Platforma kompromituje parlament
Treść
Z wielkiej chmury mały deszcz. Żadnych nazwisk, dat ani numerów spraw. Sensacje, którymi od kilku dni karmiła się część mediów, okazały się całkowitym niewypałem. Zamiast elektryzujących informacji o nielegalnych podsłuchach, zakładanych gdzie popadnie przez "pisowskich siepaczy", minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski zrobił posłom repetytorium z przepisów prawa w kwestii stosowania technik operacyjnych. Tyle że do tego nie trzeba było utajniać obrad Sejmu. Wstyd, żenada i kompromitacja - taka opinia przeważała wśród posłów zarówno koalicji, jak i opozycji po zakończeniu utajnionych obrad Sejmu, na których minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski miał przedstawić informację o - jak przez szereg dni zapewniała Platforma Obywatelska - nielegalnych podsłuchach i niezgodnym z prawem wykorzystywaniu technik operacyjnych przez służby specjalne w okresie rządów PiS. Takie informacje jednak nie zostały posłom przedstawione, a jedyne, co Ćwiąkalski miał do powiedzenia, to streszczenie przepisów prawa w kwestii stosowania technik operacyjnych. Zdaniem posłów PiS, poprzez zawyżenie klauzuli tajności i utajnienie obrad doszło do złamania prawa przez marszałka Bronisława Komorowskiego; w związku z tym parlamentarzyści domagają się wszczęcia z urzędu postępowania w sprawie możliwości popełnienia przez niego przestępstwa. - Jeżeli celem Platformy Obywatelskiej było ośmieszenie się, to muszę powiedzieć, że im się udało. Obok cudów mają wreszcie sukces - ironizował po zakończeniu niejawnych obrad Sejmu poseł Przemysław Gosiewski, przewodniczący Klubu Parlamentarnego PiS. Nigdy jeszcze po wystąpieniu ministra sprawiedliwości większość posłów, zarówno opozycji, jak i koalicji, nie była tak zgodna w ocenie jego przemówienia. Nigdy jeszcze też nie było one, podobnie jak decyzja o utajnieniu obrad parlamentu, oceniane tak krytycznie. Fiasko, kompromitacja i klapa - mówili posłowie LiD pytani o tę sprawę. Dobitniej ubrał to w słowa poseł Eugeniusz Kłopotek, członek współrządzącego PSL. - Wstydzę się za siebie i za parlament, że po raz kolejny daliśmy się podpuścić - mówił. Piątkowe posiedzenie Sejmu utajniono, ponieważ spodziewano się, że minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski przedstawi posłom informacje o nielegalnych podsłuchach, jakie - jak przekonywali w chętnie udzielanych wywiadach politycy PO - miały być zakładane w okresie rządów PiS. Nielegalne techniki operacyjne miały dotykać zarówno polityków ówczesnej opozycji, dziennikarzy, jak i niektórych prokuratorów. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości domagali się, by posiedzenie Sejmu ujawnić, tak by opinia publiczna również mogła poznać te informacje. Kiedy ich propozycja została odrzucona, parlamentarzyści PiS ostentacyjnie opuścili salę posiedzeń Sejmu. Kilkadziesiąt minut później okazało się, że nic nie stracili. Ćwiąkalski, posiłkując się faktem, że większość posłów nie ma dostępu do informacji niejawnych, ograniczył się do przedstawienia... zapisów prawa obowiązujących obecnie i regulujących tryb i warunki stosowania technik operacyjnych przez służby specjalne. Jedyną publicznie nieznaną informacją, jaką uzyskali posłowie, były dane dotyczące wzrostu liczby podsłuchów w roku ubiegłym w stosunku do roku 2006. Miały one wzrosnąć o jedną czwartą. - Kieruję się ustawą, powiedziałem tyle, ile mogłem - tłumaczył wczoraj dziennikarzom minister. Przyznał, że uprzedzał posłów PO, iż będzie mógł podać jedynie ogólne dane. - Myślę, że pan minister Ćwiąkalski powinien rozważyć wniosek o podanie się do dymisji po dzisiejszym posiedzeniu. Platforma, a więc ugrupowanie, które powołało go na stanowisko ministra sprawiedliwości, doprowadziło do utajnienia obrad, a przecież Ćwiąkalski jako prawnik doskonale wiedział, że żadnych tajnych informacji posłom przekazać nie może - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Beata Mazurek (PiS). Oburzenia przebiegiem debaty, a także nijakością przedstawionych informacji nie kryli również politycy koalicyjnego PSL i opozycyjnego - choć jak dotąd nad wyraz życzliwego wobec obecnego rządu - LiD. - Partia rządząca, Platforma Obywatelska, nie uzgodniła jednak, co może być powiedziane, co nie. W sumie zakończyło się to klapą, żeby nie powiedzieć - kompromitacją - podsumował poseł Wojciech Olejniczak (LiD). - Piątkowa informacja nie musiała być utajniona - stwierdził wicemarszałek Sejmu Jarosław Kalinowski (PSL). Komorowski do prokuratury? To właśnie bezpodstawne utajnienie obrad Sejmu ma być podstawą wniosku do prokuratury, którego złożenie zapowiedział wczoraj klub PiS. Zdaniem polityków tego ugrupowania, marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, zawyżając klauzule tajności, dopuścił się przestępstwa. - Nawet jeśli nie było to sprawstwo wykonawcze, to na pewno było to nakłanianie posłów do czynu, który był niezgodny z prawem - mówił poseł Przemysław Gosiewski (PiS). Z kolei Antoni Macierewicz zapowiedział, że jeśli minister Ćwiąkalski nie rozpocznie w tej sprawie postępowania z urzędu, to sam złoży zawiadomienie do prokuratury. - Złamaniem prawa jest zarówno zaniżenie klauzuli ze "ściśle tajnej" na "tajną", jak i jej zawyżenie. Tutaj nie było nic, co by mogło mieć nawet klauzulę "poufne" czy "zastrzeżone" - mówił Macierewicz. Klub PiS złożył również wniosek do marszałka Sejmu o odtajnienie stenogramów z przedstawionej w piątek posłom przez ministra sprawiedliwości informacji o skali podsłuchów i prowokacji. Wojciech Wybranowski "Nasz Dziennik" 2008-02-09
Autor: wa