Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Na Dakarze ani na moment się nie resetuję

Treść

Rozmowa z Jackiem Czachorem, motocyklistą Orlen Teamu Za kilkanaście dni wystartuje Pan w ósmym w karierze Rajdzie Dakar - wywołuje takie same emocje jak pierwszy? - Jak pierwszy - nie. Wówczas zastanawiałem się bowiem, jak ukończyć te zawody, teraz myślę, jak pojechać, by zająć miejsce w czołówce. Mam do dyspozycji całkiem inny motocykl, inaczej się przygotowuję, mam większą wiedzę, doświadczenie. Nie ma porównania. Z drugiej strony do każdego Dakaru podchodzę tak, jakbym jechał w nim po raz pierwszy - z powagą, respektem i szacunkiem. To impreza, w której nie można zlekceważyć najdrobniejszego nawet szczegółu. Nigdy nie można powiedzieć, że wie się o niej wszystko. Zawsze i wszędzie robi niezwykłe wrażenie. Dla jednych Dakar to wspaniała przygoda, ale dla innych to arena walki o prestiżowe i szalenie cenione zwycięstwo. Jakie cele stawia Pan tym razem przed sobą? - Żadnych konkretnych. Używając modnego ostatnio sformułowania, chciałbym każdy odcinek specjalny pojechać jak najlepiej. Przez ostatnie cztery lata zawsze byłem w pierwszej piętnastce, raz ukończyłem zmagania na dziesiątym miejscu. Gdyby udało mi się tę pozycję poprawić, byłoby wspaniale. Ale wiem, że w tych zawodach nawet kapitalnie przejechane kilka tysięcy kilometrów nic nie gwarantuje. W jednej chwili można bowiem wszystko stracić. W ostatniej edycji Dakaru jechałem bardzo dobrze, chyba nawet najlepiej w karierze. Wystarczył mały błąd, pomyliłem trasę i straciłem wiele minut, a do tego dostałem dwie godziny kary. Gdyby nie ta wpadka, byłbym bardzo wysoko. Ale to prawda, oprócz zawodowców w Dakarze startuje wielu amatorów, dla których to jedyna w swoim rodzaju przygoda. W tym roku bodaj 38 procent motocyklistów jedzie po raz pierwszy. Z drugiej strony to liczba nieco myląca, bo wśród nich jest wielu znakomitych zawodników znanych z innych rajdowych tras. Nawet siedem Dakarów na koncie - jak Pan mówi - nie daje pełnej wiedzy na temat tej imprezy. Ile razy trzeba w niej wystąpić, by mniej więcej wiedzieć, jak jechać, i móc walczyć o czołowe lokaty? - Co najmniej trzy. Ta liczba daje już dość dobrą wiedzę o tym rajdzie. Na początku człowiek musi się z Dakarem zaznajomić. To nie jest bowiem tylko i wyłącznie ściganie się i rywalizacja o jak najlepszy czas. Trzeba umieć poruszać się po biwaku, odpowiednio jeść, dobrze przygotować sobie mapkę, by później odczytać ją podczas jazdy. Każdy motocyklista musi mieć za sobą kilka upadków, bo to też jest sztuka - wywrócić się bez konsekwencji. Na Dakarze upadamy przy prędkości ponad 100 kilometrów na godzinę, a to naprawdę boli. Wytrawny zawodnik wie, kiedy i jak powinien zwolnić, nigdy nie jedzie jak wariat. Trzeba także parę razy się pogubić. Ja nieraz bywałem w sytuacjach, w których nie miałem pojęcia, gdzie jestem. Wybrnąć z takiej opresji, odnaleźć drogę, to jest prawdziwa sztuka. Umiejętność nawigacji pozwala jechać szybko, gdy nie ma śladów. Prawdziwi mistrzowie powiadają, że triumfator Dakaru powinien umieć wystartować pierwszy i pierwszy minąć metę. Jak zatem jechać, by móc rywalizować o miejsca w pierwszej dziesiątce? - Powinno się dobrze przejechać Europę, by później w Maroku nie startować w kurzu. Pierwsza dziesiątka wyrusza tam na trasę co dwie minuty, kolejni zawodnicy są wypuszczani po dwóch co pół minuty. Można sobie wyobrazić, co się wówczas dzieje. Jedziemy w obłoku kurzu, a że jesteśmy podobnymi zawodnikami i mamy podobne motocykle - cały czas jesteśmy obok siebie. W ostatnim Dakarze jechałem tak ponad 100 kilometrów, nikogo nie wyprzedziłem i mnie nikt nie prześcignął. Tempo wynosiło ok. 70 km na godzinę, najlepsi jechali 120 na godzinę. Łatwo obliczyć, ile można wtedy zyskać i stracić. W Maroku można dodać gazu, odcinki specjalne nie są zbyt długie, jest twardo, co sprzyja wysokim prędkościom. Z drugiej strony jest strasznie niebezpiecznie, opady deszczu powodują wyrwy w ziemi, jest mnóstwo kamieni. Co decyduje o końcowym sukcesie? - Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Trzeba mieć sprawdzonych mechaników, którzy wytrzymają ponad dwa tygodnie niesamowitej harówki. Niejednokrotnie pracują w pocie czoła do trzeciej rano, potem chwilę śpią i wyruszają w liczącą tysiąc kilometrów trasę. Zawodnik musi dbać o swoje zdrowie, nie może jeść wszystkiego, co podają organizatorzy. Na Dakarze często się choruje, na szczęście jest dobra opieka medyczna. Nie powinno się tracić czasu i sił na niepotrzebne rozmowy, słowem to prawdziwa szkoła życia. Dakar to większe wyzwanie dla organizmu czy psychiki? - Zdecydowanie dla głowy. W trudnych chwilach tłumaczę sobie, że to jest po prostu moja praca. W tym roku jest start 6 stycznia, 21 meta, 22 już nie będę jeździł na motorze. Dakar nie trwa wiecznie, to nie jest wojna, tylko bardzo długie zawody sportowe. Przez czas jego trwania chodzę zaprogramowany jak komputer, ani na moment się nie resetuję. Gdy przyjadę do Dakaru, wszystko jednak opada i nie mam na nic siły. Dobry zawodnik na te kilkanaście dni ustawia się psychicznie. Gdy zaczyna rozmyślać, co będzie i co być może - spala się, nie może spać. O czym myśli się na trasie, gdy jedzie się samotnie kilkaset kilometrów przez pustynię? - Ja o niczym nie myślę. Mam zatyczki w uszach, zasuwam do przodu, widzę tylko licznik. Gdy jest długi odcinek, na początku dodaję gazu, a potem jadę swoim rytmem, nie szarżując. Jak wszyscy. Na mecie pół godziny dochodzę do siebie, a potem zastanawiam się, jak pojechać następnego dnia. To dobra lekcja pokory? - Najlepsza. Krzykacze nie mają tu czego szukać. Widywałem zawodników, którzy wszystko wiedzieli najlepiej, i widziałem, jak kończyli. W kilku słowach - na czym polega fenomen Dakaru? - Dakar to bezkresna pustynia. Dziewiczy teren, który strasznie wciąga. Niby go znam, ale za każdym razem mnie zaskakuje. To chyba ostatnie zawody, na które jedzie się w ciemno. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie dany odcinek. Obok wielkich gwiazd rywalizują w nim amatorzy. Czy podczas innej imprezy można przed startem "przybić piątkę" np. z Carlosem Sainzem? Chyba nie. Niezwykła jest cała otoczka rajdu; na biwaku przebywa kilkaset osób, nad głowami krążą helikoptery, latają samoloty. Niesamowite. Ale Dakar to przede wszystkim wielkie wyzwania i walka z samym sobą. Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2006-12-21

Autor: wa