Polscy koszykarze w drugiej rundzie mistrzostw Europy
Treść
Wspaniała gra, kapitalne zwycięstwa, owacje kibiców i coraz większe zainteresowanie - polscy koszykarze w ciągu kilku dni rozgrywanych w naszym kraju mistrzostw Europy zdobyli serca fanów i robią wszystko, by ten stan trwał i trwał. Na razie nasi zapewnili sobie awans do drugiej rundy turnieju, zostawiając w pokonanym polu ekipy uznawane za teoretycznie mocniejsze. I jak zapowiadają - nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
Polska koszykówka to Marcin Gortat - przekonywali jeszcze niedawno sympatycy basketu nad Wisłą. Trudno im się było dziwić, bo center Orlando Magic stał się symbolem tej pięknej dyscypliny i nadzieją na lepsze jutro. Pokazał, że można, nie ma granic nie do przejścia. - Trzeba tylko chcieć i mocno wierzyć - powtarzał na każdym kroku. Do NBA trafił jako trzeci Polak w historii. Pierwszym był Cezary Trybański, który w 2002 roku podpisał trzyletni kontrakt z Memphis Grizzlies. To była sensacja, podobnie jak wynegocjowana kwota kontraktu: 4,8 miliona dolarów. Zawodnik jednak kariery w najlepszej lidze świata nie zrobił. W ciągu kilku lat zmieniał kluby jak rękawiczki, nigdzie nie zagrzał dłużej miejsca. Rozegrał nieco ponad 20 meczów i przygodę z NBA zakończył.
Potem swych sił spróbował Maciej Lampe. Wyjechał za ocean w glorii wielkiego talentu, w wieku zaledwie 18 lat parafując umowę z Phoenix Suns. Potem występował jeszcze w New Orleans Hornets oraz Houston Rockets i choć możliwości miał nieprzeciętne, z różnych przyczyn nie osiągnął wyników na miarę oczekiwań. Potrafił w jednym z meczów zdobyć dla "Słońc" 17 punktów, by potem popaść w przeciętność. Dziś związał się z bardzo mocnym Maccabi Tel Awiw, dojrzał i wiele wskazuje na to, że może z powodzeniem raz jeszcze spróbować swych sił w USA.
Zwłaszcza że Polacy zaczynają tam mieć coraz mocniejszą markę. Wszystko dzięki Gortatowi, który stał się prawdziwym objawieniem ligi. W minionym sezonie wraz z Orlando Magic awansował do finału rozgrywek i był o krok od końcowego zwycięstwa. Niby pełnił rolę zmiennika Dwighta Howarda, ale gdy wchodził na parkiet, nie zawodził. Wyrobił sobie nazwisko, zapracował na nową bajeczną pensję: 34 milionów dolarów za pięć lat gry. Dla polskich kibiców stał się symbolem sukcesu i nadzieją na odrodzenie męskiego basketu. Sam na każdym kroku starał się powtarzać, że nie ma granic, których nie można pokonać. - NBA wydaje się bardzo daleko, ale rozpoczynając przygodę z koszykówką czy innym sportem, każdy powinien zrozumieć, że cel jest zawsze do osiągnięcia, trzeba jednak nie tylko marzyć, ale i ciężko pracować. Ja zawsze wierzyłem w to, co robię. Ludzie mi mówili: po co trenujesz boks, pływasz, chodzisz na siłownię, skoro grasz w koszykówkę. A to się liczyło, bo w ten sposób zdobywałem przewagę fizyczną nad bardziej doświadczonymi i nawet lepszymi rywalami. Teraz ją wykorzystuję. To jest ta droga - mówił.
Dziś Gortat jest gwiazdą, liderem reprezentacji, która stała się rewelacją mistrzostw Europy. Ale nie tylko on, bo sam nie byłby w stanie niczego osiągnąć. Okazało się nagle, że mamy w kraju szalenie zdolnych koszykarzy z umiejętnościami, charakterem i tą wiarą oraz marzeniami, o których wspominał as Orlando. Nazwiska Lampego, Michała Ignerskiego czy Krzysztofa Szubargi kibice mogą niedługo wymieniać jednym tchem i... o to chodziło!
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-09-10
Autor: wa