Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Potrzebuję jednego miejsca w "10"

Treść

Rozmowa z Katarzyną Karasińską, najlepszą polską narciarką alpejską Rozpoczęła Pani sezon od 26. miejsca w austriackim Reiteralm, ale cele i nadzieje zapewne sięgają dużo wyżej. - Oczywiście, możliwości również. Pierwszy start mi nie wyszedł, jak oczekiwałam, ale nie rozpaczam. Tym bardziej że w pewnych fragmentach przejazdu notowałam dobre międzyczasy, sam trener wskazywał również kilka plusów. A jeśli chodzi o cele, to chciałabym udowodnić, że udany zeszły sezon nie był dziełem przypadku, a najlepiej gdybym wykonała kolejny krok do przodu. Marzę - to może nawet złe słowo - ja poważnie myślę o czołowej piętnastce Pucharu Świata. Od kilku lat nieustannie rozwija Pani swe umiejętności, idzie do przodu, zajmuje coraz lepsze miejsca. Rok temu kilka razy była Pani w "20" Pucharu Świata, jeden start zakończyła na świetnej, 12. pozycji. Kiedy przyjdzie czas na najlepszą "10"? - Trudno przewidzieć, ale będę się starała zagościć w niej już w tym sezonie. Przy różnych analizach trener niejednokrotnie udowadniał mi, że jest to możliwe. Czego na razie brakowało? - Doświadczenia. To truizm i brzmi może dziwnie, bo na nartach jeżdżę już bardzo długo, ale jest prawdą. Puchar Świata to całkowicie inna bajka niż zawody mniejszej rangi, poziom, trudność tras są nieporównywalne. Ja rywalizuję w nim regularnie dopiero od ubiegłego roku, wszystkiego musiałam się uczyć. Nie mam takiego objeżdżenia jak rywalki, obycia. Potrzebuję przełamania, jednego naprawdę świetnego startu, by przekonać się, że mogę. Klucz tkwi zatem w głowie? - Również. Gdy przed rokiem po raz pierwszy pokonałam trasę Pucharu Świata, minęłam metę w niezłym stylu, poczułam ulgę. Kolejne starty były już łatwiejsze, zrzuciłam pewien balast. I teraz wiem, że gdy tylko raz znajdę się w "10", uwierzę, że mogę być w niej częściej. Jest Pani gotowa o nią walczyć? - Tak. Trener jest podobnego zdania. Często wspomina Pani trenera, nie bez powodów. W zgodnej opinii to Roland Bair stoi za Pani sukcesami. - I to jest prawda. Pracujemy razem już piąty sezon, rokrocznie pod jego okiem notujemy postęp. Mój jest najbardziej widoczny, ale i pozostali zawodnicy z kadry się rozwijają. Mogę tylko powiedzieć, że nieprzypadkowo Austriacy uważani są za najlepszych trenerów świata (śmiech). Co wyjątkowego ma w sobie? - Spojrzenie na narciarstwo. Wielokrotnie, zwłaszcza podczas letnich przygotowań, robiliśmy rzeczy, które wcześniej nawet nie mieściły nam się w głowach. Przeróżne ćwiczenia w formie zabawy, mające za zadanie przełamanie lęku, pewnych barier. Przykłady? Proszę bardzo: wchodziliśmy na 10-metrowy pal - o szerokości stopy - z zawiązanymi oczami, potem z niego skakaliśmy (oczywiście z asekuracją). Wszystko po to, by polepszyć koordynację, ale i pokonać strach. Przyzwyczaiła już Pani do tego, że specjalizuje się w slalomie, inne konkurencje pomijając. W tym sezonie będzie podobnie? - W Pucharze Świata faktycznie stawiam tylko na slalom, ale w zawodach niższej rangi próbuję swych sił również w gigancie. Czemu tak jest? Lubię konkurencje techniczne, dobrze się w nich czuję. Poza tym w Polsce nie ma nawet gdzie trenować dyscyplin szybkościowych. Wynajmowanie tras za granicą jest bardzo drogie, nie opłaca się w przypadku naszej małej kadry. Czasami podłączamy się do jakichś grup, by oswoić się z większymi prędkościami, ale nic ponadto. Co jest Pani największym atutem na stoku, a nad czym trzeba jeszcze solidnie popracować? - Ogólnie jestem zawodniczką mającą bardzo ustabilizowaną jazdę, rzadko wypadam z trasy. Mam stabilną sylwetkę, niezłą technikę. A jeśli chodzi o rezerwy, to tkwią w głowie. Muszę podejmować większe ryzyko, odważyć się wreszcie puścić narty, pozwolić im jechać. Czasami tego mi brakuje, nie stawiam wszystkiego na jedną kartę. Od czasów sióstr Tlałkówien żadna Polka nie była widoczna na alpejskich trasach, teraz wreszcie jest Pani - to cieszy, ale i budzi smutną refleksję, dlaczego tak długo musieliśmy czekać. - I to jest pytanie, które często sobie zadajemy. Myślę, że sedno sprawy tkwi w tym, iż narciarstwo nie jest u nas sportem zapewniającym spokojny byt. W Polsce trudno połączyć je z nauką czy pracą zawodową, a nie daje zabezpieczenia finansowego. Do tego sporo kosztuje - i pieniędzy, i poświęceń, i wyrzeczeń. Kiedy więc człowiek staje przed wyborem, co robić, najczęściej rezygnuje ze sportu. Ja jeździłam na nartach od małego, tata co tydzień zawoził mnie do szkółki. Szybko przyszły sukcesy w kategoriach młodzieżowych, wszystko fajnie wyglądało. W pewnym momencie zdecydowałam się postawić na narciarstwo (nie rezygnując z nauki), ale pięć lat temu miałam kryzys. Na szczęście wtedy w kadrze pojawił się trener Bair i karta się odmieniła. Narty to piękny sport i świadczą o tym choćby tłumy na naszych stokach. Wymagają dużo pracy, cierpliwości i poświęceń, ale warto. A radość z sukcesu może być większa, gdy... dłużej na niego czekamy. Naprawdę niewielu Polaków liczyło się w świecie, każdy może być tym pierwszym. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2007-11-22

Autor: wa