Nie chcę występować w roli obrońcy Pawlaka
Treść
Z Januszem Piechocińskim, posłem, wiceprezesem Naczelnego Komitetu Wykonawczego Polskiego Stronnictwa Ludowego, wiceprzewodniczącym sejmowej Komisji Infrastruktury, rozmawia Mariusz Kamieniecki
Jak Pan ocenia wypowiedź wicepremiera Waldemara Pawlaka, że w dobie kryzysu ważniejsze od zajmowania się zwalnianymi czy bezrobotnymi jest utrzymanie miejsc pracy?
- Jedna kwestia dotyczy tych, którzy pracy nie mają i ponoszą tego konsekwencje, a z drugiej strony, aby kryzys się nie pogłębiał i jego koszty społeczne, ludzkie nie były jeszcze bardziej dramatyczne, trzeba uruchamiać działania, które powstrzymują falę bezrobocia. Każde działanie musi iść dwutorowo. Jest to zadanie dla rządu, samorządów, przedsiębiorców, ale także dla partnerów dialogu społecznego, bo walka o miejsca pracy i niedopuszczanie do wzrostu bezrobocia nie jest domeną polityków: rządu, prezydenta, koalicji, opozycji, ale odbywa się w sferze gospodarczej i społecznej. Mówiąc inaczej, jeżeli dzisiaj jakakolwiek firma działająca na rynku kolejowym chce remontować lokomotywy czy wagony w Czechach, a w tym czasie firmy w Polsce, nie mając zamówień, zwalniają ludzi bądź ograniczają czas pracy, to jest to nic innego jak brak wyobraźni, solidarności, patriotyzmu i zrozumienia dla powagi sytuacji, w której się znaleźliśmy. Tak więc z jednej strony potrzebne jest możliwie jak największe solidarne, racjonalne wsparcie państwa i samorządów dla najsłabszych, którzy stracili miejsca pracy, a z drugiej strony - trzeba dołożyć wszelkich starań, by kryzys na rynku zatrudnienia dalej się nie pogłębiał.
Co proponuje PSL?
- Po raz pierwszy w historii proponujemy przejście na waloryzację kwotową w płacach, emeryturach czy rentach. Począwszy od prezydenta, do młodszego referenta w sektorze administracji publicznej, każdy otrzymałby taką samą kwotę podwyżki. To wyraz solidaryzmu. Tymczasem waloryzacja procentowa powoduje, że ten, który ma dużo, dostaje więcej, a ten, który ma mało, w dalszym ciągu zostaje w tyle. Stąd z jednej strony konieczne jest solidarne działanie państwa, samorządu, organizacji pozarządowych w sferze polityki socjalnej czy społecznej i ochrona ludzi, którzy pozostają bez pracy, by mogli przetrwać ten trudny czas, a z drugiej strony - rząd musi podjąć, skierowane do sektorów gospodarki, bardzo aktywne formy walki ze spadkiem zamówień, a co za tym idzie - z ograniczaniem zatrudniania. Dla tych, którzy dziś są bezrobotni, zrozpaczeni, którzy stracili wszelką nadzieję, trzeba szukać racjonalnych rozwiązań w polityce społecznej i socjalnej. To jest wyzwanie nie tylko dla premiera, ministra czy posłów, ale także dla organizacji pozarządowych, związków zawodowych, także dla Kościoła, słowem dla wszystkich ludzi dobrej woli, którym los drugiego człowieka nie jest obojętny.
Wróćmy jeszcze do wypowiedzi wicepremiera Pawlaka. To trochę przypomina słynny komentarz premiera Cimoszewicza do powodzi stulecia...
- Nie chcę tu występować w roli obrońcy premiera Pawlaka, ale trudno mi się odnosić do medialnych doniesień, często wyrywanych z kontekstu wypowiedzi, bez komentarza, które fałszują prawdziwy obraz, o czym wielokrotnie sam mogłem się przekonać przy różnych okazjach. Jedna szczątkowa wypowiedź wcale nie oznacza, że Waldemar Pawlak jest bezlitosnym człowiekiem, który nie rozumie, jak w trudnej sytuacji znalazły się polskie rodziny, które mają zaledwie kilkaset złotych miesięcznie na przeżycie i na dobrą sprawę nie są już konsumentami, ale każdego dnia walczą o przetrwanie. Zapewniam, że każdy przedstawiciel władzy, poseł czy polityk nieparlamentarny rozumieją grozę tej sytuacji. Proszę mi wierzyć, w obecnym rządzie, a już na pewno w Waldemarze Pawlaku, Jolancie Fedak czy Januszu Piechocińskim, jest zrozumienie dla powagi sytuacji, ale także sytuacji osób, które już dzisiaj są bez pracy. Walczymy, by tych osób nie przybywało albo żeby było ich mniej niż może być wówczas, kiedy popełniamy, chociażby przez zaniechanie, błędy w polityce gospodarczej. Utrzymujmy maksymalnie wysokie zatrudnienie w polskiej gospodarce, to wówczas będzie mniej ludzi zmuszonych do korzystania z pomocy społecznej i socjalnej.
Kryzys ekonomiczny, o którym jeszcze do niedawna koalicja PO i PSL mówiła, że w Polsce nie istnieje, staje się coraz bardziej dotkliwy dla krajowych przedsiębiorstw. Ostatnio w Rzeszowie ponad cztery tysiące hutników ze Stalowej Woli protestowało przeciwko drastycznym podwyżkom cen energii i brakowi rządowego programu ratowania gospodarki. Jak koalicja chce przeciwdziałać skutkom kryzysu i wzrostu bezrobocia?
- Osobiście już od czerwca, lipca ubiegłego roku, kiedy pękła bańka mydlana rozdętych spekulacji na rynku amerykańskim i europejskim, byłem jednym z nielicznych polityków, nie tylko koalicyjnych, ale także opozycyjnych, który konsekwentnie i bardzo wyraźnie mówił, że to, co w Polsce nadchodzi, nie będzie miało wymiaru wyłącznie kryzysu finansowego, ale będzie przede wszystkim kryzysem produkcji i zatrudnienia. Ponadto we wrześniu i październiku mówiłem, że gdybym był premierem, to wycofałbym się z obniżki podatków. Natomiast w całości przychody z podatków przeznaczyłbym na uruchomienie inwestycji zwłaszcza w obszarach budownictwa i infrastruktury, bo one dają bardzo duże zapotrzebowanie na polskie surowce i materiały, a także chronią zatrudnienie. Według mnie, najbardziej niepokojąca jest dynamika tych wszystkich zjawisk, bo kryzys dopiero wchodzi do Polski, a już jest bolesny. Trzeba też pamiętać, że słabsze gospodarki, gospodarki na tzw. dorobku, tego typu tajfuny przechodzą szczególnie dotkliwie. Dzisiaj - i jest to wspólna, solidarna odpowiedzialność szeroko pojętego przywództwa po stronie polityków, samorządów, przedsiębiorców, także mediów - Polska musi się odnaleźć w tej trudnej sytuacji oraz szukać bardzo racjonalnych i skutecznych metod interwencyjnych. Jednym z elementów działania jest tutaj mądre podtrzymanie popytu na polskie produkty i usługi. Proszę zwrócić uwagę, że nie mówimy o pomocy dla banków, tylko o pomocy dla gospodarki. Stąd kiedy banki komercyjne z udziałem kapitału zagranicznego spowolniły akcję kredytową, a wręcz wydrenowały polski rynek finansów, wezwałem rząd i bank centralny do wprowadzenia zasady, zgodnie z którą wszystkie jednostki funduszy publicznych będą miały obowiązek lokowania i prowadzenia swoich rachunków tylko w bankach państwowych. Warto w tym miejscu przypomnieć, że na początku II RP borykaliśmy się już z porównywalnym zjawiskiem. Polska powstawała z niczego, musiała wydawać olbrzymie pieniądze, żeby chronić granice i chronić państwo, miała też niemałe kłopoty z pozyskaniem inwestycji. Stąd powstała idea Banku Ministerstwa Finansów, Banku Gospodarstwa Krajowego. Dzisiaj PKO BP, Bank Gospodarstwa Krajowego, Bank Pocztowy, Bank Ochrony Środowiska i banki spółdzielcze stanowią najzdrowszą część polskiego systemu finansowego, w związku z czym interwencja środkami z Narodowego Banku Polskiego powinna być skierowana do banków z polskim kapitałem, a poprzez banki powinna być realizowana część finansowa wsparcia dla polskiej przedsiębiorczości i uruchamiania kredytów. To jest coś, powiedziałbym, już nie na kształt polskiego patriotyzmu narodowego, ale wręcz instynktu samozachowawczego w gospodarce, który w stosunku do ponadnarodowych instytucji finansowych w tej sytuacji trzeba pilnie uaktywnić.
A konkretnie?
- Proszę zwrócić uwagę na to, co wydarzyło się chociażby na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni. Obce banki komercyjne nie dość, że wypłaciły sobie dywidendę za ubiegły rok, nie dość, że złupiły polską gospodarkę na tzw. opcjach, to jeszcze nie chcą udzielać kredytów nawet tym, którzy mają zdolność kredytową. Jednocześnie te same banki podniosły znacząco koszt bieżącego funkcjonowania karty kredytowej i rachunku bieżącego. W tej sytuacji państwo, bank centralny, Komisja Nadzoru Finansowego muszą reagować bezwzględnie i bezlitośnie w stosunku do tego typu antygospodarczych, wręcz antykonsumenckich działań.
Platforma proponuje zawieszenie przekazywania partiom subwencji z budżetu państwa od kwietnia br. do końca grudnia 2010 roku.
- Naszym zdaniem, scena polityczna nie może być obojętna i głucha na społeczne skutki kryzysu, w związku z tym trzeba szukać oszczędności także w kosztach finansowania systemu partyjnego w Polsce. Należy to jednak robić z głową. PSL poprze projekt PO, aby został skierowany do pracy w podkomisji i tam będziemy chcieli racjonalnie zbudować porozumienie, które polegałoby na głębokiej redukcji wydatków dla partii politycznych przy jednoczesnym zachowaniu jakże ważnej reguły: żeby polska demokracja nie była demokracją menedżerów płacących na wybory, a przeciwnie - demokracją obywateli, którzy chodzą na wybory. W związku z tym trzeba zachować czytelny, na niskim poziomie, mechanizm budżetowy, po to, by nie wpychać świata polityki w sfery patologii, korupcji i tam szukać pieniędzy na kampanie wyborcze.
Opozycja twierdzi, że zawieszenie lub ograniczenie finansowania dla partii politycznych nie przyczyni się do poprawy sytuacji gospodarczej...
- Stanowisko PiS należałoby odczytywać w sferze symboliki, mimo iż kwoty, jakie wydajemy na finansowanie partii politycznych, są wcale spore. Dla naszych partnerów z PiS mamy czytelną ofertę. Znajdźmy racjonalne porozumienie w tym zakresie wśród ugrupowań parlamentarnych. Z jednej strony - pokażemy społeczeństwu, że jesteśmy solidarni w tych trudnych chwilach, że nie tylko wzywamy do oszczędności i je proponujemy, ale zaczynamy oszczędzać od siebie; a z drugiej strony - nie wpychajmy polskiej demokracji w system oligarchiczny, gdzie partie, które mają programy dla oligarchów, dostaną od nich pieniądze, zaś partie, które reprezentują interesy niezamożnego czy średniozamożnego obywatela, takie chociażby jak PSL, nie będą mogły liczyć na wcześniej wspomnianych darczyńców, a w związku z tym będzie to nierówne starcie wyborcze. W tej sytuacji możemy mieć do czynienia z płatnymi reklamówkami, wielkimi billboardami, cudami gospodarczymi na papierze, a po wyborach będzie realizowany program nie tych, którzy wybrali, ale program tych, którzy wpłacili pieniądze na kampanię.
Panie Pośle, z jednej strony rząd usiłuje przekonać społeczeństwo, że walczy z kryzysem, a z drugiej strony posłowie raczą się kolejną podwyżką diet.
- To już jest sprawa przesądzona i bynajmniej nie wynika ze złej woli rządu. Mechanizm waloryzacyjny był wpisany w ustawy okołobudżetowe, m.in. w kształtowanie płac dla tzw. R-ki. W tej chwili nastąpi szybka korekta, przy czym my, jako PSL, co chcę wyraźnie podkreślić, wychodzimy z bardzo uczciwą ofertą. Mianowicie wszyscy ci, którzy mają płace w sferze budżetowej, będą na tle pozostałych grup społecznych w uprzywilejowanej sytuacji i mogą się czuć bezpieczni. W związku z tym proponujemy, żeby pobudzać popyt na polskie wyroby i towary, a jednocześnie stworzyć dla najniżej uposażonych pracowników sfery budżetowej nowy sposób waloryzacji. Nie polegałby on na procentowym wzroście pensji, w związku z czym prezydent nie otrzymywałby np. 900 złotych, premier 800, a poseł 390, ale wzrost wynagrodzeń wiązałby się z podziałem puli pieniędzy na podwyżki w sferze budżetowej. W tej sytuacji prezydent, premier, poseł i młodszy referent dostaliby tę samą kwotę. Ci, którzy w systemie procentowym mieliby dostać 11 czy 30 złotych, dostaną tych złotych 70. Takie solidarne rozwiązanie chce zaproponować PSL. Przejdźmy na waloryzację kwotową, która pozwoli zasilić w większe kwoty najsłabiej uposażone grupy społeczne, dzięki czemu podtrzymamy ich udział w konsumpcji. Prezydentowi, premierowi czy posłowi nie zaszkodzi brak kilkuset złotych podwyżki, ale obywatel, który będzie widział, że kosztem ludzi na najwyższych stanowiskach, dotąd najlepiej opłacanych, rosną jego płace, zrozumie, że jest to naprawdę solidarne państwo, że w dobie kryzysu liderzy, przywódcy czują się tak samo współodpowiedzialni za los każdego człowieka. Tak powinny wyglądać właściwe gesty w tej niełatwej sytuacji.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-02-09
Autor: wa