenty, widzi rzecz wstrząsającą. Mówię tu o materiałach, z których wynika, że dwa tygodnie po porwaniu Krzysztofa można było uratować... Nasz informator twierdzi, że w materiałach zgromadzonych w Kancelarii Tajnej są takie, które wpłynęły do organów ścigania krótko po uprowadzeniu Krzysztofa i wskazujące bardzo wyraźnie, gdzie jest przetrzymywany. Zostały one zlekceważone w prokuratorskim śledztwie. - Chodzi o informacje wskazujące, przez kogo mógł być porwany, i wskazujące na miejsce, gdzie Krzysztof Olewnik miał być więziony przez porywaczy, że w danym miejscu, gdzie - jak się później okazało - rzeczywiście go przetrzymywano, "dzieje się coś dziwnego". Prokurator prowadzący postępowanie zlekceważył te informacje, a powinien je sprawdzić. Skutek tego wszyscy znamy - syn pana Olewnika po dwóch latach niewyobrażalnych cierpień został zamordowany. Ale mnie przede wszystkim chodzi o reakcję ojca, który zobaczył takie dowody, takie materiały. Pan się dziwi, że nim zatrzęsło? Wierzę panu Olewnikowi, bo nie mam żadnych powodów wierzyć prokuraturze. Przez siedem lat kręciła, ukrywała dowody. Włodzimierz Olewnik przyznaje się, że podszedł do prokuratora i nim potrząsnął. Wierzę, że tak mogło się stać. Natomiast nie wierzę w to, że miał uderzyć czy pobić prokuratora. Sugeruje Pan, że prokuratura - a konkretniej, prokurator krajowy Marek Staszak, który przecież przed kilkoma tygodniami przekazał posłom Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka informacje dotyczące "bydgoskiego śledztwa", oczerniają pana Olewnika? - Na tezę o naruszeniu nietykalności cielesnej prokuratora, jego rzekomym pobiciu czy uderzeniu powinny być bardzo mocne dowody, jakich domaga się zazwyczaj w takiej sprawie w postaci choćby otarcia naskórka poszkodowanego, jakiegoś zaczerwienienia. Nie słyszałem, żeby w tej sprawie przeprowadzono jakąkolwiek obdukcję. Nie można tylko na podstawie słów prokuratora stawiać zarzutów. Myślę, że każdy rozsądny prokurator, znając traumę, jaka stała się udziałem pana Olewnika, przyjąłby jego ponadstandardowe zachowanie jako wynikające z bólu, rozpaczy i uświadomienia sobie, że syn mógł żyć, gdyby nie prokuratorskie błędy. Dla mnie ta sprawa pokazuje, że po stronie prokuratury nie ma dobrej woli. Olewnik jest motorem całego śledztwa, próbuje dojść do prawdy, tymczasem to jego próbuje się postawić w stan oskarżenia. I wszystko po to, by podważyć wiarygodność tej osoby. Po to jest to robione i dla mnie jest to sygnał bardzo niepokojący. Próbuje się go zdyskredytować, ponieważ wystąpił o powołanie komisji śledczej? - Nie. Myślę, że powodem jest działanie jego i jego rodziny, która od lat dąży do wyjaśnienia prawdy. A prawda w tej sprawie jest bardzo bolesna, również dla prokuratury. I w myśl zasady, że postawienie zarzutów spowoduje uniewiarygodnienie takiej osoby, stawia się go w złym świetle, by pokazać, że jak można traktować poważnie zarzuty człowieka, który sam ma takie przedstawione. Pan Olewnik ma rację, że prokuratura w tej sprawie jest stroną, w prokuraturze nie ma woli i determinacji, by wyjaśnić tak straszną sprawę. Czy postawienie zarzutów Włodzimierzowi Olewnikowi może utrudnić mu dostęp do materiałów niejawnych, operacyjnych, gromadzonych w Kancelarii Tajnej? - Może taka ewentualność wystąpić, zwłaszcza że jest to w sprawie, która obejmuje szeroko rozumiane dochodzenie dotyczące Krzysztofa Olewnika. Być może więc z taką sytuacją trzeba się liczyć. Ale podkreślam, że przede wszystkim chodzi o zdyskredytowanie Włodzimierza Olewnika, skupienie uwagi opinii publicznej na jego osobie. Sprowadzenie sprawy na boczny, nieistotny tor. Wrócę do wcześniejszego pytania. Niedawno prokurator Marek Staszak przekazał posłom informacje o stanie śledztwa w sprawie rzekomej napaści pana Olewnika na prokuratora. "Dziennik", powołując się na wysokiego urzędnika Ministerstwa Sprawiedliwości, twierdzi, że prokurator chronił tajne dokumenty przed zniszczeniem przez Olewnika. Czy taka informacja pojawia się również w relacji Staszaka? - Tego nie ma. Generalnie sprawa jest bardzo kuriozalna. Przez szereg posiedzeń Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka Staszak odmawiał nam przedstawienia informacji o stanie śledztwa w sprawie nieprawidłowości w dochodzeniu dotyczącym porwania Krzysztofa Olewnika. Zasłaniał się tajemnicą śledztwa. W sprawie wydarzenia w sopockiej prokuraturze, gdzie doszło do całego incydentu, prokurator krajowy przedstawił cały opis zdarzenia. Nie byliśmy w stanie wydobyć tego w sprawie śledztwa dotyczącego śmierci Krzysztofa Olewnika, a z drugiej strony - w sprawie zajścia w prokuraturze opisał wszystko w sposób niezwykle precyzyjny i dokładny. To pokazuje moim zdaniem złą wolę prokuratora Staszaka. Uważam, że ma on za zadanie chronić to, co się działo w prokuraturze, bo prawda jest zbyt bulwersująca, zbyt bolesna, pokazująca potworną słabość organów ścigania: policji i prokuratury. A jak wyglądał przebieg wydarzeń według relacji przedstawionej posłom przez prokuratora Staszaka? - Według niego, pan Olewnik potrząsał prokuratorem i uderzył go głową. Bardzo precyzyjny opis, w którym nawet nie wspomniano o rzekomej próbie niszczenia tajnych dokumentów. Powiedzmy sobie szczerze - jaki cel w niszczeniu dokumentów miałby człowiek, który ostatnie kilka lat życia walczył o to, żeby dojść do prawdy, by te dokumenty ujawnić. Według "Dziennika" i jego informatora, miało chodzić o dokumenty niekorzystne dla Olewnika, stawiające go w dwuznacznym świetle. - To już jest niewyobrażalne kłamstwo! Gdyby były takie materiały, dowody, to jestem przekonany, że zostałyby wyciągnięte dużo wcześniej i wykorzystane przeciw Olewnikowi. Taka publikacja to podłe oczernianie tego człowieka, ciąg dalszy pomówień, z którymi mamy do czynienia od samego początku. Takie tezy stawiała policja na początku śledztwa i przebieg wydarzeń pokazał, jak bardzo były one absurdalne. I jeśli ktoś po siedmiu latach śledztwa sugeruje coś takiego... po prostu jest to tak niewyobrażalne draństwo, że trudno je komentować. Naprawdę brak mi słów. Nie ma już chyba szans na zwołanie komisji śledczej w sprawie Krzysztofa Olewnika. - Nie jestem przekonany, czy rzeczywiście nie ma. Jest olbrzymie zainteresowanie sprawą ze strony opinii publicznej. Sprawa naprawdę nie ma wymiaru politycznego, tu jest tylko potrzebna dobra wola. Jeszcze wierzę, że taka szansa jest, ponieważ nie ma żadnego sygnału wskazującego na naprawdę zdecydowane "nie". Według informacji, jakie płyną do nas z klubów PO, PSL i Lewicy - jeszcze się nad tym zastanawiają. Nie ma stanowiska władz klubu, są wypowiedzi, dość różne, poszczególnych posłów. W sprawę powinien zaangażować się rzecznik praw obywatelskich? - Byłoby to idealne rozwiązanie i zdecydowane wzmocnienie rodziny Olewników w sytuacji, gdy stawia się absurdalne zarzuty ojcu Krzysztofa Olewnika. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-12-18

Autor: wa