Pracy nie znajdzie, drogi nie zbuduje
Treść
Donald Tusk jeździ po kraju "tuskobusem" - jednak nie po to, aby zdać rodakom relację z czterech lat swoich rządów. Robi to, co najlepiej potrafi: obiecuje.
Premier stara się sprowadzić kampanię do rozmowy o wyzwaniach, jakie w przyszłości czekają Polskę, a tam, gdzie się da, także coś obiecać wyborcom: jednym ułatwienia dla biznesu, innym miliardy z Unii Europejskiej, a jeszcze innym - prowadzenie polityki prorodzinnej.
Podobne wyjazdy zorganizowano premierowi rok temu podczas kampanii wyborczej do samorządów. Wtedy jednak sytuacja była inna - Tusk wspierał kandydatów na radnych, prezydentów i burmistrzów z ramienia PO, a teraz musi rozliczać się przed wyborcami z własnych rządów. Część otoczenia odradzała szefowi partii organizowanie tych gospodarskich wizyt. - Polska to nie Ameryka, gdzie jak przyjeżdża autobus z kandydatem na prezydenta czy kongresmana, to na jego powitanie wychodzą tysiące zwolenników. U nas takiej aktywności nie ma, więcej będzie ludzi niezadowolonych z tego, co dzieje się w Polsce, także ze swojej sytuacji życiowej, niż tych, którzy popierają rząd i premiera - mówi jeden z parlamentarzystów PO. Ale przyznaje, że trudno było odwieść Tuska od tego pomysłu, bo jego cel stanowi głównie ocieplenie wizerunku jako polityka, który rozmawia z ludźmi o ich problemach, i - w obecności kamer - pochyla się nad nimi z troską.
Nie ma mowy o spontaniczności przy organizowaniu wyjazdów premiera w teren, jak starali się to przedstawiać sztabowcy Platformy. Zgodnie z procedurami każdy punkt, który odwiedza Tusk, jest najpierw lustrowany przez funkcjonariuszy BOR. - To my jesteśmy proszeni o wskazanie miejsc, gdzie powinien pokazać się premier, które dobrze będą się prezentowały w telewizji. Informujemy też w odpowiednim czasie mieszkańców, że Donald Tusk przyjedzie, aby mogli przyjść na "spontaniczne" spotkanie z premierem - relacjonuje osoba z wielkopolskiej Platformy. - I mamy obowiązek pilnować, czy jakaś grupa nie przygotowuje niespodzianki i nie powita premiera "za gorąco" w swoim mieście. Chodzi o to, aby nie było takiej wpadki, jak z tym rolnikiem pod Przysuchą, który zapytał premiera "jak żyć", i całą wizytę rozwalił - dodaje.
To nie tak miało być
Sztab premiera jest na bieżąco informowany o różnych manifestacjach i protestach, jakie mogą towarzyszyć objazdowi. Gdy Tusk uzna, że warto z takimi niezadowolonymi porozmawiać, to porządek dnia jest rozszerzany. Tak jak we Wrześni, gdy doszło do spotkania z grupką kibiców. Ale już w Poznaniu, gdzie siły kibiców były dużo większe, Tusk na rozmowę się nie zdecydował, tylko szybko wszedł do hotelu, w którym czekali na niego przedsiębiorcy. Powód? W Poznaniu kibice byli lepiej zorganizowani i mogliby "zagadać" premiera. Z kolei w podwarszawskim Piastowie policja sprawdzała i legitymowała kibiców chcących wejść na otwarte spotkanie z Donaldem Tuskiem.
A już kompletną kompromitacją wizerunkową szefa PO było ujawnienie w mediach kulis przygotowań do wizyty premiera w Żyrardowie. Nie tylko czas wizyty, lecz także miejsca, w których miał pojawić się premier, były wcześniej przygotowane. Tusk pokazał się przy hali sportowej, parku, w pięknym otoczeniu, co dobrze sprzedało się w telewizji. Tak samo działo się w każdym mieście odwiedzanym przez "tuskobus".
Pierwsze efekty objazdu kraju "tuskobusem" są dalekie od oczekiwań sztabu PO. Co prawda Tuskowi udaje się przynajmniej częściowo rozbroić niektóre bomby, bo stara się wyjaśniać, dlaczego jego rząd nie załatwił wielu spraw, które w 2007 roku obiecywał. Ale kandydaci Platformy do parlamentu liczyli również, że przy okazji wizyt premiera poprawią swoje notowania wśród wyborców, tak jak cała partia - jednak różnie z tym bywa. Chyba największa kompromitacja spotkała Platformę w Bydgoszczy. Tuż przed przyjazdem premiera posłowie PO Teresa Piotrowska i Paweł Olszewski zapewniali, że jeszcze w 2013 roku rozpocznie się budowa drogi ekspresowej S5, która ma połączyć Bydgoszcz z Poznaniem i Wrocławiem, a dzięki odcinkowi do Grudziądza stolica województwa kujawsko-pomorskiego ma uzyskać bezpośrednie połączenie z autostradą A1 wiodącą z północy na południe Polski. To praktycznie najważniejsza inwestycja dla Bydgoszczy, której budowę Platforma i rząd obiecywali w ramach programu inwestycyjnego przed Euro 2012. Ale skoro na piłkarskie mistrzostwa drogi na pewno już nie będzie, to posłom PO zależało, aby ogłosić rozpoczęcie budowy w jak najszybszym terminie, najlepiej już w 2013 roku. Tymczasem te obietnice od razu zdyskredytował sam Tusk, mówiąc otwarcie, że w tej materii nic się nie zmieniło i S5 pozostała na liście rezerwowej inwestycji drogowych. Oznacza to, że jej budowa ma szansę ruszyć dopiero po zatwierdzeniu unijnego budżetu na lata 2014-2020. W praktyce może to być nawet po 2015 roku, bo przecież unijne fundusze są uruchamiane z kilkuletnim poślizgiem. Ośmieszeni bydgoscy posłowie PO musieli rakiem wycofywać się ze swoich słów. - No, tutaj premier na pewno nam nie przydał głosów. Na forach internetowych nieźle się po nas wyborcy przejechali, po prostu obciach - przyznaje jeden z bydgoskich radnych Platformy.
Blado i nieprzekonująco wypadła też wizyta szefa rządu w przedszkolu w Świdwinie (woj. zachodniopomorskie), gdzie szef rządu starał się walczyć o głosy rodziców dzieci, których w tym roku dotknęły duże podwyżki opłat za przedszkola, co jest skutkiem ustawy przegłosowanej przez koalicję rządową. PO na spotkanie wybrała akurat przedszkole, gdzie ten problem nie jest tak poważny jak w setkach innych gmin. Premier dużo też mówił o polityce prorodzinnej, która, co przyznają samokrytycznie także niektórzy posłowie PO, przez ich partię była w minionej kadencji mocno zaniedbana. Chcąc uniknąć rozliczeń, Tusk zastosował ucieczkę do przodu: nie rozmawiamy o tym, co było, ale o tym, co ma być. Przykładem tej strategii jest również sobotni wyjazd na Podlasie, gdzie premier starał się pozyskać głosy rolników. Przekonywał, że to od stopnia wykorzystania funduszy unijnych przez rolników zależy przyszłość kraju, i mówił już o nowym budżecie UE na lata 2014-2017. Choć tego budżetu jeszcze długo nie poznamy, to szef rządu już zdążył obiecać z niego np. 1 mld zł na rozwój małej przedsiębiorczości na wsi.
Pewne poruszenie w szeregach Platformy wywołała z kolei zapowiedź Donalda Tuska, że jeśli PO wygra wybory i on zostanie znowu premierem, jego druga kadencja będzie jednocześnie ostatnią. Politycy PO starali się raczej powściągliwie to komentować, bo nie chcą uchodzić za tych, którzy nie mogą się doczekać końca "epoki Tuska" albo tych, którzy nie dali się nabrać na ten PR-owski chwyt. Do wyjątków należy minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, który stwierdził, że premier tak na pewno zrobi, skoro wcześniej dotrzymał słowa, że nie będzie startował na prezydenta. - Pewnie chciałby zastąpić Tuska - skomentował jeden z posłów PO, który akurat słyszał wypowiedź szefa dyplomacji w radiu.
Zużyta formuła
Część politologów chwali wyjazdy premiera i to, że nie boi się rozmawiać z ludźmi. Padają także argumenty, że Tusk potrafi dyskutować z różnymi grupami ludzi w ich języku, że jest dzięki temu autentyczny dla wyborców. Ale osoba ze sztabu PO przyznaje, że na razie tego nie widać. - Rozmowy z ludźmi były dobre na pierwszych wyjazdach, teraz już straciły na autentyczności - mówi sztabowiec Platformy. - Ostrzegałem, że może dojść do przegrzania koniunktury, a nawet nam to zaszkodzi. Obrazki płaczących kobiet proszących premiera o wsparcie są wzruszające, ale jeśli codziennie telewizje będą nimi epatowały, to do ludzi może pójść przekaz, na którym nam nie zależy - że w Polsce rzeczywiście jest źle, że wszędzie jest bieda, nie ma pracy, perspektyw - wyjaśnia.
Sztab wyborczy robi teraz wszystko, aby nie powtórzyły się takie sceny jak w Kutnie, gdy zapłakana kobieta prosiła Donalda Tuska o pomoc, bo nie ma z czego żyć. A przynajmniej żeby nie było ich za dużo. - Przecież premier im pracy nie załatwi, może co najwyżej wysłuchać, tylko że wtedy ludzie będą mówili: "premier przyjechał, posłuchał, potem pojechał i nic nie pomógł" - przyznaje poseł PO z Mazowsza.
Utrapieniem sztabowców PO są żarty i kpiny z gospodarskich objazdów premiera, jakie pojawiają się choćby w internecie, bo z nimi po prostu nie da się walczyć. Popularne są zwłaszcza różne wariacje na temat hasła widniejącego na autobusie premiera: "Zrobimy więcej Premier Tusk". I tak w opinii internautów autobus powinien jeździć z hasłem: "Zrobimy więcej niż Premier Tusk", albo: "Zrobimy przekrętów jeszcze więcej Premier Tusk".
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik Poniedziałek, 26 września 2011, Nr 224 (4155)
Autor: jc