Przejdź do treści
Przejdź do stopki

PiS buduje zaplecze

Treść

Z poseł Grażyną Gęsicką (PiS), minister rozwoju regionalnego w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, rozmawia Wojciech Wybranowski PiS tworzy specjalny instytut think-tank, mający pracować nad projektami rozwiązań w gospodarce, ochronie środowiska. - Moja propozycja jest dość prosta. Chodzi o to, by obok struktur partyjnych PiS, obok klubu parlamentarnego stworzyć instytut o charakterze ekspercko-naukowym, który podejmowałby pewne tematy ważne dla partii i ważne dla kraju, takie jak - co już pan wspomniał - sprawy gospodarcze, sprawy UE, tematy z zakresu historii narodowej etc. Te tematy byłyby opracowywane przez grupy naukowców i osoby zainteresowane tego rodzaju działalnością intelektualną. Poza tym instytut mógłby prowadzić wydawnictwa oraz trwałe grupy seminaryjne dyskutujące na dany temat. Jednocześnie można by wykorzystać go do działalności szkoleniowej czy szerzej - działalności pomagającej klubowi parlamentarnemu. Kiedy taki instytut miałby rozpocząć działalność? - To już zależy od prezesa Kaczyńskiego. Ponieważ prezes powiedział, że poważnie rozważa utworzenie takiej placówki, to sądzę, iż to nie będzie zbyt odległa przyszłość. A jak widzi Pani formułę tego gremium? - Myślę, że byłaby to instytucja otwarta. Moim zdaniem, taki instytut ma sens wtedy, gdy formuła jest dość otwarta. Oczywiście przypuszczam, że większość tych ekspertów stanowiliby zwolennicy PiS, ale instytut byłby otwarty dla wszystkich osób, które chciałyby podjąć interesujące, ważne dla kraju tematy. Instytut opiniowałby również działania obecnego rządu? Politycy PiS chcieliby korzystać z przygotowanych przez niego ekspertyz do reformowania projektów ustaw rządu Donalda Tuska, w sytuacji, gdy w końcu zaczną wpływać do Sejmu? - Tak. Byłoby to jedno z ważniejszych jego zadań. Słabością wszystkich polskich rządów jest słabe przemyślenie problematyki rządzenia, funkcjonowania kraju we wszystkich wymiarach, brak programów rządowych, projektów ustaw mających skonkretyzować postulaty wyborcze. Inaczej wygląda rządzenie w sytuacji, gdy przychodzi się od razu z gotowymi projektami ustaw, z wiedzą na temat tego, co chce się zrobić, a inaczej gdy przychodzi się z postulatami czysto wyborczymi. Z taką sytuacją, niestety, mamy do czynienia w przypadku tego rządu, czyli koalicji PO - PSL. Można się więc spodziewać, że dojdzie do sytuacji podobnej do tej, jaka ma miejsce np. w Wielkiej Brytanii; gdy Labour Party przedstawia projekt rozwiązań prawnych, Partia Konserwatywna mówi: "Tonależałoby zrobić inaczej", i prezentuje gotowy projekt alternatywnego rozwiązania. - Tam jest zinstytucjonalizowany "gabinet cieni", czyli osób, które są mianowane potem ważnymi urzędnikami, zwłaszcza ministrami. Osobiście jestem przeciwna przenoszeniu tego typu konstrukcji na grunt polski, dlatego że u nas ten "gabinet cieni" bardzo szybko przekształca się w pewne wydarzenie medialne. Ludzie, którzy są do niego mianowani, przywiązują się do myśli, że będą ministrami, zupełnie inaczej się zachowują, niż powinni itd. Jako zadanie instytutu widzę myślenie bardziej merytoryczne na tematy potrzebne rządowi, stworzenie takiego zaplecza rządu, jeżeli chodzi o rozwiązywanie różnych praktycznych i merytorycznych problemów z polityki krajowej czy europejskiej, a nawet szerszej, globalnej. I to powinno być zrobione. Natomiast nie wiązałabym tego z mianowaniami na konkretne stanowiska, gdyż później ludzie zaczynają się między sobą bardzo szybko konfliktować i przepychać o te stanowiska, zamiast pracować nad tym, jak rozwiązać pewne istotne problemy. Powołanie owego instytutu to właśnie ta zapowiadana nowa jakość PiS? Otwarcie się na środowiska inteligenckie? - Nie widziałabym takiego instytutu w kategoriach zdobywania elektoratu w sensie bezpośrednim. To nie tak, że utworzymy instytut, a wszyscy się zachwycą, jacy to jesteśmy myślący i intelektualni. Raczej widzę dzięki niemu możliwość pogłębionego podejmowania pewnych problemów. Nie na zasadzie, że idziemy do mediów, przez dziesięć minut mamy briefing i za chwilę wracamy z innym problemem, tylko ma to być miejsce, gdzie będzie można pomyśleć, dłuższy czas się zastanowić, podyskutować, gdzie się będą ścierały rozmaite, nawet sprzeczne poglądy na dany temat. To jest z zasady właściwość ludzi inteligentnych, więc zakładam, że jeśli takie rzeczy będą się działy, to instytut przyciągnie inteligencję, ale po to, by rzeczywiście pracować nad rozwiązaniem ważnych problemów, a nie po to, by robić na kimś wrażenie. Mają już Państwo jego nazwę? - Nie wiem. Do tej pory nazywaliśmy go po prostu "instytutem". PiS monitoruje też działania, projekty rozwiązań przygotowywane przez obecny rząd. - Ministrowie byłego rządu, posłowie PiS i inne osoby, które interesują się daną problematyką, starają się nie tracić z pola widzenia bieżącej polityki. Krótko mówiąc - monitoruje się strony internetowe, media, analizuje się to, co jest robione przez obecny rząd. Metodologia jest trudna do określenia, bo każdy robi to na swój sposób. Powołano w sposób sformalizowany wewnątrz PiS zespół - nazwijmy to umownie - do spraw monitoringu? - Nie mam poczucia, że funkcjonuję w tym przypadku w jakiejś sformalizowanej grupie. Owszem, pracujemy ze sobą, ale nie mam poczucia, by było to w jakiś szczególny sposób sformalizowane. Wnioski z tego monitoringu PiS zamierza przedstawić w formie specjalnego raportu na sto dni rządów Donalda Tuska? - Na pewno tak, dlatego że wielu kolegów próbuje podsumować swoje przemyślenia na te sto dni. Data jest symboliczna; moim zdaniem w sferze decyzyjnej nic się nie zdarzy w dni poprzedzające ten symboliczny "setny dzień", ale te trzy miesiące dają już pewne wyobrażenie na temat tego, jak rząd Donalda Tuska funkcjonuje, jak podchodzi do różnych spraw. Muszę przyznać, że w wielu dziedzinach jest dość trudno to odcyfrować. Żaden resort nie sformułował swojego programu na rok czy na całą kadencję, takiego konkretnie mówiącego o tym, co w danej dziedzinie, w danej branży chciałoby się osiągnąć, np. w zakresie ochrony środowiska, w zakresie polityki społecznej, w zakresie gospodarki. Mamy do czynienia z zapowiedziami bardzo przypominającymi kampanię wyborczą i odsuwającymi konkretne decyzje na bliżej nieokreśloną przyszłość. O tyle to monitorowanie jest trudne. Trzeba próbować w takiej sytuacji wyciągać wnioski z działań, jakie są podejmowane. I jakie wnioski, Pani zdaniem, można wyciągnąć po tych trzech miesiącach? - Przede wszystkim nie ma za bardzo czego analizować. Do Sejmu nie wpływają ustawy, co nawet nie jest takie dziwne, biorąc pod uwagę, że jak się przygotowuje ustawę, to potrzebny jest pewien czas na konsultacje społeczne, na międzyresortowe konsultacje. Ale tych projektów ustaw nie ma też w BIP, czyli Biuletynach Informacji Publicznej, które są na stronach internetowych każdego resortu. A to oznacza, że z resortów nie wychodzą żadne akty prawne. Jeśli zaś chodzi o Radę Ministrów, nie przyjęła planu pracy rządu, a jedynie zapowiedź zestawu ustaw, które mają być przygotowywane. Czym w takim razie zajmuje się rząd, ministrowie, jeżeli nie ma projektów aktów prawnych, nieprowadzone są konsultacje, analizy? - Zawsze jest dużo chętnych, by przeprowadzać rozmowy z ministrem. Może on mieć kalendarz wypełniony po szesnaście godzin dziennie takimi właśnie rozmowami, konferencjami, wizytami, ceremoniami. Przyjeżdżają ludzie z terenu, pojawiają się partnerzy społeczni, przedsiębiorcy, własny zestaw urzędników, dyrektorzy departamentów itd. Tymczasem praca rządu i poszczególnych ministrów polega na administrowaniu i zarządzaniu państwem, czyli decydowaniu o tym, w jakim kierunku sprawy państwa powinny iść. Nie rozmowy z ludźmi, nie rozpościeranie pawiego ogona w mediach. Ma Pani listę najsłabszych ministrów? Ćwiąkalski, Kudrycka... - Osobiście uważam, że jest jeszcze za wcześnie na takie wnioski. Ja bym pani Kudryckiej nie traktowała jak złego ministra. Jej reakcja na projekty kluczowe, na projekty infrastruktury uczelni wyższych pokazuje, że jest to osoba, która po pierwszej pochopnej, niezbyt przemyślanej i niewłaściwej decyzji (gdy zaproponowała, by wyciąć trzydzieści projektów z trzydziestu dwóch) przemyślała sprawę i ostatnie jej propozycje były zupełnie inne. Słyszałam, że proponowała Ministerstwu Rozwoju Regionalnego pozostawienie wszystkich na liście. W tym tygodniu PiS podnosiło, że z listy wykreślono projekty dotyczące ściany wschodniej, że województwa leżące we wschodniej Polsce zostały mocno pokrzywdzone. - Wszyscy są poszkodowani. Słyszałam, że własne zaplecze Platformy przypuściło szturm na polityków w rządzie i w partii, wielu jest wściekłych na to, co się stało. Oczywiście, że ściana wschodnia straciła, ale stracili też inni. Trudno zrozumieć powody. Weźmy chociaż przykład Nysy, o której w środę pisała "Rzeczpospolita". Istnieje tam zbiornik gromadzący wodę i w tym jeziorze kilka lat temu pękło dno. Jeżeli teraz zbierze się tam więcej wody, to zbiornik "rozjedzie się" całkiem, Nysa zostanie zalana. I co słyszymy z Ministerstwa Rozwoju Regionalnego? Ministerstwo życzy sobie, żeby na ten zbiornik już teraz była pełna dokumentacja i żeby ten zbiornik stanął do konkursu. Podejście MRR to fetyszyzowanie dokumentacji i konkursów, czyli tego, z czym rząd PiS walczył dwa lata. Rządzenie państwem polega na podejmowaniu strategicznych decyzji. W tym wypadku strategiczna decyzja to ochrona ludności w Polsce przed powodzią. I w związku z tym zbiorniki wodne, które były umieszczone na listach projektów kluczowych, nie zostały wyssane z palca. Analizy naukowców, ekspertów wskazywały, że powinny być całkowicie zmodernizowane, a niektóre wręcz zbudowane. I mówienie obecnie, w takiej sytuacji o konkursie na zbiorniki wodne i posiadaniu dokumentacji już dzisiaj, jest podejściem biurokratycznym. Może w takim razie ministerstwu mógłby pomóc poseł Palikot, który ponoć walczy z absurdami biurokracji? - Może i tak, natomiast sytuacja jest mało śmieszna. Proszę sobie wyobrazić konkurs, w którym startuje zbiornik wodny w Nysie, zbiornik w Raciborzu i zbiornik w Kątach-Myscowej i jeden z nich przegrywa, bo coś jest nie tak z dokumentacją. Przecież to jakiś absurd. Jakimi kategoriami kieruje się ministerstwo? Inny przykład to chociażby Euro 2012. Wśród projektów indywidualnych wiele propozycji informatycznych zostało wykreślonych, między innymi dotyczących tych mistrzostw. Rozumiem, że projekt nie miał dokumentacji. W jaki więc sposób system informatyczny na Euro 2012 powstanie, jeśli nie zdecydujemy z góry, że ma powstać? W jakimś konkursie? A minister Zbigniew Ćwiąkalski? - To osoba, która ma kompleks poprzednika. Nie może o nim przestać myśleć. Ćwiąkalski, zamiast zgłosić własny program działania, zamiast określić, co w resorcie sprawiedliwości należałoby zrobić, nieustannie analizuje sprawy i robi odniesienia do Zbigniewa Ziobry, mniej lub bardziej małostkowe. Może na sto dni uda mu się z tego wyleczyć? Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-02-08

Autor: wa