Niskie noty w mateczniku
Treść
Krzysztof Losz
- Skoro ten rząd ma bardzo słaby start, to strach pomyśleć, co będzie dalej - taką opinię słyszymy od niejednego parlamentarzysty Platformy.
- Nie ma co ukrywać: król jest nagi. Przecież tak złych notowań nasz premier nie miał od końca 2007 roku, czyli od początku urzędowania - wskazuje jeden z warszawskich działaczy Platformy. Politolodzy przyczyny tego stanu rzeczy upatrują głównie w tym, że na rząd i jego szefa spadła cała seria problemów. Nawet afera hazardowa czy katastrofa smoleńska nie zachwiały tak poparciem dla ekipy rządzącej, jak ostatnie kłopoty z ustawą refundacyjną, umową ACTA czy ze Stadionem Narodowym w Warszawie. - Niestety, chyba czar premiera już na ludzi nie działa. W przeszłości Tusk potrafił szybko rozbrajać różne miny i szybko naprawiać błędy swoich ministrów. Teraz problemów pojawiło się więcej i premier sobie nie radzi z nimi wszystkimi naraz - diagnozuje jeden z posłów PO. - Teraz nawet cały ten rządowy PR jest mało skuteczny, nic nam nie daje. A przecież problemów będzie jeszcze więcej. Dyskusja nad podniesieniem wieku emerytalnego dopiero się zaczyna, a część ekonomistów ostrzega nas, że i na rynku pracy będzie gorzej niż przed rokiem i bezrobocie może pójść w górę. I wtedy łatwo będzie powiedzieć, że to przede wszystkim wina rządu, który przeforsował podniesienie składki rentowej - dodaje działacz Platformy wysokiego szczebla z Warszawy.
Najgorzej ocenianym ministrem jest Joanna Mucha kierująca resortem sportu i turystyki. Już samo jej powołanie było uważane za tyleż odważny, co ryzykowny krok Tuska, który w przededniu Euro 2012 na czele tak ważnego ministerstwa postawił dyletantkę w sprawach sportu. I ta amatorszczyzna nieraz dała znać o sobie. Prawdziwą furię wśród Polaków wywołała jednak kwestia niby zbudowanego i oddanego do użytku, ale wciąż nienadającego się do prowadzenia rozgrywek sportowych Stadionu Narodowego. W dodatku Rafał Kapler, były prezes Narodowego Centrum Sportu, który bezpośrednio odpowiadał za tę budowę, na pożegnanie ma dostać prawie 600 tys. zł premii. I co ciekawe, minister Mucha chyba w tej chwili jako jedyna broni tej gaży. Nawet Tusk, czując społeczne nastroje, sugerował, że trzeba się jej przyjrzeć i wykorzystać prawne możliwości do niewypłacania nagrody. Z negatywną oceną minister nie kryje się poseł Andrzej Biernat, łódzki działacz PO i wiceprzewodniczący sejmowej komisji sportu, mówiąc, że na sporcie Joanna Mucha po prostu się nie zna i musi najpierw poznać swój resort. Biernat nie jest sympatykiem Muchy, bo należą do różnych frakcji w Platformie.
Dla pani minister najgorsze jest jednak to, że stała się obiektem publicznych kpin. Polacy drwinami zareagowali (głównie w internecie) np. na bieg wokół budowanego stadionu w stolicy z udziałem Joanny Muchy. Jeszcze bardziej dostało się jej za brak elementarnej wiedzy na temat zasad wyłaniania drużyn, które biorą udział w meczu o Superpuchar Polski. - Tusk zrobił jej krzywdę. Joasia nadawałaby się na wiele innych rządowych stanowisk, gdzie by się na pewno lepiej sprawdziła. Poszła do sportu, bo liczyła, że więcej w tej pracy będzie splendoru związanego z piłkarskimi mistrzostwami Europy niż problemów. A teraz, gdy wpadła w kłopoty, nie ma wsparcia premiera - mówi parlamentarzystka Platformy. - Niech za mój komentarz posłuży to, że gdy w internecie ludzie zaczęli żartować, że teraz w dowcipach o blondynkach słowo "blondynka" można zastępować słowem "Mucha", zaraz od partyjnych kolegów dostałem mnóstwo SMS-ów z takimi właśnie przerobionymi kawałami - mówi jeden z senatorów Platformy. I dodaje, że tak jak symbolem nieudolności w poprzednim rządzie była minister edukacji Katarzyna Hall, tak teraz stała się nim właśnie Joanna Mucha.
W Platformie Obywatelskiej panuje przekonanie, że na razie minister sportu może być spokojna o swój stołek. Wszak Tusk nie lubi odwoływać nikogo z powodu krytyki medialnej czy kiepskich wyników sondażowych. Tym bardziej że musiałby przyznać się, iż to on osobiście popełnił personalny błąd. Poza tym Mucha została teraz szefem zespołu koordynującego przygotowania do Euro 2012 i premier liczy, że wkrótce ucichnie sprawa stadionu, Polacy zajmą się samymi mistrzostwami, a zadania przed Euro i tak są rozpisane, więc minister wpadki nie powinna zaliczyć.
Wśród polityków PO panuje przekonanie, że nowi ministrowie tej partii, których ściągnął Tusk, nie okazali się jak na razie wzmocnieniem dla tej ekipy. Najwięcej obiecywano sobie po ministrze cyfryzacji Michale Bonim. Ale ten jeszcze nie zdążył nawet zorganizować swojego urzędu, a już zaliczył kompromitację w postaci umowy ACTA. - Nie będę oryginalny, jak powiem, że we własnym gronie też nieźle żartowaliśmy sobie z Boniego i Tuska, zwłaszcza jak opublikowano zdjęcia ze służbowym laptopem premiera, na którym było widać kartkę z loginem i hasłem. Ośmieszyliśmy się i tyle - mówi poseł PO. - Sam z tego powodu cierpię, bo wiele osób, które przychodziły do biura, żartowało, czy ja też przylepiam sobie karteczkę z loginem i hasłem do komputera. Jeden dowcipniś zaoferował nawet możliwość dostarczenia dla całego klubu i rządu specjalnych nakładek na ekran, gdzie można takie dane wpisać - dodaje.
Po dobrym starcie - udane wprowadzenie rozkładu jazdy pociągów - blednie gwiazda ministra transportu Sławomira Nowaka. - Jego pozycja opiera się na autorytecie Tuska. Nowak nie jest specjalnie lubiany w partii i klubie, więc od razu zauważane są jego wszystkie potknięcia. Wiemy, że nie on odpowiada za opóźnienia w budowie autostrad czy modernizacji kolei, ale to, że tych inwestycji nie udaje mu się przyspieszyć, działa na jego niekorzyść - tłumaczy osoba z władz krajowych Platformy. - Także budowanie własnej grupy w PO idzie mu jak po grudzie - dodaje.
Słabo wypada również Jacek Cichocki, który dokonał co prawda kilku istotnych kadrowych zmian w ministerstwie, ale kompletnie nie poradził sobie z protestem służb mundurowych, a ostatnio zasłynął obroną BOR w sytuacji, gdy zastrzeżenia do pracy Biura w związku ze śledztwem smoleńskim zgłosiła prokuratura.
Można powiedzieć, że w Platformie Obywatelskiej wśród nowych ministrów najlepsze notowania ma Bartosz Arłukowicz. Przejął resort w bardzo złej sytuacji, z rozwaloną ustawą refundacyjną, protestującymi lekarzami i farmaceutami, niezadowolonymi pacjentami. Teraz sytuacja jest oczywiście daleka od normalności i niedługo mogą się pojawić kolejne problemy, ale Arłukowicz jak na razie największe pożary ugasił.
Nasi rozmówcy z Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej są nawet przekonani, że akurat w tym przypadku dobrze się stało, że Ewa Kopacz awansowała na marszałka Sejmu. - Myślę, że Kopacz nie poradziłaby sobie z tymi protestami. Konflikt z lekarzami byłby jeszcze ostrzejszy, tak samo jak z farmaceutami. Arłukowicz ma po prostu więcej cierpliwości i jest lepszym negocjatorem od byłej minister - wyjaśnia poseł PO. I dodaje, że doceniając sukces Arłukowicza, Tusk pozwolił mu na dokonanie istotnych zmian kadrowych, które polegać mają na usunięciu wielu dawnych współpracowników Ewy Kopacz. Tym choćby należy tłumaczyć dymisję wiceministra zdrowia Andrzeja Włodarczyka. Po cichu będą odwoływani zaś urzędnicy niższych szczebli. W ich miejsce minister ściągnie swoich ludzi. Politycy rządzącej partii obawiają się, że największe problemy są dopiero przed nimi. A na czoło listy wybija się reforma emerytalna. Nikt w PO nie kwestionuje samej idei podniesienia wieku emerytalnego. Ale wątpliwości wzbudza sposób prowadzenia debaty publicznej na ten temat. - Boję się, że popełniamy znowu grzech pychy i arogancji. Premier mówi o konsultacjach, ale jednocześnie twierdzi, że od reformy nie ma odwrotu, czyli przekaz jest taki, że "ja już zdecydowałem i tak musi być". A posłowie i senatorowie znowu są ignorowani i mają być zwykłą maszynką do głosowania. Tak samo zresztą jak ignorowane jest społeczeństwo - mówi senator Platformy. I podkreśla, że szczytem arogancji popisał się w ostatnich dniach minister finansów Jacek Rostowski. W jednym z wywiadów radiowych uspokajał ludzi, że podniesienie wieku emerytalnego będzie dla wszystkich korzystne. Nie będzie też kłopotów z pracą dla starszych osób, bo podobno już w 2020 roku problemem w Polsce będzie brak rąk do pracy. - A dlaczego dopiero za osiem lat, a nie za cztery? - pyta jeden z wysokich urzędników ministerstwa pracy. - Przecież takie obietnice tylko ludzi wyprowadzają z równowagi, jak popatrzą na statystyki bezrobocia. Znowu wychodzimy na cwaniaków, którzy potrafią tylko roztaczać przed wyborcami piękne widoki - dodaje.
- Reforma emerytalna ma być szybko przepchnięta. Tak, aby "Solidarność" czy inne organizacje nie zdążyły zmobilizować ludzi i zorganizować fali protestów - tłumaczy strategię premiera jeden z jego współpracowników. - I oczywiście będzie temu towarzyszyć kampania prezentująca korzyści, jakie wszyscy odniesiemy z tych zmian - dodaje.
Krzysztof Losz
Autor: au