Nie każdy musi być magistrem
Treść
Na rynku pracy brakuje osób z fachem w ręku, a młodzież nie garnie się do szkół zawodowych i techników.
Minister Edukacji Narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska nadaje kolejnym latom szkolnym nazwy. Obecny jest „Rokiem szkoły zawodowców”. Sam fakt nadania nazwy nie rozwiąże jednak problemów coraz szczuplejszych kadr pracowników z konkretnymi wyuczonymi zawodami. Minister zapowiedziała uruchomienie już w lutym przyszłego roku specjalnej internetowej mapy zawodów i placówek, na której mają się znaleźć informacje na temat każdej szkoły zawodowej, z adnotacją, do jakich zawodów przygotowuje, ilu ma uczniów, jaki jest w niej poziom zdawalności egzaminów zawodowych, kwalifikacyjnych i matury.
Mapa ma być dostępna dla uczniów po feriach zimowych. Do szkół zawodowych mają popłynąć również pieniądze; 920 mln euro z nowej perspektywy finansowej UE na lata 2014-2020 ma być przeznaczone na wsparcie szkolnictwa zawodowego, 120 mln euro dzielonych będzie centralnie, a 700 mln poprzez programy regionalne.
MEN planuje doposażenie bazy technicznej i dydaktycznej w zawodówkach i upowszechnienie dualnego modelu kształcenia, czyli łączenia nauki w szkole z nauką zawodu bezpośrednio w miejscu pracy.
Jak podkreśla jednak dr inż. Jan Kamiński, starszy wizytator z wrocławskiego Kuratorium Oświaty, w Polsce najważniejsza jest zmiana świadomości młodych ludzi na temat kształcenia zawodowego i jego promocja. Od wielu lat pokutuje bowiem pogląd, że kształcenie zawodowe jest czymś najgorszym, że niżej spaść już nie można, że jest to porażka.
– Już w podstawówce nauczyciele i rodzice mówią dzieciom coś w stylu „jak się nie będziesz uczył, to skończysz w zawodówce”. To jest absolutnie niedopuszczalne. Przeprowadziłem badania na Dolnym Śląsku, aby dowiedzieć się, jakie są aspiracje młodych ludzi. Okazało się, że 86 proc. pytanych nie wyobraża sobie, że można nie mieć tytułu magistra, licencjata, doktora, inżyniera. Około 10 proc. brało pod uwagę możliwość zakończenia edukacji na szkole średniej. O szkole zawodowej myślało tylko 3-4 proc. uczniów. Zmiana świadomości i postrzegania kształcenia zawodowego zajmie kilkadziesiąt lat, na to potrzeba całego pokolenia, aby zmienić ludziom sposób myślenia – podkreśla dr Kamiński.
Po badaniach w krajach Unii Europejskiej znaleziono korelację pomiędzy niskim stopniem bezrobocia a sposobem kształcenia. Okazało się, że kraje, które mają szeroko wdrożony dualny system kształcenia zawodowego, notują też najniższe bezrobocie (Niemcy, Austria, Szwajcaria).
Bardzo ważnym ogniwem w systemie dualnym są pracodawcy. Różnice w postrzeganiu osób kształcących się zawodowo widoczne są również na etapie odbywania praktyk zawodowych. Jak podkreśla dr Kamiński, np. w Niemczech to pracodawca czeka na praktykanta. W Polsce jest na odwrót, trzeba prosić, aby firma przyjęła ucznia na praktyki.
– Zdarza się, że dziewczyna, która uczy się fachu fryzjerskiego, na praktykach w salonie większość czasu zamiata podłogę. Dlatego że pracodawca boi się, że dziewczyna sobie nie poradzi, że nie umie robić tego, czego się uczy. W Niemczech uczeń na praktykach normalnie wykonuje powierzone mu zadania i nie popełnia błędów, bo błędy zostały wychwycone i poprawione w jego szkole zawodowej. Pracodawca otrzymuje praktykanta, czyli dobrego pracownika, tańszego, ale dobrego – argumentuje Kamiński.
To dowód na to, że oprócz promocji polskim szkołom zawodowym potrzebne jest również wzmocnienie oraz podniesienie kwalifikacji i poziomu nauczania.
Jak podkreślają autorzy raportu „Stan szkolnictwa zawodowego w Polsce” z Krajowego Ośrodka Wspierania Edukacji Zawodowej i Ustawicznej, wbrew obiegowym opiniom, po gwałtownym spadku zainteresowania szkołami kształcącymi w zawodach po roku 1999 od 2005 roku powoli, ale systematycznie wzrasta zainteresowanie uczniów zasadniczymi szkołami zawodowymi i technikami. Na pewno ma to związek z popytem na pracowników posiadających kwalifikacje w konkretnych zawodach na rynku krajowym i unijnym.
Izabela Borańska-Chmielewska
Nasz Dziennik, 10 października 2014
Autor: mj