Nie było prezydenta na uroczystościach wołyńskich, będzie na Wielkim Głodzie
Treść
Prezydent Lech Kaczyński jedzie w sobotę z wizytą na Ukrainę, gdzie weźmie udział w uroczystościach z okazji rocznicy Wielkiego Głodu, wywołanego przez władze sowieckie w latach 1932-1933. I bardzo dobrze. Należy pielęgnować zbiorową pamięć o ofiarach komunistycznych zbrodni. Szkoda tylko, że Lech Kaczyński nie wykazał równego zaangażowania i determinacji w staraniach o nadanie odpowiedniej rangi upamiętnieniu 65-lecia ludobójstwa OUN-UPA na wschodnich kresach Rzeczypospolitej. Tej wyraźnej asymetrii w traktowaniu obu spraw nie sposób niczym usprawiedliwić. Mamy jeszcze w pamięci postawę głowy państwa, gdy w lipcu tego roku prezydent nie zaszczycił swoją obecnością głównych uroczystości w Warszawie przed pomnikiem 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Na uroczystości związane z 75. rocznicą Wielkiego Głodu na Ukrainie do Kijowa przybędą przywódcy ośmiu krajów. Udział w międzynarodowym forum, które odbędzie się w Kijowie, wezmą m.in. prezydenci: Łotwy, Litwy, Estonii, Gruzji i Polski. - Na dzień dzisiejszy potwierdzono udział ośmiu głów państw, a także udział 40 delegacji, które będą reprezentowane przez przewodniczących i wiceprzewodniczących parlamentów, wicepremierów i ministrów rządów - powiedział nam rzecznik prasowy ukraińskiego MSZ Wasyl Kyryłycz. Do Kijowa nie wybiera się prezydent Federacji Rosyjskiej Dmitrij Miedwiediew. W liście skierowanym do prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki napisał m.in., że "na Ukrainie tragiczne zdarzenia początku lat 30. XX wieku są wykorzystywane dla osiągnięcia doczesnych i koniunkturalnych celów politycznych". W kancelarii Lecha Kaczyńskiego powiedziano nam, że wyjazd prezydenta na Ukrainę w celu uczczenia ofiar Wielkiego Głodu jest kwestią przesądzoną. Postawą prezydenta zbulwersowane są środowiska kresowe. Kresowianie nie negują zasadności upamiętnienia ofiar komunistycznego terroru. Zwracają jednak uwagę na absencję Lecha Kaczyńskiego w tegorocznych obchodach 65. rocznicy ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Zygmunt Mogiła-Lisowski, prezes Towarzystwa Miłośników Wołynia i Polesia, uznaje, że godna upamiętnienia jest tragedia, jaką był Wielki Głód. Martwi go tylko brak podobnej gorliwości u Lecha Kaczyńskiego w przypadku uczczenia pamięci ofiar UPA, przy jednoczesnej obecności na różnych kontrowersyjnych uroczystościach, jak np. w Pawłokomie - miejscu odwetowej akcji Armii Krajowej. O wiele ostrożniej wypowiadają się posłowie. Krzysztof Putra (PiS), wicemarszałek Sejmu, nie chciał w ogóle komentować wyjazdu prezydenta na Ukrainę. Poseł Joachim Brudziński (PiS) twierdzi, że jako chrześcijanin "nie wartościowałby żadnej śmierci". - Prezydent RP wielokrotnie dawał dowód i świadectwo, że tragedia naszego Narodu, zarówno ta, która dotykała naszych współobywateli z rąk nazistowskich, jak też ukraińskich czy komunistycznych siepaczy, w sposób oczywisty leżą mu na sercu - dodaje Brudziński. Natomiast poseł Jerzy Fedorowicz (PO) podkreśla falę krytyki, z jaką spotkał się Kaczyński wobec nieobecności na uroczystościach 65. rocznicy ludobójstwa na Wołyniu. - Wynikało to też z jakiejś sytuacji politycznej - nazwijmy to - racji stanu. Jeżeli pan prezydent, który teoretycznie jest bardziej po prawej stronie niż centrowej, wtedy się nie pojawił, to widocznie były jakieś polityczne powody - podkreśla. Fedorowicz zgadza się, że w związku z planowaną w najbliższym czasie wizytą Kaczyńskiego na Ukrainie "jest tutaj prawdopodobnie asymetria". - Ale nie mogę tego określić precyzyjnie jako poseł, bo w tych sprawach, które związane są z polską racją stanu, decyzje zapadają na poziomie Kancelarii Prezydenta czy też premiera i ministra spraw zagranicznych, tych trzech głównych jakby dysponentów polityki zagranicznej - dodaje Fedorowicz. Również poseł Tadeusz Sławecki (PSL) zauważa dysproporcję w potraktowaniu rocznicy Wołynia oraz Wielkiego Głodu przez głowę państwa. - Myślę, że Wielki Głód był na pewno wielką tragedią narodu ukraińskiego oraz po części polskiego, i należy tu współczuć. To sprawa, która też dziwnym trafem nie jest uznana przez społeczność międzynarodową - mówi. Sławecki zaznacza jednak, że w dalszym ciągu należałoby "załatwić" sprawę Wołynia. - Po prostu te ofiary wołają o sprawiedliwość. I pan prezydent, jako ten, który chce te wszystkie białe plamy wyjaśniać, powinien w pierwszej kolejności dołożyć wszelkich starań, żeby tym pomordowanym oddać hołd i sprawiedliwość - twierdzi poseł. Jacek Dytkowski Eugeniusz Tuzow-Lubański, Kijów "Nasz Dziennik" 2008-11-19
Autor: wa