Młot na PiS pokiereszował PO
Treść
Platformie Obywatelskiej nie pomógł nawet młot, który Bronisław Komorowski otrzymał w kampanii od podkarpackiej młodzieżówki PO, aby za jego pomocą zmiażdżyć PiS. Prawybory nie wzbudziły euforii wśród członków partii. Ponad połowa nie chciała wybierać między Bronisławem Komorowskim a Radosławem Sikorskim. Teraz przychodzi pora rozliczeń działaczy terenowych. Argument o "zawaleniu prawyborów" zostanie wykorzystany do wewnętrznych rozgrywek w PO oraz osłabienia pozycji niektórych szefów struktur wojewódzkich. Na pierwszy ogień pójdzie Podkarpacie, gdzie w prawyborach wzięło udział tylko 36 proc. członków PO.
Balon pod hasłem prawybory był pompowany przez Donalda Tuska i jego współpracowników przez kilka tygodni. Media także poświęcały im sporo uwagi, przekonując, że to wręcz idealny, bo demokratyczny wybór kandydata na prezydenta przez członków partii. Że to nie kierownictwo PO czy jej przewodniczący, ale 46 tys. posiadaczy legitymacji Platformy wskaże tego, kto ma ich reprezentować w jesiennych wyborach. Dlatego fakt, że swój głos za pośrednictwem pocztą lub internetu oddało niespełna 48 proc. uprawnionych, wywołał trudno skrywane rozczarowanie u Donalda Tuska i innych członków kierownictwa PO. Premierowi odpadł bowiem znakomity argument za prawyborami, który długo można byłoby wykorzystywać w mediach. - Liczyliśmy na 70-75-procentową frekwencję - twierdzi jeden z posłów Platformy. - I gdy okazało się, że głosowało bardzo mało naszych członków, Tusk nakazał ogłoszenie danych o frekwencji już w piątek. Media oczywiście natychmiast o tym poinformowały, ale zyskaliśmy to, że w sobotę nic nie mogło zatruć atmosfery ogłaszania wyników prawyborów. Gdyby bowiem dopiero wtedy została podana informacja o frekwencji, mogłoby to zniszczyć całą uroczystość - dodaje parlamentarzysta.
Oczywiście, niekorzystne wrażenie i tak pozostało, ale szefowie PO szybko znaleźli wytłumaczenie. - Prawybory to była nowość w polskiej polityce, ponadto sama kampania trwała bardzo krótko - przekonywała prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, która kierowała pracami komisji prawyborczej. Jej zdaniem, nie można mówić o tym, że frekwencja była niska, ponieważ część członków nie interesowała się zbytnio prawyborami, gdyż bardziej obchodzi ich to, co dzieje się w ich gminie niż w kraju.
Ale już szeregowi członkowie PO i działacze partii niższego szczebla widzą sprawę inaczej. - Moim zdaniem, o kiepskiej frekwencji przesądziły dwa podstawowe czynniki. Po pierwsze, nie były to prawdziwe prawybory, bo kandydatów wskazał premier Tusk i zarząd, a nie mogli ich zgłaszać sami członkowie naszej partii. Po drugie, ludzi odstręczyło od głosowania to, iż nie było ono tajne. Każdy, kto głosował, musiał się przedstawić, więc wielu z nas starało się głosować tak jak nasi szefowie. A ponieważ aparat partyjny był w zdecydowanej większości za marszałkiem Bronisławem Komorowskim, to on zebrał tego owoce - mówi jeden z senatorów. Jego zdaniem, przy tajnym głosowaniu Radosław Sikorski osiągnąłby o wiele lepszy wynik. Zapewne i tak by przegrał, ale być może tylko o około 10-15 procent.
Część naszych rozmówców zgadza się co prawda z jedną z tez Hanny Gronkiewicz-Waltz, że pewna grupa członków kompletnie nie interesowała się prawyborami, ale był to wąski margines. - Większość doskonale odczytała reguły tej gry i postanowiła nie brać udziału w takich "częściowo demokratycznych" prawyborach. Ja akurat i tak należę do zwolenników Bronisława Komorowskiego, ale dlatego że nie podobała mi się formuła prawyborów, nie zagłosowałem - mówi "Naszemu Dziennikowi" członek Platformy Obywatelskiej z Warszawy. Należy on do mniejszości w swoim okręgu, gdyż w stolicy i na Mazowszu frekwencja była stosunkowo wysoka.
Nasi rozmówcy są przekonani, że partia raczej nie wróci w przyszłości do idei prawyborów. Obecnie trwają już wybory władz kół, rad miejskich, powiatowych i regionalnych Platformy, więc w trakcie gry nie można zmienić jej reguł. Tak samo nie ma też szans na to, aby na kongresie krajowym w maju o wyborze przewodniczącego również decydowano na drodze prawyborów. - Zresztą, znajdźcie mi odważnego, który stanąłby do otwartej i prawdziwej, a nie pozorowanej walki z Tuskiem. Samobójców w naszym gronie nie ma. A przecież żałosne byłyby prawybory, gdyby kontrkandydat premiera wychwalał jego zalety i mówił, że sam zagłosuje na przewodniczącego - przekonuje jeden z posłów. A za kilka lat, gdy znowu będą wybierane władze PO wszystkich szczebli, nikt o prawyborach nie będzie pamiętał. Byłyby one zresztą niewygodne dla kierownictwa Platformy w regionach i centrum, bo teraz szefowie mogą w większym stopniu kontrolować to, kto staje na czele partii w terenie.
Teraz nas rozliczą
Wynik głosowania, a zwłaszcza frekwencja, przyprawił o ból głowy działaczy z regionów i powiatów, gdzie frekwencja była niska. Niby ani Donald Tusk, ani Grzegorz Schetyna, ani nawet nikt z zarządu nie robi z tego tragedii, ale mało kto liczy na to, że zostanie wszystko puszczone płazem. Niewykluczone, iż argument o "zawaleniu prawyborów" może zostać wykorzystany do wewnętrznych rozgrywek w PO i osłabienia pozycji niektórych szefów struktur wojewódzkich. To może wpłynąć choćby na rezultat wyborów do władz krajowych partii. Nasi rozmówcy z Platformy są przekonani, że właśnie to może być jednym z pretekstów do odbudowania pozycji w PO przez Grzegorza Schetynę. - Ale duże ambicje ma też Hanna Gronkiewicz-Waltz, która czuje za sobą siłę regionu, gdzie frekwencja była najwyższa, a ponadto tutaj największe poparcie miał marszałek Komorowski. Grzesiek ma i tak szczęście, że "ambitna pani Hania" będzie się bić o prezydenturę w Warszawie i nie będzie miała zbyt wiele czasu, by walczyć z nim o wpływy w partii, bo wynik takiego starcia byłby trudny do przewidzenia - mówi osoba z zarządu mazowieckiej PO. Choć trzeba dodać, że prezydent Warszawy ma już sojuszników liczących na "zrzucenie" Schetyny. Jednym z nich jest Janusz Palikot, który od razu po ogłoszeniu wyników przerwał milczenie: w Radiu Zet ostro zaatakował przewodniczącego swojego klubu parlamentarnego. - Grzegorz Schetyna poniósł porażkę. To on jest odpowiedzialny za frekwencję PO w prawyborach. Powinny być wyciągnięte względem niego wnioski na majowym kongresie PO - wypalił Palikot. Najwyraźniej więc w najbliższych tygodniach i miesiącach w Platformie zapowiada się ostra wewnętrzna walka.
Martwe dusze
To rozliczenie ma zresztą pójść w dół, do kół partyjnych. Z nieoficjalnych informacji wynika, że niedługo w PO możemy być świadkami cichej weryfikacji partyjnych statystyk. Bo jedna z hipotez tłumaczących niską frekwencję mówi o tym, iż niektórzy sprytni działacze partii w terenie "pompowali" swoje koła, namawiając wielu znajomych do wypełniania deklaracji członkowskich. Tylko że takie osoby nie przychodzą nawet na zebrania, ale dzięki temu, że na papierze koło jest liczne, jego szef ma większe wpływy w organizacji powiatowej, może zgłaszać np. swoich kandydatów na radnych gminnych czy powiatowych, co z kolei zapewnia im dość wysokie miejsca na listach. Albo uzyskują status jedynego kandydata PO w okręgach jednomandatowych na wsiach. Jeśli jednak dojdzie do weryfikacji list członkowskich, niektóre koła mogą schudnąć. W skrajnych przypadkach może nawet dojść do likwidacji takiej podstawowej komórki partyjnej i połączenia dwóch kół. A działacz PO z jednego z powiatów na Mazowszu jest przekonany, że prawybory będą na pewno wykorzystywane do walk wewnętrznych, i to w bardzo praktycznym sensie. - Niedługo będziemy ustalać listy naszych kandydatów w wyborach samorządowych i nie sądzę, aby ktoś nie wykorzystał w tej walce argumentu, że kandydat X nie może być na liście pretendentów do fotela radnego, bo nie wziął udziału w prawyborach, więc nie angażuje się w życie partii. Niby te dane są utajnione, ale coś mi się nie chce wierzyć, iż nie będzie przecieków - stwierdza nasz rozmówca.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-03-29
Autor: jc