Marionetki minister Hall
Treść
Państwa dziecko chodzi do IV, V albo VI klasy? Wiedzą Państwo, jaką lekturę ostatnio omawiało? Lepiej to wiedzieć, gdyż minister edukacji Katarzyna Hall chce umieścić w kanonie książkę, w której dzieci przeprowadzają "casting na zboczeńca". Dowiadują się z niej, że mogą zostać sprzedane, uprowadzone za granicę albo wykorzystane seksualnie. Mowa o pozycji "Mam prawo! Czyli nieomal wszystko, co powinniście wiedzieć o prawach dziecka, a nie macie kogo zapytać" autorstwa Grzegorza Kasdepkego. Zdaniem psychologów, istotne wady tej propagandowej lektury to m.in. ustawianie dzieci przeciw rodzicom i brak poszanowania zasady stopniowalności przekazywanej dzieciom wiedzy poprzez kierowanie ich myślenia na sprawy, które są dla nich nie do udźwignięcia. - Tak jak kiedyś trzeba było powoływać się w podręcznikach na dzieła Marksa, Engelsa i Lenina, tak teraz konieczne jest akcentowanie prawa do wolności, ale tak ujętej, że po dokładniejszym zbadaniu widać, że chodzi tu przede wszystkim o wolność do zła - przestrzega prof. Piotr Jaroszyński, filozof kultury z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W planie treści pięknie wydana książeczka jest zbiorem średnio ciekawych historyjek o przygotowywaniu szkolnego przedstawienia przez teatrzyk "Konewka". W planie idei stanowi jednak nachalną propagandową tubę antypedagogicznej wizji "praw dziecka". Wizji wtłaczanej bez subtelności - temat, jaki "wybrały" dzieci z teatrzyku, to... Konwencja Praw Dziecka. W trakcie lektury nasuwa się szereg pytań, przede wszystkim po co małym dzieciom zaczynającym dopiero swoją edukację taka wiedza? Recenzenci książki uzasadniają, że dzieci powinny wiedzieć, jakie mogą napotkać zagrożenia i do czego mają prawo. Ale akcentowanie w szkole niebezpieczeństw, jakie mogą się przytrafić, nie jest obojętne dla niezwykle delikatnej psychiki dzieci. - Dziecko powinno być otoczone dobrem, miłością, prawdą i w tym powinno wzrastać - uważa dr Barbara Kiereś, pedagog z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. - Oczywiście bez odcinania się od zagrożeń, jakie świat niesie, bo to też trzeba stosownie do wieku nazywać, pokazywać dziecku, przestrzegać. Ale powinni to robić przede wszystkim rodzice i nie mogą być tu zachwiane proporcje - dziecko przede wszystkim musi wzrastać w dobru. Jeśli budujemy świat dziecka poprzez prawdę, dobro i piękno, to przez takie ukierunkowanie my doskonalimy dziecko i doskonalimy też siebie jako dorośli. Natomiast jeśli widzimy rzeczywistość tylko poprzez zło, poprzez to, co zagraża, to wprowadzimy niepokój i destrukcję w życie dziecka. Dlatego na pewno jest to wychowawczo bardzo niewłaściwe i mocno uderza w dziecko - podkreśla dr Kiereś. Konwencja Praw Dziecka jest ponadto przedstawiona wybiórczo: autor wytworzył historyjki tylko do niektórych jej artykułów, w tym tych, które mogą się przydać do uświadomienia najmłodszym, jak sobie radzić z rodzicami. I tak dziesięcioletni uczniowie dowiadują się, że nikt bez pozwolenia nie ma prawa kontrolować ich maili, pamiętników, sms-ów, nie może zabraniać im spotykania się z rówieśnikami i ograniczać żadnych przywilejów. "Klapsy są sprzeczne z dziewiętnastym artykułem Konwencji" - poucza młodych czytelników jedna z bohaterek. Zdaniem dr Barbary Kiereś, takie informacje nie tylko nie służą dobru dziecka, ale wręcz obracają się na jego niekorzyść. - Jeżeli mówi się dziecku, że rodzice nie mają prawa zrobić tego czy tamtego, to jest to jednoznaczna próba zantagonizowania dzieci z rodzicami po to, żeby zniszczyć oddziaływanie rodziców, żeby zniszczyć ich jako autorytet dla dziecka, a dalszymi konsekwencjami tego są niesamowite problemy wychowawcze rodziców. Ustawianie dzieci przeciwko rodzicom jest bardzo groźne, bo nie tylko niszczy relacje dziecko - rodzic, ale przede wszystkim jeśli dziecko odetnie się od rodziców jako głównych wychowawców, główne autorytety, to wyrządza się mu wielką szkodę - wskazuje dr Kiereś. Skupianie uwagi dzieci na tym, jakie przysługują im prawa, powoduje niebezpieczeństwo wykształcenia się postaw roszczeniowych, egoistycznych, co prowadzi do tworzenia niewłaściwych relacji z innymi ludźmi. - Zamiast koncentrowania na tym, co jest moim prawem, co mi się należy od innych, w przypadku wychowania dziecka i autentycznej troski o nie potrzebna jest zupełnie odmienna działalność: kształtowanie empatii, wrażliwości, wczuwania się w potrzeby drugiego człowieka - akcentuje dr Urszula Dudziak, psycholog z KUL. Pogadanka o dewiacjach Czytając książkę Kasdepkego, dzieci dowiadują się, że mogą zostać sprzedane, uprowadzone za granicę albo wykorzystane seksualnie. Wśród wybranych do zobrazowania i omówienia na lekcji artykułów Konwencji znalazł się m.in. artykuł 34: "Nikt nie może wykorzystywać cię seksualnie". Po co zwracać uwagę dzieci na dewiacje seksualne? Czy problematyka seksualności - w dodatku mocno zaburzonej - jest normalnym kręgiem zainteresowań uczniów szkoły podstawowej? Zdaniem dr Urszuli Dudziak, tendencja obarczania dzieci problemami, a nawet patologiami, o których powinno się rozmawiać tylko z dorosłymi, pojawia się coraz częściej, na różnych płaszczyznach. - Wydaje się, że czasami jest to pewnego rodzaju tendencyjne odbieranie niektórych informacji, które należą się rodzicom, po to żeby ograniczyć prawa rodziców względem dziecka i odpowiedzialność rodziców za dziecko - zauważa. - Przerzucanie patologii, mówienie o jakichś zboczeniach, o molestowaniu, to jest sprawa nie dla małego dziecka - to jest sprawa dla klinicystów, dla seksuologów, dla lekarzy! Ważna jest kwestia uwrażliwiania rodziców czy wychowawców, natomiast dla dziecka podejmowanie takich tematów jest niedopuszczalne i może być niebezpieczne - ostrzega psycholog. I przypomina, że rozbudzanie sfery seksualnej w tym wieku, łamanie bariery wstydu, nie pozostaje bez wpływu na dalsze życie dziecka. - Czym innym jest koleżeństwo, czym innym jest przyjaźń, czym innym zakochanie, a czym innym miłość. I żeby do niej dojrzeć, żeby rozwijać się prawidłowo w relacjach z drugim człowiekiem, potrzebny jest czas seksualnego milczenia. Jest w tej chwili spora grupa osób, które tego nie doceniają i w sensie psychicznym gotowe są nawet "gwałcić" dziecko przez wchodzenie z przedwczesnymi informacjami - tłumaczy. - Powinniśmy uczyć szlachetności, komunikacji, właściwego porozumiewania się, właściwych relacji, natomiast przedwczesne wtargnięcie w ten niczym niezakłócony świat dziecka z wiadomościami seksuologicznymi, w dodatku dotyczącymi patologii seksualnej, to udaremnianie jego dalszego rozwoju psychoseksualnego, osobowościowego - wskazuje dr Dudziak. Widać MEN uważa inaczej. Jest tym zbulwersowany Roman Giertych, minister edukacji i wicepremier w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. - W ogóle uważam zaproponowane przez Ministerstwo Edukacji Narodowej zmiany na liście lektur za skandaliczne i dziwię się, że jest taki słaby protest w tej sprawie. Chciałbym przypomnieć, że pani minister Hall wykreśliła np. z listy lektur książkę Jana Pawła II "Pamięć i tożsamość" - podkreśla Giertych. W jego przekonaniu, akcentowanie tego typu treści (np. przypominanie o tym, że nikt nie może kontrolować korespondencji dziecka) może być charakterystyczną dla ideologii lewackich próbą podkopywania autorytetu rodziców i przeciwstawiania szkoły rodzinie. Tymczasem zadaniem każdego ministra edukacji narodowej jest współdziałanie rodziców i nauczycieli w procesie wychowania i chronienie dzieci przed indoktrynacją. - Chciałbym zwrócić uwagę wszystkim, którzy stoją po prawej stronie sceny politycznej, że jak myśmy zmienili lektury z lewackich na normalne, to był tak olbrzymi opór, że się cały kraj trząsł. Gdy teraz zmienia się lektury na takie, jak wspomniana książka, to jest milczenie. Moim zdaniem, wielu ludzi ma w tej sprawie grzech zaniechania i współodpowiada za to, że polskie dzieci przez ileś tam lat będą czytały podobne bzdury - konkluduje Roman Giertych. Dzieci jak marionetki Uczniowie z "Mam prawo!" urządzają teatrzyk kukiełkowy. Ale najwyraźniej sami mają być kukiełkami, którymi ktoś chce poruszać. Doktor Barbara Kiereś uważa, że książka Kasdepkego wpisuje się w jeden ze współczesnych nurtów wychowawczych, tzw. antypedagogikę. Jest to bardzo niebezpieczna tendencja, dająca wychowankom poczucie absolutnej wolności i bezkarności, a w rzeczywistości mająca na celu "wyzwolenie ich spod władzy rodzicielskiej" i odgórne sterowanie ich zachowaniami i postawami życiowymi. - Wmawiając dziecku, że jest wolne, jednocześnie my mu tę wolność zagospodarowujemy, wchodzimy w tę wolność i ciągniemy za sznureczki - jak marionetki... Trudno tu mówić o przypadkowym działaniu, bo gdyby to było działanie pojedyncze, można by pomyśleć, że to jakaś beztroska, nierozumienie swoich działań. Ale to się wpisuje w kontekst wielu innych oddziaływań - szczególnie tych płynących ze strony mediów. A teraz widzimy, że i w szkole się dzieją takie rzeczy, które jakoś się wiążą w jedną całość - podsumowuje dr Kiereś. W przekonaniu prof. dr. hab. Piotra Jaroszyńskiego, filozofa kultury, wprowadzanie takich książek do szkół to w pełni świadome działanie ideologiczne. - Kanon lektur jest starannie opracowywany przez dwie grupy specjalistów. Pierwsza grupa to specjaliści od ideologii, którzy pełnią rolę ministerialnych politruków. Druga to specjaliści od poszczególnych dziedzin nauki na poziomie edukacji szkolnej. Politrucy zwracają się do autorów o napisanie podręcznika, w którym obok spraw zupełnie neutralnych, a czasem nawet pożytecznych, znajdzie się odpowiedni wtręt reprezentujący wymagania ideologiczne. I tak jak kiedyś trzeba było powoływać się na dzieła Marksa, Engelsa i Lenina, tak teraz konieczne jest akcentowanie prawa do wolności, ale tak ujętej, że po dokładniejszym zbadaniu widać, że chodzi tu przede wszystkim o wolność do zła. Metoda jest następująca: usuwać krok po kroku takie pozycje z kanonu lektur, które zło i dobro nazywają po imieniu, a wprowadzać takie, które to wszystko najpierw wymieszają (relatywizm), by następnie dać przewagę złu - podkreśla prof. Jaroszyński. - Minister edukacji nie zawsze musi zdawać sobie z tego sprawę (choćby z tytułu wykształcenia: jest np. magistrem matematyki, a tam działają profesorowie reprezentujący różne dyscypliny), tyle że wszystko rozgrywa się na poziomie podległych mu departamentów i to minister ostatecznie bierze za to odpowiedzialność - przypomina. Jaroszyński uczula również rodziców na to, że rewolucja w kanonie lektur, zastępowanie wartościowych książek ideologicznym chłamem wpisuje się w trendy współczesnej edukacji zachodniej próbującej wykreować nowy model społeczeństwa wyzbytego wszelkich wartości. - Edukacja zachodnia, w tym również w Polsce, kontrolowana jest przez środowiska lewicowe, od anarchistycznych, poprzez komunistyczne, aż do liberalnych. Ich program opiera się z jednej strony na zanegowaniu zdrowych tradycji kultury zachodniej, z drugiej zaś opętani są wizją stworzenia "nowego człowieka", do czego potrzebne jest w pierwszej fazie zniszczenie ludzkiej natury, czy to gdy chodzi o respektowanie normalnych etapów rozwoju (wiedza przekazywana dziecku ma być stopniowana), czy o tzw. orientację seksualną (promowanie patologii jako normy). Używa się do tego zarówno metod administracyjnych, jak i naukowych, dlatego bardzo trudno jest to rozpoznać i z tym walczyć - wskazuje. Bierność jest jednak najgorszą postawą w tej sytuacji. Filozof podkreśla, że jeśli dorośli będą świadomi tego, co się dzieje, mogą temu zapobiec i uchronić swoje dzieci przed tragicznymi skutkami lansowanej w szkołach propagandy. - W obecnych warunkach edukacja stała się głównym polem bitwy o przyszłość Polski, stąd nikt z dorosłych nie może być obojętny, nie może chować głowy w piasek! Trzeba odważnie zabierać głos, bo gdy wyrośnie pokolenie tak zdeformowane, jak to przewiduje reforma edukacji, to nie rozpoznamy już ani naszych dzieci, ani samych siebie jako Naród - apeluje prof. Piotr Jaroszyński. Ministerstwo Edukacji Narodowej nie widzi problemu. - Obecnie obowiązująca podstawa programowa z języka polskiego dla II etapu edukacyjnego w szkołach podstawowych kl. IV-VI nie zawiera w wykazie lektur książki Grzegorza Kasdepkego "Mam prawo!". Natomiast w przygotowanym obecnie projekcie nowej podstawy programowej, która będzie obowiązywała od roku szkolnego 2009/2010, książka "Mam prawo!" została wpisana do wykazu lektur dla kl. IV-VI szkoły podstawowej - poinformowano nas w biurze prasowym resortu. MEN nie chce się odnosić do zarzutów, twierdząc, że projekt podstawy programowej kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół zostanie przekazany do konsultacji społecznych. Maria Cholewińska "Nasz Dziennik" 2008-09-12
Autor: wa