Po Smoleńsku Krasnokutski awansował
Treść
Najbardziej tajemnicza postać spośród Rosjan dowodzących 10 kwietnia  na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku pułkownik Nikołaj Krasnokutski  awansował w wojskowej hierarchii i nie jest już zastępcą dowódcy bazy  lotniczej w Twerze - ustalił "Nasz Dziennik". Dwa miesiące po  katastrofie polskiego samolotu z prezydentem na pokładzie Krasnokutski  trafił do centrum, na terenie którego znajduje się jedyna w Rosji  jednostka radiolokacyjnego naprowadzania i dowodzenia w zamkniętej  strefie w Iwanowie. Krasnokutski szkoli teraz pilotów do zrzutów  desantowych. W bazie wojskowej w Twerze, do której dotarli reporterzy  "Naszego Dziennika", nie ma też majora Wiktora Ryżenki, autora frazy:  "Na kursie, na ścieżce", który 10 kwietnia ubiegłego roku pełnił funkcję  kierownika strefy lądowania.
Sposób kierowania przez  Nikołaja Krasnokutskiego pracą oficerów "Korsarza" najwyraźniej spodobał  się dowództwu rosyjskich Sił Powietrznych, gdyż obecnie zajmuje się on  szkoleniem przyszłych pilotów. Jest dowódcą 610. centrum wdrożenia  bojowego i wyszkolenia załóg wojskowego lotnictwa transportowego w  Iwanowie. Pod jego okiem odbywa się praktyczne przygotowanie pilotów i  nawigatorów. Centrum prowadzi również kursy dla oficerów innych rodzajów  sił zbrojnych, w tym wyposażonych w głowice jądrowe strategicznych  wojsk rakietowych, a także dla jednostek lotniczych Ministerstwa  Sytuacji Nadzwyczajnych i Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Ma także  słuchaczy z zagranicy. Krasnokutski sam ukończył centrum w 1996 roku i  latał na samolotach Ił-76.
Baza w Iwanowie, 250 kilometrów na  północny wschód od Moskwy, jest jednym z ośrodków zaplecza lotnictwa  Federacji Rosyjskiej. Oprócz centrum szkoleniowego stacjonuje tu jedyna w  Rosji jednostka radiolokacyjnego naprowadzania i dowodzenia dalekiego  zasięgu latająca samolotami Bieriew A-50. Natomiast bojowy pułk  transportowy został podobnie jak analogiczny ze Smoleńska rozformowany i  przeniesiony na lotnisko Twer - Migałowo.
W jednym z wywiadów  radiowych nowy komendant opowiada o zadaniach swojego ośrodka. Trafiają  do niego podoficerowie po kursach teoretycznych na akademii w  Krasnodarze. W Iwanowie kontynuują szkolenie, wykonując coraz  trudniejsze zadania praktyczne. To ważny etap kształcenia lotnika. - Gdy  pilot zostanie skierowany na służbę do bazy lotniczej, to przydzielany  jest na stanowisko na podstawie charakterystyki, jaką mu dajemy -  opowiada Krasnokutski.
Lotnictwo transportowe zajmuje się  przewożeniem żołnierzy, broni i wszelkiego wyposażenia dla potrzeb  armii. Według Krasnokutskiego, najważniejszą jego cechą  charakterystyczną jest prowadzenie lotów z dala od lotniska  macierzystego. Jednak za najtrudniejsze i najbardziej prestiżowe zadanie  uważa wykonywanie zrzutów desantowych. Załogi samolotów transportowych  przygotowywane są do współdziałania z żołnierzami wojsk  powietrzno-desantowych. Z drugiej strony najpoważniejszym wyzwaniem dla  iwanowskiej uczelni jest przygotowanie personelu do coraz częstszych  lotów międzynarodowych. - Ich specyfika jest taka, że zasady wykonywania  lotów w Federacji Rosyjskiej różnią się od stosowanych na całym świecie  - wyjaśnia dowódca. Centrum musi uczyć podoficerów angielskiego, w  szczególności prowadzenia korespondencji radiowej w tym języku.
Pułkownik  Krasnokutski w rozmowie z rosyjskim dziennikarzem ciągle wraca do  kwestii dobrego przygotowania załogi do wykonywania zadania, właściwego  zabezpieczenia wszystkich elementów i zgrania załogi. - Jeśli lotnik,  sadzając maszynę, czuje się bohaterem dokonującym wyczynu, to znaczy, że  nie był gotowy do lotu - mówi. W wykonywaniu zadania nie ma miejsca na  improwizację, niedomówienia, niepewność. Nikołaj Jewgieniewicz wykazuje  też swego rodzaju humanistyczną wrażliwość. - Lotnik w pierwszym tańcu z  dziewczyną nie jest tak czuły jak względem swojego samolotu - zwierza  się, dodając, że "każdy samolot ma duszę".
Obraz doświadczonego  oficera, który wciąż mówi o odpowiedzialności, znaczeniu  najdrobniejszych elementów w pracy lotnika, o szczególnych wymaganiach,  jakie wojsko stawia dowódcom, kłóci się z tym, co wiemy o pracy  pułkownika w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku. Skierowany na Siewiernyj,  żeby wspierać ekipę "Korsarza" podczas wykonywania szczególnie ważnego  zadania, wykazuje się brakiem zdecydowania i kompetencji. Z jednej  strony ciągle wtrąca się do pracy Plusnina i Ryżenki, przejmuje niekiedy  ich obowiązki pomimo braku właściwych uprawnień. Z drugiej strony jego  zachowanie jest chaotyczne i pokazuje, że nie tylko nie potrafi dodać  otuchy podwładnym, ale sam nie jest w stanie poradzić sobie ze stresem.
Najpierw  wydaje się nie interesować sytuacją na lotnisku, załatwia przez telefon  swoje sprawy prywatne. Później, kiedy nad Smoleńskiem pojawia się gęsta  mgła, próbuje coś ustalić, kontaktując się z macierzystą bazą w Twerze i  z centrum łączności "Logika", oburzeniem reaguje na nijak mające się do  rzeczywistości informacje meteorologiczne z Tweru, ale właściwie nic  nie robi, ogranicza się do niecenzuralnych komentarzy i uwag. Gdy ląduje  polski Jak-40, a potem dwukrotnie próbuje wylądować rosyjski Ił-76,  Krasnokutski ogranicza się do nerwowego pokrzykiwania, chyba raczej  przeszkadzając pozostałym oficerom, niż im pomagając. Pułkownik boi się o  przebieg lądowania tupolewa z polskim prezydentem i najprawdopodobniej  nie wie, co zrobić. Centra dowodzenia nie dają żadnej jasnej wskazówki i  ówczesny zastępca dowódcy bazy w Twerze nie wie, co robić. Potem jednak  gdzieś wychodzi i kiedy na krótko przed planowym przybyciem samolotu z  prezydentem Polski wraca na wieżę, jest już nastawiony zupełnie inaczej.  Zapewne udało mu się porozumieć z jakimiś czynnikami decyzyjnymi, bo na  uwagę Plusnina, że "na miejscu Moskwy ja bym tu nie gnał", oznajmia  zdecydowanie: "To decyzja międzynarodowego numer jeden. Do 100 metrów,  bez dyskusji". Nie wiadomo, kim jest "międzynarodowy", w każdym razie  pomiędzy drugim i trzecim zakrętem tupolewa Krasnokutski informuje o  położeniu maszyny komuś, do kogo zwraca się "towarzyszu generale".
Nic  nie wiemy o roli pułkownika podczas akcji ratunkowej po katastrofie  samolotu. Na brak kontaktu radiowego z samolotem dowódca reaguje  przekleństwami i krzykiem, żeby wezwać stvrażaków.
W wywiadzie jest  jednak ślad wspomnień z katastrofy, której ten rosyjski oficer był  świadkiem. Mianowicie pytany o umiejętności, w których szkoli się  pilotów lotnictwa transportowego, wymienił wśród najważniejszych kwestię  odejścia na lotnisko zapasowe. To trochę nieoczekiwane jak na tego typu  ogólnikowe rozmowy, mające na celu promocję sił zbrojnych w  społeczeństwie, skojarzenie. Ciekawe, co pułkownik teraz myśli o  wydarzeniu z 10 kwietnia ubiegłego roku i swojej w nim roli. Przecież  mógł kazać Plusninowi zamknąć lotnisko i przekazać to załodze tupolewa.
W  kwietniu 2010 roku Krasnokutski był zastępcą dowódcy bazy w Twerze,  znajdującej się przy lotnisku Migałowo, w południowo-zachodniej części  miasta. Kiedy rozformowano pułk lotnictwa transportowego w Smoleńsku,  większość służących w nim żołnierzy przeniesiono właśnie do Tweru. Tu  jest centrum i największy ośrodek rosyjskiego lotnictwa transportowego.  Duża jednostka wojskowa jest zabezpieczona znacznie lepiej, niż znamy to  wszyscy ze Smoleńska. Teren zajęty przez wojsko jest bardzo duży i w  pobliże pasa startowego w ogóle nie ma dostępu. Dowódcą jest do dzisiaj  generał Władimir Sipko, u którego Krasnokutski chciał załatwić dzień  wolny i któremu skarżył się na złe warunki pogodowe w Smoleńsku.
Kiedy  wykonywane są operacje lotnicze w Smoleńsku, kierujący ruchem  dojeżdżają z Tweru. Tak było w dniu katastrofy, kiedy to Krasnokutski i  Ryżenko byli tak naprawdę "w delegacji", a jedynie będący tuż przed  emeryturą Plusnin mieszkał w Smoleńsku. Migałowo zajmuje się więc  przygotowaniem i zabezpieczeniem lotów także ze Smoleńska. Stąd wynikają  kłopoty związane z brakiem biura prognoz meteorologicznych na  Siewiernym, które także próbuje wyręczyć twerska baza.
W Twerze nie  zastajemy już nie tylko Krasnokutskiego, ale także majora Wiktora  Ryżenki, który zakończył służbę w bazie numer 6955. Nie wiadomo, dokąd  został przeniesiony, czy też może w ogóle zakończył służbę wojskową i  zamieszkał gdzieś w Rosji, z dala od tragicznych wspomnień ze Smoleńska.  Może pod Uralem, w obwodzie orenburskim, skąd pochodzi.
Twer to  historyczne rosyjskie miasto, leżące nad Wołgą. W średniowieczu był  stolicą Księstwa Twerskiego, a w latach 1931-1990 nazywał się Kalinin,  na cześć komunistycznego polityka Michaiła Kalinina, który od 1919 roku  niemal do samej śmierci pełnił funkcję formalnej głowy sowieckiego  państwa. Smoleńsk i Twer łączy wiele faktów. To ostatnie jest nieco  większe, ale oba są pełne historycznych zabytków, zniszczone przez  komunizm, który przyniósł ciężki przemysł, i militaryzację spowodowaną  obecnością dużej jednostki wojskowej. Twer leży nad Wołgą w jej  początkowym biegu, więc wielka rzeka wschodu nie imponuje tu szerokością  brzegów. Tak samo jest w Smoleńsku z Dnieprem.
Jest jeszcze jeden  punkt wspólny w historii Smoleńska i Tweru. Oba miasta są miejscami  związanymi ze zbrodnią katyńską. To w smoleńskim NKWD przy ulicy  Dzierżyńskiego 13 padły pierwsze strzały zabijające więźniów Kozielska, a  w Twerze przy Soweckiej 6 - Ostaszkowa. Potem Polaków zabijano już  bezpośrednio w lesie, gdzie miano ich ciała ukryć przed światem: pod  Smoleńskiem w Katyniu, a pod Twerem w Miednoje.
Piotr Falkowski, Twer
 Nasz Dziennik 2011-04-18
Autor: jc