Piłkarska Liga Mistrzów znów nie dla nas
Treść
Polskiej drużyny znów zabraknie w elitarnej Lidze Mistrzów i choć do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić - gorzką pigułkę przełknąć trudno. Tym bardziej że taka szansa, jaką w tym roku miało Zagłębie Lubin, może nie powtórzyć się przez następne kilka, kilkanaście lat. Niestety, "miedziowi" nie potrafili z niej skorzystać, przegrywając awans na własne życzenie. Kiedy w drugiej rundzie kwalifikacji na drodze lubinian stanęła Steaua Bukareszt, wydawało się, iż to przeszkoda niezwykle trudna do pokonania. Tymczasem okazało się, że było dokładnie na odwrót. Wicemistrzowie Rumunii potwierdzili bowiem, że wciąż są dalecy od optymalnej formy. Na boisku prezentowali się co najwyżej przeciętnie, przyciśnięci gubili się, denerwowali, popełniali błędy. Zagłębie tego jednak nie wykorzystało. W pierwszym meczu przed własną publicznością zaprezentowało się fatalnie, bez wiary, agresywności, pasji - tych cech, którymi... zaimponowało w rewanżu. Pomimo porażki u siebie podopieczni Czesława Michniewicza mogli, a nawet powinni w Bukareszcie straty odrobić. Zaskoczyli pewnego siebie rywala odważną i pomysłową grą i przez większą część meczu posiadali wręcz zdecydowaną inicjatywę. Prowadzili 1:0, mieli wszelkie atuty w ręku. Co jednak z tego, skoro indywidualne błędy kosztowały ich stratę dwóch bramek, a siła ofensywna z każdą minutą słabła? Awans przeszedł koło nosa. Przed sezonem trener Michniewicz domagał się wzmocnienia składu. Widział luki i miał świadomość, że potencjał drużyny na Ligę Mistrzów jest zbyt mały. Do tego ze składu ubył najlepszy napastnik Łukasz Piszczek. Właściciele drużyny pieniędzy na transfery jednak nie dali. Dziś to skąpstwo zadecydowało w dużej mierze o niepowodzeniu. Gdyby dwa miesiące temu wyłożyli dwa miliony euro na klasowych - jak na nasze warunki - zawodników, teraz wydatek ten zwróciłby się im z nawiązką. Jest jednak inaczej. Wzmocnień zabrakło (bo trudno za takowe uważać sprowadzenie Piotra Włodarczyka), awansu również. A już dawno szansa na sukces nie była tak duża i dlatego tak trudno ją przeboleć. Przeciętna Steaua, słabiutki rywal w decydującej fazie kwalifikacji. Czego wymagać więcej? Los mistrzom Polski sprzyjał jak nigdy, ale tego nie wykorzystali. Można, trzeba mieć żal do włodarzy klubu: przecież w obu meczach trener Michniewicz nie miał do dyspozycji ani jednego (!) w pełni zdrowego i w formie napastnika. To jakiś skandal. Trzeba też jednak mieć pretensje do samych piłkarzy, którzy nawet w takim składzie personalnym powinni Rumunów przejść. Niestety, kiedy sami w to uwierzyli, było już za późno. Czemu w Lubinie nie zagrali tak samo jak w Bukareszcie? Czemu przerosła ich presja, nie byli w stanie dać coś więcej, mając naprzeciw siebie przeciętnego rywala? - Szansę zaprzepaściliśmy w pierwszym meczu, w którym nie zagraliśmy na swoim poziomie. Musimy jednak pamiętać, że rywale mają dużo większe doświadczenie wyniesione z gier o dużą stawkę. Zdobywa się je w takich meczach, jak dzisiejszy - przyznaje Michniewicz. Tego obycia zabrakło przede wszystkim graczom, którzy w polskiej lidze są pierwszoplanowymi postaciami Zagłębia: Maciejowi Iwańskiemu, Manuelowi Arboledzie i Michalowi Vaclavikowi. Szkoda, że przez kolejny rok znów go nie zdobędą... Co dalej z Zagłębiem? - Mam nadzieję, że jak najdłużej uda nam się utrzymać obecny skład. Chciałbym, abyśmy wzorem Legii Warszawa z 1994 r. poszli za ciosem i za rok awansowali do Ligi Mistrzów. Jednak do tego potrzebne są wzmocnienia - po raz kolejny apeluje Michniewicz. Być może trener znów będzie musiał pogodzić się ze smutną rzeczywistością. Nie jest bowiem tajemnicą, że na Iwańskiego i Wojciecha Łobodzińskiego sieci zarzuciła Wisła Kraków, która jest gotowa wydać na nich spore pieniądze. Gdyby faktycznie Zagłębie opuścili - byłby to prawdziwy koniec marzeń. A na razie cieszy się Steaua, która w trzeciej rundzie kwalifikacji zmierzy się z białoruskim BATE Borysów i awansuje do Ligi Mistrzów. Inny scenariusz nawet nie wchodzi w rachubę. Nam pozostaje pogodzić się z losem. Po raz wtóry. Żal i wstyd. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2007-08-10
Autor: wa