Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie mają do czego wracać

Treść

Woda z zalanych terenów na południu Polski powoli opada. Mieszkańcy województw podkarpackiego, świętokrzyskiego i małopolskiego, brodząc po kolanach w wodzie, chcą jednak jak najszybciej powrócić do swych domów i gospodarstw. Zamartwiają się, skąd wezmą pieniądze na naprawę bieżących szkód. Okazuje się, że nie wszyscy pracodawcy mają zrozumienie dla pracowników, którzy walcząc z powodzią, byli nieobecni w pracy.
Jak powiedział "Naszemu Dziennikowi" wójt z podtarnobrzeskiej gminy Gorzyce, Marian Grzegorzek, ewakuowani mieszkańcy proszą, by jak najszybciej dowieźć ich do domów, w których pod wodą jest często jeszcze cały parter. Żołnierze dowożą ludzi amfibiami na miejsce. Ci zaś zaczynają powoli sprzątać. O sprzątaniu zalanych jeszcze parterów, a tym bardziej obejść, na razie nie ma mowy. Najpierw musi opaść woda. Dopiero wówczas będzie możliwe usunięcie mułu i szlamu, jakie naniosła powódź.
Powodzianie zaczynają porządkować miejsca, gdzie nie sięgnęła woda. - Ludzie, którzy wracają do siebie, chcą przynajmniej sprzątnąć z pięter. Nie potrafią być bezczynni, bo stres, jaki przeżyli w związku z powodzią i ewakuacją, jeszcze bardziej się u takich osób pogłębia - wyjaśnia wójt Grzegorzek. Przy sprzątaniu powodzianom potrzebny jest jednak odpowiedni sprzęt. Tymczasem brakuje podstawowych rzeczy. - Mioteł, szczotek, gumowych rękawic, gumiaków, środków czystości, mydła, proszku, płynów czyszczących i do dezynfekcji - mówi włodarz Gorzyc.
Woda w tej gminie opada coraz niżej, ale zanim całkowicie odejdzie, minie jeszcze sporo czasu. W wielu miejscach położonych najniżej trzeba ją będzie w porę odpompować, aby uniknąć rozprzestrzeniania się bakterii. W powiecie tarnobrzeskim na zalanych osiedlach miasta oraz we wsiach Furmany, Orliska, Sokolniki, Trześń, a także w Zalesiu Gorzyckim trwa akcja pomocowa. Na tereny zalane dostarczana jest żywność i woda pitna. - Jeżeli nie będzie ujścia do Wisły, woda na niektórych niżej położonych terenach będzie stała - uważa jeden z mieszkańców Zalesia Gorzyckiego, który już przeżył powódź w 2001 roku. Niektórzy się zastanawiają, czy podobne tragedie nie zdarzą się w przyszłości oraz czy warto wracać i odbudowywać się miejscach, które tak czy inaczej pozostaną terenami zalewowymi. W wypompowywaniu wody z zamkniętych rozlewisk, rowów melioracyjnych czy piwnic polskim strażakom pomagają strażacy z Ukrainy, którzy przyjechali do Gorzyc z własnymi pompami o wysokiej wydajności.
Na razie w kontenerach
Wciąż trudna jest sytuacja w Sandomierzu, gdzie pod wodą znalazło się ponad osiemset domów jednorodzinnych, a wiele rodzin pozostało bez dachu nad głową. Burmistrz Jerzy Borowski zapewnia, że dla ok. 120 osób, które nie będą mogły powrócić do swych zniszczonych domów, przygotowywane są mieszkania zastępcze w byłym internacie. - Jeżeli zajdzie potrzeba, uruchomione zostaną kolejne mieszkania zastępcze. Powodzianie są objęci pomocą, mają też całodobowe wyżywienie - zapewnia burmistrz Borowski. Na terenach zalewowych trwają szczepienia przeciwko tężcowi, jednak dotyczy to tylko osób, które zostały zranione podczas walki z powodzią czy podczas porządkowania posesji.
Na 7 mln zł straty w infrastrukturze oszacowała gmina Dębica, która jako pierwsza w ubiegłym tygodniu walczyła z powodzią na Podkarpaciu. Woda tym razem była wprawdzie mniej groźna, ale we znaki dały się osuwiska, które uszkodziły budynki w trzech miejscowościach. Jednak jak zapewnił wójt gminy Dębica Stanisław Rokosz, ewakuowani ludzie nie pozostaną bez pomocy. Tymczasowo zamieszkają w specjalnych kontenerach, ale docelowo gmina chce wybudować dla nich mieszkania zastępcze - drewniane domki jednorodzinne. Gmina liczy przy tym na wsparcie państwa. Nie będzie bowiem powrotu do lokalizacji na terenach osuwiskowych. Ogromne będą też straty w uprawach na Podkarpaciu. Według szacunkowych danych, powódź objęła ok. 15 tys. gospodarstw rolnych. Zalanych jest 62 tys. hektarów terenów, a 10 tys. zostało podtopionych.
Apel do pracodawców
Powoli stabilizuje się także sytuacja w Małopolsce. Powodzianie zaczynają wracać do swoich domów, a uczestnicy akcji ratunkowej do pracy. Tymczasem wojewoda małopolski Stanisław Kracik powiedział "Naszemu Dziennikowi", że niestety zdarzają się przypadki, kiedy strażacy-ochotnicy, którzy dzień i noc walczyli z powodzią, mogą mieć problemy w zakładach pracy, w których są zatrudnieni. Dlatego zwrócił się z apelem do pracodawców, którzy zatrudniają strażaków-ochotników, o zrozumienie dla ich pracy na rzecz małopolskiej społeczności. - Strażacy-ochotnicy to ludzie, którzy z wielkim zaangażowaniem i odwagą uczestniczą w akacjach ratowania życia ludzkiego i mienia. Możecie być, państwo, dumni ze swoich pracowników. Rozumiem oczywiście, że nieobecność w pracy może być utrudnieniem dla państwa firm, jednak jest to czas szczególny, w którym na pierwszym planie jest walka z powodzią i solidarność z poszkodowanymi. Proszę o wyrozumiałość i cierpliwość - apeluje Stanisław Kracik. Jak dodaje, w najbliższym czasie zwróci się do samorządów lokalnych z prośbą o podjęcie rozmów z przedstawicielami firm zatrudniających strażaków-ochotników na temat możliwości obniżenia im obciążeń podatkowych. Byłaby to pewna rekompensata za straty z powodu ich nieobecności w pracy.
Mariusz Kamieniecki
Nasz Dziennik 2010-05-27

Autor: jc