Nie na emerytury, lecz na dziurę Rostowskiego
Treść
Sejm odrzucił projekt zmian w OFE autorstwa PiS przyznający obywatelom prawo wyboru między ZUS i OFE. Posłowie będą pracowali wyłącznie nad rządowym projektem opartym na kompromisie rynków z budżetem. Eksperci zauważają, że przyniesie on zgoła nieoczekiwane skutki, choć może być uznany za krok w dobrym kierunku.
Projekt rządowy, jak zaznaczył premier Donald Tusk, jest wynikiem kompromisu między zwolennikami całkowitej likwidacji OFE a zwolennikami utrzymania status quo. Zgoła odmienna filozofia przyświecała autorom projektu PiS, który został przez izbę odrzucony. Opierał się on na zasadzie dobrowolności: ubezpieczony mógłby sam określić, czy chce się ubezpieczyć wyłącznie w ZUS, czy podzielić składkę pomiędzy ZUS i OFE. Mógłby także określić, ile środków chce skierować do prywatnego filara kapitałowego - tj. zadeklarować składkę na dotychczasowym poziomie 7,3 proc., lub zmniejszyć ją nawet do 2 procent. Co dwa lata ubezpieczeni mieliby prawo do zmiany decyzji w tym zakresie.
Finanse a demografia
- Przesunięcie części składki z OFE do ZUS w praktyce oznacza wzrost opodatkowania płac o 5 pkt procentowych. To nie będą już aktywa odkładane na pokrycie przyszłych zobowiązań emerytalnych, lecz podatek zmniejszający dotację budżetową dla ZUS - tak tłumaczy istotę proponowanych przez rząd zmian dr Cezary Mech, były szef Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi. W jego ocenie, gdyby te przesunięte środki zostały chociaż przeznaczone na politykę prorodzinną, poprawę struktury demograficznej, czyli długoterminowych perspektyw finansowych ZUS, można byłoby tę propozycję rozważyć. - Niestety, pójdą one na pokrycie deficytu, a ich rola ograniczy się do kropli w morzu - dodaje.
- Bez wątpienia prawdą jest to, co mówi premier, że reforma OFE z 1999 r. dołożyła ponad 200 mld zł do sięgającego 700 mld zł długu publicznego, bo pieniądze, które miały trafić do ZUS na wypłatę bieżących świadczeń, znalazły się w OFE - przyznaje Andrzej Sadowski, prezydent Instytutu im. Adama Smitha. Zdaniem Sadowskiego, największą wadą rządowego projektu jest jednak to, że oddala on wprowadzenie fundamentalnej reformy finansów publicznych tylko po to, żeby rząd zyskał na czasie.
- Dobrze, że mniej środków trafi do OFE, źle, że nadal będą wypływały pieniądze z repartycyjnego I filara do filara kapitałowego - stwierdza prof. Józefina Hrynkiewicz z Uniwersytetu Warszawskiego, specjalista ds. polityki społecznej. Profesor Hrynkiewicz już w chwili projektowania reformy emerytalnej przed 11 laty ostrzegała, że system repartycyjno-kapitałowy się nie bilansuje, wskutek czego będzie kreował ogromny dług publiczny i podkopywał kondycję ZUS. Profesor Hrynkiewicz jest zdania, że ubezpieczenia społeczne muszą z zasady mieć charakter repartycyjny.
Dali monopol, teraz odbierają
- Propozycja rządowa sprowadza się do umniejszenia przywilejów przyznanych OFE i rozporządzenia pieniędzmi Polaków na emerytury - ocenia Sadowski. W świetle dzisiejszych przepisów rząd ma do tego, jego zdaniem, pełne prawo. - Dał OFE przywilej i monopol, a teraz go cofa. Co zaś do rozporządzania "naszymi pieniędzmi" - przypominam, że Sąd Najwyższy wyrokiem sprzed kilku lat uznał, iż pieniądze w OFE nie są pieniędzmi Polaków. Gdyby to były pieniądze obywateli, a ich relacje z OFE regulowała dobrowolna umowa i kodeks cywilny, to rząd nie mógłby tego zrobić - wyjaśnia Sadowski.
Decyzja rządu to, w jego opinii, zaledwie początek procesu zmian systemu emerytalnego. - Pozwala ona mieć nadzieję, że po wyborach zmiany pójdą o wiele dalej niż to, co rząd nieśmiało serwuje - uważa ekonomista. - Następny krok to będzie wprowadzenie dobrowolności przynależności do ZUS lub ZUS - OFE, bo skoro OFE są tak dobre, to dlaczego mają być przymusowe? Potem będziemy mieli do czynienia z wariantem węgierskim, tzn. obywatele dostaną wybór: albo tylko OFE, albo tylko ZUS. Na koniec ZUS zostanie zlikwidowany, a państwo przyzna każdemu minimalną gwarantowaną emeryturę, jednakową dla wszystkich, na wzór systemu kanadyjskiego.
- Obecny system się nie utrzyma z uwagi na demografię [starzenie się społeczeństwa - przyp. red.]. Jest też kwestia czysto matematyczna - po prostu nie ma pieniędzy na przyszłe emerytury, by można je było utrzymać na dzisiejszym poziomie - twierdzi Sadowski.
Dyskusja o OFE, zdaniem dr. Mecha, nie dotyka koniecznych zmian zwiększających efektywność funkcjonowania instytucji finansowych w Polsce, lecz obraca się wokół powrotu do systemu podatkowego, i to w sytuacji, gdy liczba podatników drastycznie maleje.
Przestrogą powinny być opisane w artykule The Economist "On their own" propozycje administracji USA z 14 lutego, które - zamiast wsparcia federalnego - pozwalają Stanom na ogłoszenie bankructwa, czyli zredukowanie swoich zobowiązań długoterminowych względem obywateli i byłych pracowników. Tego typu filozofia może wyjaśniać niechęć Komisji Europejskiej do traktowania zobowiązań emerytalno-zdrowotnych na równi z kapitałowymi.
- Może się okazać, że w przyszłości, jeśli państwa UE nie będą w stanie ograniczyć swoich deficytów, propozycje będą polegały właśnie na bankructwie kraju członkowskiego, w ramach którego zredukowaniu ulegną zobowiązania emerytalne i świadczenia emerytalno-rentowe ZUS - ostrzega dr Mech.
Reforma w wersji rządu będzie też miała szereg innych skutków, o których rząd nie wie lub nie mówi. - Na rynku kapitałowym nastąpi zmniejszenie popytu na aktywa, co negatywnie wpłynie na ceny w procesie prywatyzacji. Sprzedaż aktywów Skarbu Państwa, od lat niekorzystna, dokonywana będzie z jeszcze większym dyskontem - zwraca uwagę dr Mech.
Czy rząd wie, że...
Z kolei prof. Hrynkiewicz zauważa, że zmiany uderzą w samorządy. - Przyznana w projekcie 4-procentowa ulga podatkowa, która ma zachęcić zamożnych obywateli do dobrowolnego dodatkowego ubezpieczenia na emeryturę, oznacza ubytek dochodów podatkowych z PIT, a przecież podatek dochodowy od osób fizycznych jest głównym źródłem dochodów samorządów - przypomina prof. Hrynkiewicz. Fikcyjne są, jej zdaniem, zapisy w rządowym projekcie na temat dziedziczenia i inwestowania części składki przesuniętej z OFE do ZUS. - Jeśli celem rządu jest zmniejszenie deficytu, to środki przesunięte do ZUS będą wypłacane na bieżące świadczenia. One nie mogą być ani dziedziczone, ani inwestowane - zwraca uwagę prof. Hrynkiewicz.
Poważnym mankamentem projektu jest, jej zdaniem, utrzymanie przez rząd zasady zdefiniowanej składki (czyli niezdefiniowanego świadczenia), bo oznacza praktycznie, że wiemy, ile musimy wpłacić do systemu emerytalnego, natomiast nie wiemy, jakie otrzymamy za to świadczenie. - Brak gwarancji wypłaty świadczenia w określonej wysokości w połączeniu z niskimi zarobkami powoduje, że nasze emerytury będą bardzo niskie, poniżej kosztów utrzymania. Jeśli dodać do tego instytucję odwróconej hipoteki - umożliwi to instytucjom finansowym przejmowanie mieszkań od emerytów w zamian za dożywotnie dodatkowe świadczenia pieniężne - ostrzega prof. Hrynkiewicz.
Za propozycjami rządu głosowała w Sejmie koalicja rządząca PO - PSL, wsparta przez SLD oraz koła poselskie i posłów niezrzeszonych, łącznie 276 posłów. Przeciwko było 135 posłów PiS, 14 posłów PJN i 2 niezrzeszonych. Za odrzuceniem propozycji PiS opowiedziała się koalicja PO - PSL, 10 posłów PJN oraz 11 posłów kół oraz niezrzeszonych, łącznie 251 parlamentarzystów. SLD wstrzymał się od głosu.
Projekt rządowy przewiduje zmniejszenie składki do OFE z 7,3 proc. do 2,3 proc., a docelowo w 2017 r. - 3,5 procent. Uwolnione środki mają trafić do ZUS na indywidualne subkonta emerytalne. Dzięki przesunięciu środków z prywatnego filara kapitałowego (OFE) do publicznego filara repartycyjnego (ZUS) deficyt finansów publicznych, który sięga blisko 8 proc. PKB, zmniejszy się w tym roku o 0,7 proc., a w kolejnych latach o blisko 1 proc. rocznie.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik 2011-03-18
Autor: jc