Musimy być dumni z naszej kultury
Treść
Z wydawcą i mecenasem polskich muzyków Janem A. Jarnickim rozmawia ks. Arkadiusz Jędrasik
Ostatnio dzięki Pana finansowemu wsparciu i promocji ukazały się na rynku płyty z muzyką Stojowskiego, Noskowskiego, Pachulskiego, Melcera, Lessela, Mascittiego, Józefa Wieniawskiego, staropolska muzyka organowa. Skąd pomysły na takie wspaniałe odkrycia muzyczne?
- Zakładając moje wydawnictwo Acte Pr éalable, chciałem przywrócić do życia zapomniany repertuar polski. Przeglądam książki, słowniki, encyklopedie, odwiedzam biblioteki, rozmawiam z artystami, a następnie porównuję tak zdobytą wiedzę z dokonaniami innych wydawnictw płytowych. I jeśli stwierdzę, że coś jeszcze nie zostało nagrane i wydane, przystępuję do działania. Zdobywam nuty, szukam artystów chętnych do wykonania utworów, organizuję sesje nagraniowe, zdobywam materiały do książeczki, wreszcie wydaję płytę, zajmuję się promocją zarówno jej, jak i artystów, którzy ją stworzyli, wreszcie rozsyłam do kilkunastu krajów, w których mamy dystrybucję. Często, szukając w bibliotekach, natrafiam przez przypadek na coś, o czym nie wiedziałem, a co mnie inspiruje do działania. Tak było np. z Franciszkiem Lesselem, którego duety na dwa flety wydaliśmy zupełnie niedawno. Przeglądając zbiory British Library, przez przypadek odkryłem, że posiadają ten nieznany utwór. Zamówiłem kopię partytury, a następnie pokazałem ją znanej flecistce Elżbiecie Gajewskiej, z którą dokonaliśmy już wielu nagrań. Od razu zainteresowała się tym repertuarem, zaprosiła do współpracy swoją uczennicę Hannę Turonek i tak powstało nagranie. Nuty utworów Henryka Pachulskiego znalazłem w internecie. Gdy znakomita pianistka Joanna Ławrynowicz poznała mnie z wybitną pianistką rosyjskiego pochodzenia Lubow Nawrocką, wiedziałem, że jest ona osobą predestynowaną do odkrycia tego kompozytora, który wiele lat życia tworzył i uczył w Rosji. Moje wydawnictwo przez 12 lat swego istnienia wydało 200 płyt, a pomysłów mam co najmniej na 2 tysiące.
Organizuje Pan również konkurs nagraniowy dla młodych artystów. Proszę nam o nim opowiedzieć...
- Polska muzyka jest prawdziwą kopalnią zapomnianych dzieł, często - wbrew powszechnej opinii - znakomitych. Niestety, nikt się nimi w Polsce nie interesuje. Co ciekawe, Polacy zaczynają się interesować swoją spuścizną, gdy odkryje ją zagranica. Tak było ze Stojowskim, Młynarskim, Melcerem, Lesselem, Kurpińskim... Większość absolwentów polskich uczelni muzycznych nie ma żadnej wiedzy na temat muzyki polskiej. Jednocześnie od wielu już lat, nie tylko w Polsce, aby wydać płytę, artysta musi zgromadzić duże środki, gdyż wydawnictwa nie inwestują własnych. Postanowiłem więc pomóc debiutantom, którzy na ogół nie dysponują wystarczającymi środkami finansowymi i raczej nie mogą liczyć na sponsora, z drugiej strony chciałem ich zachęcić do zainteresowania się muzyką polską. Pomyślałem, że skoro sam potrafiłem dokonać tak wielu odkryć, to w większym gronie dokonamy ich jeszcze więcej. I tak sześć lat temu zorganizowałem konkurs na projekt nagraniowy "Zapomniana muzyka polska". Jego tegorocznymi laureatami są Kwartet smyczkowy Four Strings, który zgłosił projekt nagrania dzieł kameralnych Zygmunta Noskowskiego, oraz Essential Duo i ich projekt nagrania dzieł Władysława Żeleńskiego. Ciekawe, że nawet muzyka tych w miarę znanych kompozytorów musi być odkrywana - będą to premiery światowe tych dzieł. Muszę dodać, że konkurs, jako chyba jedyny w Polsce, jest realizowany w całości ze środków prywatnego sponsora, jakim jest wydawnictwo.
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie wspiera finansowo Pana działań?
- Pamiętając, jak bardzo to ministerstwo walczyło, by mieć "dziedzictwo narodowe" w nazwie, zastanawiam się, o jaki to "naród" chodzi? Nie zauważyłem, by ministerstwo w jakikolwiek sposób zauważało moją działalność - wszystkie wnioski o dotacje, jakie tam składałem, z wyjątkiem jednego, zostały rozpatrzone negatywnie. Właśnie odrzucono kolejne dwa: nagranie dzieł Noskowskiego (w 100. rocznicę śmierci) i Maliszewskiego (w 70. rocznicę śmierci). Jednocześnie ministerstwo utrzymuje z naszych podatków orkiestrę złożoną z absolwentów polskich uczelni muzycznych, a następnie daje tej orkiestrze środki na nagranie muzyki Schuberta. Czy naprawdę musimy wspomagać Austriaków w promowaniu ich sztuki? Wiele państw zrozumiało już dawno, że własne podatki należy inwestować we własnych obywateli. A u nas nagminnie dofinansowuje się cudzoziemców. W zeszłym roku miasto Łódź sprowadziło do siebie na jeden koncert orkiestrę brytyjską, która zagrała Polakom muzykę... niemiecką. Koszt koncertu to milion złotych, a koszt tej samej orkiestry wynajętej w Wielkiej Brytanii to około 60 tys. złotych. A gdzie podziała się różnica? W tym roku na obchodach 4 czerwca w Gdańsku wystąpiła Australijka Kyle Minogue za jedyne 11 milionów złotych... Za te pieniądze Filharmonia Koszalińska funkcjonuje 4 lata. W tym samym czasie mówi się o podnoszeniu podatków, bo w budżecie brak pieniędzy, stocznie się zamyka lub sprzedaje za bezcen cudzoziemcom... Szkoda w ogóle o tym mówić.
Rzadko muzykę z Pańskimi odkryciami w znakomitych wykonaniach polskich artystów można usłyszeć w Polskim Radiu...
- Polskie Radio, a dokładniej Dwójka, udaje, że Acte Préalable nie istnieje. Jeśli nawet kiedykolwiek moje nagrania puszczane są na antenie, nazwa wydawnictwa jest starannie pomijana. Nie tak dawno w jednej z paryskich rozgłośni radiowych była audycja, w której zaprezentowano moje płyty, podano nazwę wydawnictwa, a nawet moje nazwisko. Amerykańskie radio WPRD z Princeton kupuje moje płyty, puszcza je na antenie, a następnie na swojej stronie internetowej zamieszcza link do mojego wydawnictwa i do mojego amerykańskiego dystrybutora. A Polskie Radio, choć dostawało moje płyty za darmo, nie jest nimi zainteresowane. A może to po prostu norma, że Polacy nie interesują się własną kulturą? Myślę, że polskie środowisko muzyczne stawia się w roli cenzora i określa, co może być przedstawione szerszej publiczności. Stąd ten całkowity brak muzyki polskiej na antenie Dwójki czy też w salach koncertowych. Spotkałem się wielokrotnie z zarzutami, iż promuję nie tych artystów, co trzeba. A ja uważam, że moją misją jest przedstawianie melomanom każdej muzyki. Opinie ulegają cały czas zmianie. To, co dziś uznaje się za arcydzieło, za jakiś czas popada w zapomnienie. Twórcy odrzucani za życia wracają do łask. Gdy oglądamy malarstwo, nie potrzebujemy pośrednika, każdy ma oczy i może ocenić, czy dane dzieło mu się podoba. Natomiast muzyka, w szczególności teraz, gdy nikt już nie zna zapisu nutowego, zaistnieje tylko wtedy, gdy jacyś samozwańczy decydenci pozwolą na to. A ja uważam, że każdy ma prawo do wyrobienia sobie zdania na temat muzyki i dlatego nagrywam wszystko i ze wszystkimi.
Jak promuje Pan swoje płyty za granicą?
- Mamy dystrybucję i przedstawicielstwa w kilkunastu krajach, na wszystkich kontynentach, poza Antarktydą. Większość moich kontaktów zaczęła się od tego, że cudzoziemcy odkryli moją działalność w internecie. Ja również kontaktowałem się z mediami zagranicznymi i - w przeciwieństwie do polskich - spotkałem się z przychylnością. W Polsce jedynym medium, które docenia moją działalność, a szerzej po prostu muzykę poważną, jest "Nasz Dziennik". To ciekawe, że żaden inny dziennik nie poświęca tyle miejsca kulturze, muzyce, a w szczególności muzyce polskiej.
Z wykształcenia nie jest Pan jednak muzykiem czy muzykologiem, choć może się Pan poszczycić dobrymi muzycznymi koligacjami w Pańskiej rodzinie...
- Z wykształcenia jestem informatykiem, co wcale mi nie przeszkadza. Mój idol, Brytyjczyk George Grove, był inżynierem w XIX-wiecznej Anglii, a stworzył najlepszą i największą encyklopedię muzyczną. Tak się składa, że moim prapradziadem był Antoni Kolberg, malarz i przyjaciel Chopina, brat słynnego Oskara Kolberga. Chopin był przyjacielem młodych Kolbergów i często bywał w ich domu na terenie obecnego Uniwersytetu Warszawskiego. Może więc pasja Oskara Kolberga do zbierania folkloru polskiego przeszła na mnie i stąd moja pasja zbierania i odkrywania muzyki polskiej? Mogę jeszcze nadmienić, że w mojej rodzinie pracowała siostra Faustyna Kowalska przed wstąpieniem do zakonu w Warszawie.
W Polsce chyba bardzo trudno funkcjonować w branży muzycznej, gdy nie jest się ze środowiska?
- Rzeczywiście jest bardzo trudno. Jak wspomniałem, mam już przedstawicielstwa w kilkunastu krajach, ludzie z całego świata zgłaszają się do mnie po płyty z muzyką polską. Niedawno skontaktowała się ze mną firma ze Szwajcarii i już zajmuje się dystrybucją moich płyt u siebie. Kilka dni temu pojawiła się propozycja z Danii i Włoch. A w Polsce wciąż nie mogę przekonać sklepów muzycznych, że warto sprzedawać polską muzykę. Mam wrażenie, że większość sklepów działa zgodnie z wytycznymi z czasów Bismarcka. Program II Polskiego Radia w audycji podsumowującej dokonania przemysłu fonograficznego w roku 2008 pominął milczeniem fakt, że nasze wydawnictwo wydało w zeszłym roku około jednej trzeciej wszystkich polskich płyt z muzyką poważną, a wśród nich były aż 22 premiery światowe, w tym znakomita msza napisana przez Leszka Kułakowskiego i poświęcona Janowi Pawłowi II oraz liturgia prawosławna Romualda Twardowskiego przyjęta z zachwytem w Kijowie. Gdy napisałem w tej sprawie do dyrektora programu, nawet nie odpowiedział. Nie rozumiem, dlaczego jedyny ambitny program radiowy poświęcający dużo czasu antenowego muzyce poważnej, funkcjonujący za pieniądze podatnika, uważa za nieistotne to wszystko, co realizujemy wspólnie z ogromną rzeszą kompozytorów i wykonawców.
Jakich odkryć możemy się spodziewać w najbliższym czasie?
- Nie chciałbym o tym w tej chwili mówić, by nie zachęcić kogokolwiek do uprzedzenia mnie. Wbrew pozorom muzyka polska jest bardzo łatwo dostępna, wystarczy tylko nie wierzyć "autorytetom", nie ufać informacjom o rzekomych stratach w czasie wielu wojen. Oto Wielka Encyklopedia Muzyki wydawana od 30 lat przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne, i wciąż nieskończona, podaje, że twórczość Pawła Kleckiego w większości zaginęła. A ja, nie ruszając się z Warszawy, znalazłem dwie trzecie jego spuścizny, a całość jest dostępna mniej niż tysiąc kilometrów od Polski. W 2001 r. pewien "specjalista" powiedział mi, że większość twórczości Stojowskiego zaginęła. A ja mam w tej chwili większość jego utworów i wiem, gdzie znaleźć resztę. Co najmniej połowa spuścizny po nim znajduje się w polskich bibliotekach. Wystarczy tylko się zainteresować, a nie bezmyślnie odpisywać z wcześniejszych publikacji. Mogę natomiast zapowiedzieć, że na przyszły rok szykuję coś, co na pewno można nazwać dziełem mojego życia: nagranie wszystkich dzieł Fryderyka Chopina przez jedną artystkę. Jest nią, to oczywiste, Joanna Ławrynowicz, niesamowita postać, według mnie najlepsza w tej chwili pianistka polska, a jednocześnie najbardziej kreatywna. Będzie to zresztą pierwsze takie nagranie w Polsce i jedno z niewielu na świecie. Projekt ten wymaga od pianistki ogromnego poświęcenia, a ode mnie ogromnego wkładu finansowego. Wszystkie moje prośby o pomoc w realizacji takiego epokowego przedsięwzięcia skierowane do Ministerstwa Kultury i do Narodowego Instytutu im. Fryderyka Chopina zostały wielokrotnie odrzucone. Ale może to i dobrze. Gdy w lutym 2005 r. postanowiliśmy z panią Ławrynowicz zrealizować to gigantyczne przedsięwzięcie, zakładałem, że mogę liczyć tylko na siebie i na nią. W ten sposób nic nikomu nie musimy zawdzięczać.
W dalszym ciągu będziemy prowadzili naszą działalność koncertową promującą naszych artystów. Naszym celem jest, by odkryta muzyka zaistniała nie tylko na płytach, ale i na salach koncertowych. W tym miejscu chciałbym bardzo gorąco podziękować wielu osobom, które wspierają mnie w tej działalności. W szczególności ks. Edwardowi Matyśniakowi z parafii w Mirosławcu, dzięki któremu udało się nam ostatnio zorganizować znakomity koncert z Kwartetem Wilanów ku czci ofiar katastrofy pod Mirosławcem. Wielu innych księży przyczyniło się do utrwalenia pięknych dzieł polskich kompozytorów. Czy to proboszcz parafii św. Kazimierza w Koszalinie, czy też kościoła w Warszawicach albo kościoła w Kazimierzu Dolnym, gdzie udało się nam nagrać niezwykłe zabytki polskiej muzyki organowej w wykonaniu ukraińskiego organisty Rościsława Wygranienki.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-06-20
Autor: wa