NATO szuka winnych
Treść
Po operacji afgańskiej państwa Sojuszu Północnoatlantyckiego może opanować takie rozgoryczenie, że kolejna operacja tego typu nie będzie w ogóle możliwa - przewidują eksperci
Pod znakiem uświadomienia braku wyraźnego sukcesu międzynarodowej misji wojskowej przebiegła konferencja na temat "NATO i Polska w Afganistanie" zorganizowana przez Akademię Obrony Narodowej i Wojskową Akademię Techniczną.
Już na samym początku minister obrony Tomasz Siemoniak zauważył, że zasada "Razem wyszliśmy - razem wyjdziemy" została wprawdzie przez wszystkich uczestników interwencji przyjęta, ale nie przetrwała. Stało się to - zdaniem ministra - z powodów politycznych. Szef resortu obrony wskazał na najbliższy szczyt NATO, który rozpocznie się 20 maja w Chicago, jako miejsce do podjęcia istotnych decyzji na temat przyszłości międzynarodowego zaangażowania Sojuszu w Azji Środkowej. - Co po 2014 roku? - pytał retorycznie minister. Chodzi o warunki dalszego wsparcia dla Afganistanu po wycofaniu zewnętrznych sił wojskowych. Może się bowiem okazać, że zapewnienie stabilności w Afganistanie bez utrzymywania tam naszych żołnierzy będzie równie kosztowne jak obecnie. To oczywiście dylematy wszystkich członków NATO, a szczególnie zaangażowanych militarnie w operacji stabilizacyjnej w Afganistanie. Po takich wydarzeniach jak masakra w Kandaharze czy przypadki palenia Koranu przez wojska amerykańskie napięcie zasadniczo wzrosło. W tej sytuacji USA zdecydowały o podjęciu rozmów nawet z talibami, ale kontakty z tą najradykalniejszą grupą islamistów się nie powiodły.
Jak zauważył Siemoniak, szczyt w Chicago nie może być poświęcony wyłącznie sprawom ekspedycji Sojuszu poza granice państw członkowskich. Z punktu widzenia Polski priorytetowe znaczenie ma artykuł 5 i kolektywna obrona w Europie. Takie formy zaangażowania jak Afganistan powinny być tylko dodatkiem. Tymczasem wojska Paktu utknęły w Azji i tam nadmiernie przesuwa się akcent zainteresowania politycznego. - Interwencje militarne NATO przebiegają szybko i z sukcesem, ale stabilizacja po nich następuje bardzo wolno - podsumował sytuację gen. Mieczysław Cieniuch, szef Sztabu Generalnego.
Ostatnia taka misja?
Na tę samą kwestię z punktu widzenia Ameryki spogląda prof. Andrew Michta z German Marschall Found w Waszyngtonie. Zauważa on, że po operacji afgańskiej państwa NATO może opanować takie rozgoryczenie, iż kolejna operacja tego typu nie będzie w ogóle możliwa. Mimo wielkiego wysiłku i ofiar ze strony żołnierzy Sojuszu Afganistan nie jest bezpiecznym miejscem, jego władze nie są aż tak efektywne, jak się tego spodziewano, kraj zżera korupcja i przestępczość. A w NATO zaczyna się szukać winnych. Europejczycy skłonni są uważać misję jako taką za błąd, w który wpędziła ich Ameryka. Z kolei za oceanem dominuje poczucie, że Europa nie była z USA wystarczająco solidarna. Przez to pogłębia się wzajemny dystans. - Teraz, kiedy politycy mówią NATO, to nie w znaczeniu "my", tylko "oni" - podkreślił Michta. Przy czym w Europie "oni" to Amerykanie, a w USA - Europa. Szczególnie widoczne stało się to po interwencji w Libii.
Chociaż amerykańskiego eksperta polskiego pochodzenia boli "abdykacja przywództwa USA w świecie", to zauważa on, że i tak tylko Stany Zjednoczone wydają na zbrojenia około 3 proc. PKB, a w pozostałych państwach ten wskaźnik spada. Tym samym zmniejsza się ich gotowość już nie tylko bojowa, ale i ćwiczebna. Na kwestie budżetowe nakłada się spór o ogólny kształt Sojuszu. Czy ma on mieć charakter globalny - ogólnoświatowy, reagujący na zdarzenia na całej planecie, czy też zdecydowanie regionalny, nastawiony na obronę terytorialną i szeroko pojęte bezpieczeństwo państw członkowskich, szczególnie w Europie. To pierwsze ujęcie jest bliższe Ameryce, drugie - Europie. Przynajmniej część tych podziałów będzie trzeba zasypać za tydzień w Chicago, aby NATO nie straciło racji bytu. - Trzeba podkreślić wagę solidarności sojuszniczej i poprawić komunikację ze społeczeństwami państw członkowskich. Dobrze, że szczyt odbędzie się w Chicago, bo przez to sprawy bezpieczeństwa międzynarodowego przybliżają się do społeczeństwa amerykańskiego, które ponosi koszty działania Paktu - mówił prof. Michta. Jest on jednak pesymistą. - Powinniśmy wyjść z Afganistanu wspólnie, ale już widać, że to się nie uda - dodał, powtarzając myśl polskiego ministra.
O szerszych uwarunkowaniach polskiego zaangażowania w Afganistanie mówił dr Zdzisław Lachowski, zastępca szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Chodzi na przykład o wpływ sytuacji w tym azjatyckim kraju na światową przestępczość - jest to rejon, z którego pochodzi największa na świecie produkcja narkotyków. Dla Polski jeszcze bardziej istotne jest geopolityczne znaczenie Rosji. - Jej neoimperialna polityka dąży do zmniejszania naszego znaczenia na Wschodzie - stwierdził Lachowski. Zauważył, że w tej części świata wciąż jest wiele punktów zapalnych, takich jak istotna dla nas Białoruś czy też Kaukaz. Polska zaś jest w tym kontekście bardzo słaba. Dobrym znamieniem tej słabości jest nasze uzależnienie od rosyjskiego monopolu energetycznego. Inne wyznaczniki kryzysu polskiego potencjału to zacofanie infrastruktury czy odpływ kadr za granicę. - Wszystko to składa się na status Polski jako kraju peryferyjnego - dodał urzędnik.
Piotr Falkowski
Nasz Dziennik Piątek, 11 maja 2012, Nr 109 (4344)
Autor: au