Nie składam broni. Będę się odwoływać
Treść
Z senator Dorotą Arciszewską-Mielewczyk (PiS), prezesem Powiernictwa Polskiego, rozmawia Jacek Dytkowski
Sąd Apelacyjny w Kolonii podtrzymał negatywny dla Pani wyrok Wyższego Sądu Krajowego w Kolonii dotyczący naruszenia dóbr osobistych Eriki Steinbach. Musi Pani zapłacić karę 50 tys. euro.
- Nie zgadzam się z tym i będę przez cały czas się odwoływać i korzystać z przysługujących mi praw. Prawdopodobnie w wyroku jest nawet zastrzeżenie o odmówieniu mi prawa do kasacji.
Co dalej?
- Będę się odwoływać do Sądu Najwyższego RFN. Kiedy tam też otrzymam odmowę, skieruję sprawę do niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego. Jeśli nawet to nie wystarczy, odwołam się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Starsburgu.
Jak Pani ocenia przebieg tego procesu?
- Uważam, że odebrano mi prawo do obrony, ponieważ było uzgodnione z sędzią, iż będę mogła zabrać głos przez piętnaście minut, by przedstawić swoje argumenty. Nie dano mi nawet piętnastu sekund - więc rozumiem, że sądzi się mnie jak kobietę, która wymierzyła mężczyźnie policzek, i nikt nie wnika, dlaczego to zrobiła. Ja się nie poddam, będę dalej walczyć o prawa przede wszystkim do prawdy historycznej i przeciwstawiać się retoryce pani Steinbach, reprezentującej niemiecki Związek Wypędzonych. Nie chodzi tu bowiem tylko o nią samą, ale generalnie o tego typu środowiska, które mają jasną, klarowną i przejrzystą politykę w tym zakresie. Będę się odwoływać do kolejnych instancji w Niemczech, a nawet do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, dlatego że jest to ograniczenie wolności słowa, jak również przyzwolenie na obrażanie Polaków poprzez stawianie różnego typu tez i oskarżanie nas o ludobójstwo. Środowiska pokrewne pani Steinbach twierdzą, że byliśmy wielkim krajem obozów pracy przymusowej, że mamy zadośćuczynić za to, iż jesteśmy rzekomo katami, a nie ofiarami w czasie drugiej wojny światowej. Zatem kłóci się to wszystko z prawdą historyczną i ja nie zgadzam się na tego typu praktyki. W imieniu Powiernictwa Polskiego i środowisk, które mnie popierają, będę dalej walczyć o prawdę.
Jakie ta sprawa ma znaczenie dla Polski?
- Ona ma znaczenie w ogóle dla dyskursu i tego, w jakim kierunku zmierza polityka takich organizacji jak Związek Wypędzonych, które czerpią jeszcze fundusze z budżetu federalnego niemieckich podatników. Obecny wyrok sądu apelacyjnego świadczy o tym, że jednak tego typu organizacje mają carte blanche na swoje działania w Niemczech. Tym bardziej że przekładają się one na realizację bardziej konkretnych programów edukacyjnych i tym podobnych przedsięwzięć. Więc są to poważne sprawy, a niemiecki podatnik to finansuje.
Otrzymuje Pani w związku z procesem jakieś wsparcie ze strony polskich władz?
- Żadnego, kładzie mi się nawet kłody pod nogi. Na przykład w postaci decyzji marszałka Senatu Bogdana Borusewicza, który odmówił mi paszportu dyplomatycznego na czas procesu.
Czym motywował tę decyzję?
- Tylko tym, że to nie on mnie tam wysyła i że jest to moja prywatna sprawa. Z podejściem pana marszałka się nie zgadzam, bo wypłacanie odszkodowań dla obywateli niemieckich przez państwo polskie czy inne tematy z tym związane oraz dobre imię Rzeczypospolitej są sprawą nas wszystkich. Przykro mi, że marszałek chce w ten sposób ograniczać moją działalność jako senatora, która jest misją pełnioną przeze mnie w znacznie szerszym zakresie niż mógłby sobie to wyobrazić.
A wsparcie z innych stron?
- Kluby: parlamentarny oraz senacki PiS, wystosowały pisma do marszałka i do władz Sejmu w tej sprawie. Więc bardzo dziękuję za wszelkie wyrazy poparcia i wstawienie się za mną w tej mojej działalności. Mam także dużo telefonów, maili z zagranicy ze słowami solidarności i wsparcia. Są one bardzo miłe, ale też istotne, bo świadczą o tym, jak bardzo ważną sprawą się zajmuję i ile ona tak naprawdę dla nas wszystkich znaczy.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2008-12-24
Autor: wa