Poseł PiS Tomasz Górski wytoczył proces "Gazecie Wyborczej"
Treść
Wielkopolski poseł PiS Tomasz Górski pozwał Adama Michnika, redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej", oraz dziennikarza gazety Marcina Kąckiego za cykl publikacji na łamach "GW", w którym sugerowano, że parlamentarzysta może być finansowo związany z ukraińskim gangsterem "Wową". Gazeta pisała o tym w marcu br., a sprawę miała ponoć badać prokuratura. Cała "afera" okazała się wyssana z palca - a tych "rewelacji" nie potwierdzili ani policjanci, ani prokuratura. Sprawą zajmowała się również wewnętrzna komisja PiS, która także nie potwierdziła insynuacji "Wyborczej". Teraz Górski dochodzi sprawiedliwości przed obliczem sądu - pierwotnie proces przed Sądem Okręgowym w Poznaniu miał rozpocząć się pod koniec listopada, ale sprawa "spadła z wokandy" z przyczyn proceduralnych. - Złożyłem pozew, ponieważ cały materiał nie przedstawiał żadnych faktów, które cokolwiek wnosiłyby do sprawy owego "Wowy". Jego celem było wyłącznie pomówienie mnie w oczach opinii publicznej - mówi poseł Tomasz Górski (PiS). Parlamentarzysta domaga się opublikowania przeprosin oraz wpłaty pieniędzy na rzecz Caritas. Sprawa dotyczy opublikowanego w marcu br. artykułu Marcina Kąckiego "Chłopcy od Wowy i poseł Górski", w którym sugerowano finansowe powiązania Wołodymira P., Ukraińca zatrzymanego przez poznańską policję, i parlamentarzysty PiS. Kontekst publikacji oraz użyte sformułowania miały wskazywać, że kontaktami Górskiego z "Wową" interesuje się prokuratura, co więcej, że mogły one mieć charakter przestępczy. "(...) Kiedy Górski był jeszcze radnym, widziałam go kiedyś na grillu u 'Wowy'. Panowie byli na 'ty'. To było w warsztacie, w którym były tłuczone auta (...)" - twierdziła jedna z informatorek "GW". Tyle że Górski nigdy nie ukrywał faktu, iż Wołodymira P. znał. Znało go także wielu poznańskich radnych, bo Ukrainiec bywał częstym gościem na posiedzeniach rady miasta, na które dla publiczności wstęp jest wolny. Afera z palca wyssana Marcowa publikacja "Gazety Wyborczej" wywołała zażenowanie policjantów i prokuratorów. Jak informowaliśmy w "Naszym Dzienniku" 25 marca br., śledczy prowadzący dochodzenie w sprawie działalności zorganizowanej grupy przestępczej kierowanej przez Wołodymira P., zajmującej się wyłudzeniami odszkodowań metodą tzw. stłuczek, nie dotarli do żadnych dokumentów, które mogłyby potwierdzać istnienie finansowych związków pomiędzy grupą "Wowy" a posłem Tomaszem Górskim. Dziennikarze, którzy pisali o "Wowie", na długo wcześniej niż tematem zajął się red. Kącki, w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" mówili wprost: w dokumentach nie ma nic. To wrzutka. Na taką ewentualność wskazują też nasze ustalenia - pół roku przed publikacją lokalni przeciwnicy posła Górskiego szukali dziennikarza, który by taki materiał opublikował. Sprawą, po naciskach dziennikarzy "Gazety Wyborczej", zajęła się też w PiS specjalna komisja powołana przez Przemysława Gosiewskiego. - Badaliśmy sprawę, analizowaliśmy publikacje "Gazety Wyborczej". Dziś mogę powiedzieć, że nie ma żadnych podstaw, by stawiać jakiekolwiek zarzuty Tomaszowi Górskiemu, więcej, by sądzić, że zarzuty, jakie w formie sugestii czy insynuacji pojawiły się w publikacji tej gazety odnośnie do jego osoby, były prawdziwe - mówi poseł Jolanta Szczypińska (PiS) z wewnętrznej partyjnej komisji. - Tomasz Górski wystąpił z pozwem do sądu. Traktujemy to jako procedurę samooczyszczenia - dodaje poseł Leonard Krasulski (PiS). Proces przeciwko Adamowi Michnikowi i Marcinowi Kąckiemu miał rozpocząć się 26 listopada, taką bowiem datę wyznaczył poznański sąd. Miał się rozpocząć, ale nie rozpocznie. Jak się dowiedzieliśmy - z powodów proceduralnych - pozwy nie zostały im "prawidłowo doręczone". - Nie dostałem żadnego wezwania. Nie, inaczej, z tego, co wiem, to chyba... Nie, nic nie wiem na ten temat - kluczy pytany przez nas Marcin Kącki. Zapewnia jednak, że na proces, o ile dostanie wezwanie, się stawi, ma bowiem - jak twierdzi - "pełną dokumentację" i "dowody wskazujące na prawdziwość jego publikacji". Te dowody to - jak sam przyznaje - postępowanie, w którym pojawia się nazwisko posła zapisane na segregatorze znalezionym w biurze "Wowy". - Śmiechu warte. Mam nadzieję, że on i Adam Michnik nie będą unikać stawienia się przed sądem. Zwróciłem się już do sądu o dostarczenie pozwów, na co pozwalają przepisy, na adres miejsca zatrudnienia Michnika i Kąckiego - mówi Tomasz Górski. "Odpalił" Jakubowskiego? Próba powiązania posła Tomasza Górskiego z podejrzewanym o działalność przestępczą "Wową" to nie pierwsza wpadka tego dziennikarza "Gazety Wyborczej". Wcześniej sensacyjne publikacje Kąckiego, w których informował on o rzekomo tajnych dokumentach, jakie ponoć miały wyciec z poznańskiego CBŚ do przestępców, spowodowały odejście na emeryturę szefa CBŚ w Poznaniu Jerzego Jakubowskiego, policjanta cieszącego się świetną opinią. W 2006 roku Prokuratura Apelacyjna w Szczecinie umorzyła śledztwo prowadzone od marca 2005 r. w sprawie wycieku tajnych dokumentów z poznańskiego Zarządu Centralnego Biura Śledczego. Jak ustalono w trakcie śledztwa, dokumenty były sfałszowane. Niewykluczone, że chodziło o prowokację, która miała na celu skuteczne usunięcie Jakubowskiego ze służby. W lipcu 2006 roku na antenie Radia Merkury Poznań doszło do konfrontacji Jakubowskiego i Kąckiego. Ten ostatni, któremu po ustaleniach prokuratury emerytowany policjant zarzucił nierzetelność i kłamstwa, w trakcie audycji wybuchnął histerycznym krzykiem i opuścił studio. Kącki jest też autorem artykułu "Jak w rodzinie kasa ginie" nominowanym w 2007 roku do nagrody Grand Press. Problem w tym, że publikacja "śledcza" "GW" była wówczas niemal dosłownym powieleniem informacji, jakie rok wcześniej ujawnił w cyklu artykułów "Nasz Dziennik". Wojciech Wybranowski "Nasz Dziennik" 2008-11-04
Autor: wa