Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Polsce potrzebne są inwestycje przeciwpowodziowe

Treść

Ostatnie deszczowe dni i zagrożenie powodzią, a także rozmiar tragedii w Niemczech i w Czechach zmuszają do refleksji i postawienia pytań o stan zabezpieczeń przeciwpowodziowych w Polsce. Czy wyciągnęliśmy wnioski z poprzednich powodzi, czy może dalej lekceważymy zagrożenia, licząc, że żywioł nas ominie?

W Polsce stany alarmowe obejmują osiem województw, a to wciąż nie koniec opadów deszczu. O sile żywiołu najlepiej świadczy liczba interwencji strażaków, którzy tylko w ciągu ostatniej doby wyjeżdżali 1954 razy głównie do wypompowywania wody z zalanych piwnic i domów, ale także do usuwania powalonych drzew po wichurach.

– Na szczęście obyło się bez ewakuacji ludzi, za to w kilku miejscach była konieczność przeniesienia zwierząt gospodarskich na wyżej położone tereny – wyjaśnia w rozmowie z NaszymDziennikiem.pl Paweł Frątczak, rzecznik prasowy Państwowej Straży Pożarnej.

Według informacji Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, stany alarmowe są przekroczone w 56 miejscach, a w 99 stany ostrzegawcze. Wezbrania dotyczą m.in. górnej i środkowej Odry, która się podnosi, oraz górnej Warty i górnej Wisły.  Sytuacja hydrologiczna na rzekach jest dynamiczna i ulega zmianie, dlatego w stan gotowości postawione są służby województw małopolskiego, opolskiego, śląskiego, dolnośląskiego i lubuskiego.

W sferze planów

Wały, worki z piaskiem – ludzie, jak mogą, ratują swój dobytek przed zalaniem. Choć jak na razie nie ma mowy o powodzi, to żywioł mocno daje się we znaki.

W Kędzierzynie-Koźlu, który ucierpiał podczas powodzi w 2010 r., ze zniszczonych bądź nadwątlonych wałów przeciwpowodziowych odbudowano ponad połowę. To niewiele, zważywszy, że pozostałe mają być gotowe w ciągu najbliższych pięciu lat. Tymczasem w trakcie poprzednich powodzi obiecywano więcej, ale obietnice ustąpiły wraz z wodą.

W sferze planów jest np. zbiornik retencyjny w Raciborzu, który ma być gwarantem bezpieczeństwa dla woj. opolskiego, ale inwestycja na realizację czeka już 16 lat.

Na naprawę infrastruktury powodziowej zniszczonej w 2010 r. wydano blisko sześć miliardów złotych, to dużo, ale wciąż za mało w stosunku do potrzeb. Wały przeciwpowodziowe umacniane są wyrywkowo. Spośród czterech tysięcy kilometrów umocnień remontu wymaga połowa, nie mówiąc już o budowie kolejnych w miejscach największych zagrożeń powodziowych. Na przykład na Podkarpaciu na modernizację wałów zarezerwowano w tym roku 28 milionów złotych, a to stanowczo za mało. Podobnie jest w innych regionach. Łącznie w br. w kraju realizowanych jest ponad sto projektów za kwotę ponad 140 milionów złotych. Osobny rozdział stanowi konieczność budowy zbiorników retencyjnych, które uchroniłyby wiele regionów przed powodzią.

Sprzęt na wagę bezpieczeństwa

Ważną rolę w zabezpieczaniu i w działaniach w trakcie sytuacji powodziowych odgrywa zorganizowany przez Państwową Straż Pożarną krajowy system ratowniczo-gaśniczy, którego podstawowym celem jest ochrona życia, zdrowia, mienia lub środowiska poprzez: walkę z pożarami i innymi klęskami żywiołowymi, ratownictwo techniczne, chemiczne i od 1997 r. także poprzez ratownictwo ekologiczne i medyczne.

Paweł Frątczak, rzecznik Państwowej Straży Pożarnej, podkreśla, że obok zaangażowania strażaków zawodowych i strażaków ochotników ważny jest także sprzęt, jakim dysponują.

– Mamy np. pompy, które w ciągu minuty mogą wypompować 45 tys. metrów sześciennych wody. Ponadto dysponujemy ponad 120 kilometrami specjalnych zapór przeciwpowodziowych, które służą do zabezpieczania obiektów, ale także podwyższania wałów przeciwpowodziowych w miejscach szczególnie zagrożonych – wyjaśnia rzecznik PSP, dodając, że sprzęt, który pracuje w ekstremalnych warunkach, zużywa się podczas akcji, ale jest uzupełniany na bieżąco.

Skończyło się na obietnicach   

20-tysięczna Bogatynia na Dolnym Śląsku, o której trzy lata temu głośno było w całej Polsce, po tym jak z pozoru niegroźna rzeka Miedzianka zniszczyła niemal doszczętnie połowę miasta, burząc mosty, budynki i pozbawiając ludzi dachu nad głową, wciąż czeka na zabezpieczenia.

Mimo deklaracji ze strony rządu i pamiętnych wizyt obecnego prezydenta czy premiera miasto wciąż nie do końca otrząsnęło się po powodzi. Tymczasem, kiedy pada deszcz, mieszkańcy z napięciem spoglądają w niebo i jak to było w ostatnich dniach – na rwący nurt rzeki, bo nie wszystko, co konieczne, udało się naprawić, by uniknąć powtórki sprzed trzech lat.

W rozmowie z portalem NaszDziennik.pl Jerzy Stachyra, wiceburmistrz Bogatyni, podkreśla, że po ostatnich opadach alarm właśnie został odwołany, są lokalne podtopienia domów i piwnic, na szczęście nie doszło do wystąpienia rzeki z koryta, choć w najniżej położonych miejscach niewiele brakowało.

– Nauczeni doświadczeniem w takich sytuacjach organizujemy się, jak to tylko możliwe. Przez ostatnie dni całą dobę działał sztab kryzysowy, przygotowaliśmy punkty ewakuacyjne, monitorowaliśmy rzekę, w miejscach newralgicznych układane były worki z piaskiem. Wszystko po to, żeby nie dać się zaskoczyć – mówi Jerzy Stachyra.

W ocenie wiceburmistrza Bogatyni, rzeka po trzech latach jest dzisiaj w stanie nie lepszym niż przed powodzią, co sprawia, że zagrożenie jest jeszcze większe.  Od 2010 r. nie udało się zrobić tego, co najważniejsze – uregulować i pogłębić koryta rzeki Miedzianki. Jedynymi pracami dotyczącymi rzeki było wyłonienie projektanta, który ma przygotować koncepcję odbudowy.

– Odbudowaliśmy większość tego, co zostało zniszczone, tymczasem po trzech latach Miedzianka wciąż stanowi poważne zagrożenie, a Urząd Marszałkowski we Wrocławiu nie ma nawet dokumentacji dotyczącej pogłębienia regulacji tej rzeki. Owszem, w niektórych miejscach zostały odbudowane mury oporowe, ale tylko tam, gdzie było to niezbędne do odbudowania dróg. Jeżeli chodzi o samą rzekę i jej kompleksową przebudowę, to nie zrobiono praktycznie nic – twierdzi wiceburmistrz Stachyra.

Podkreśla, że mieszkańcy i władze Bogatyni mają świadomość, że nic nie da się zrobić z dnia na dzień, i że jest to proces, ale zaniechaniem jest to, że trzy lata po powodzi nie ma nawet dokumentacji. – W tej sytuacji nawet, gdyby była wola, ten poślizg sprawia, że ta inwestycja odsuwa się w czasie. My zaś z niepokojem każdego dnia patrzymy w niebo i boimy się, czy nie powtórzy się koszmar sprzed trzech lat – dodaje wiceburmistrz Bogatyni.  

 W ocenie specjalistów, w Polsce konieczne jest także ujednolicenie odpowiedzialności związanej z gospodarką wodną. Nie może być tak, że kto inny odpowiada za rzekę i jej dno, musi być także odpowiedzialny za międzywale i sam wał.

Mariusz Kamieniecki

Nasz Dziennik Czwartek, 6 czerwca 2013 (19:13)

Autor: bl