Mam sporo rezerw do wykorzystania
Treść
Rozmowa z Tomaszem Sikorą, najlepszym polskim biatlonistą Z jakimi nadziejami i oczekiwaniami rozpoczyna Pan kolejny sezon startów? - Przede wszystkim chciałbym się dobrze przygotować do mistrzostw świata, które odbędą się w lutym przyszłego roku w Korei. To najważniejszy cel, poza tym mam nadzieję wrócić do czołowej dziesiątki Pucharu Świata. Wprowadził Pan jakieś zmiany, nowinki w okresie przygotowawczym, czy też wszystko przebiegało według znanego, sprawdzonego planu? - Nie było jakiejś wielkiej różnicy w porównaniu z poprzednimi latami, acz nie mogę powiedzieć, że nowości zabrakło. Razem z trenerem zdecydowaliśmy, że będę miał więcej zajęć indywidualnych, co mi odpowiadało, zmieniły się też miejsca niektórych zgrupowań. Kolosalne zmiany zaszły natomiast w sprzęcie, wymieniłem zarówno narty, jak i buty oraz kijki. Dlaczego? Człowiek zawsze szuka czegoś lepszego, drobnych niekiedy niuansów, które pomogą mu zdobyć bezcenne sekundy. Nie mam oczywiście żadnych gwarancji, ale wierzę, że ta zmiana wyjdzie mi na dobre. Stary pozostał tylko karabin... ...z którym, a konkretnie kolbą, miał Pan sporo niezbyt miłych przejść w zeszłym sezonie. - No tak, przed rokiem trochę przedobrzyłem. Chciałem poprawić strzelanie w pozycji leżącej, podwyższyć postawę w stojącej, dlatego zrobiłem wyższą kolbę. Tymczasem okazało się, że strzelam zbyt wolno, także stojąc, co zawsze było moją silną stroną, stąd na dwa tygodnie przed rozpoczęciem pucharowych zmagań wróciłem do starej kolby. Zazwyczaj tuż po zmianie osiąga się dobre wyniki, ale później przychodzi kryzys. I tak było w moim przypadku. Teraz postanowiłem nic nie kombinować, zostałem z tą kolbą, która towarzyszyła mi przez ostatnich parę lat i chyba będzie towarzyszyć już do końca kariery. Rok temu zastanawiał się Pan dużo nad swą sportową przyszłością, na początku nie deklarując wcale, iż przedłuży karierę aż do igrzysk w Vancouver. Co ostatecznie pomogło powiedzieć "tak"? - Paradoksalnie poprzedni sezon był dla mnie pełen sprzeczności. Z jednej strony długo nie osiągałem wyników na miarę oczekiwań, także - a może przede wszystkim - z przyczyn zdrowotnych. Z drugiej wygrałem dwie imprezy Pucharu Świata, co dotychczas mi się jeszcze nie zdarzyło. Cały czas czułem, że stać mnie na dużo i wciąż mogę walczyć ze światową czołówką. Skutecznie walczyć - tylko muszę unikać banalnych błędów, odbijających się później także na zdrowiu. Często podkreśla Pan, jak ważny jest dla Pana sport, biatlon. To również nie mogło pozostać bez znaczenia. - Kocham to, co robię, co tu ukrywać. Po sezonie, gdy już dwa, trzy tygodnie odpoczywam i nic nie robię, zaczynam źle się czuć, mój organizm przypomina, że czas wziąć się do pracy i ostro potrenować. Myślę, że już do końca życia jestem skazany na intensywny ruch i wysiłek. Biatlon jest moją pracą i zarazem wielką pasją, stąd tak łatwo nie mogłem podjąć decyzji o rezygnacji (śmiech). Co w nim uwielbiam? Nieobliczalność. Kiedy w styczniu jechałem na pucharowe zmagania do Oberhofu, przeczuwałem, że mogą być najtrudniejszymi zawodami w mojej karierze. Byłem po trzytygodniowej chorobie, osłabiony, co do mojej formy było wiele wątpliwości. Tymczasem wygrałem. Potem pojawił się kryzys, i to w momencie, gdy byłem pewien, że powinno być dobrze. Biatlonista nigdy nie wie, co go spotka w następnym starcie, i to jest w tym sporcie fascynujące. Poza tym, jak już wspominałem, lubię wysiłek, lubię czuć się zmęczony, podejmować walkę z samym sobą i swoimi słabościami. Biatlon to dyscyplina dla mądrych zawodników, którzy myślą na trasie, wiedząc, że na pewnych jej fragmentach czy też tuż przed strzelnicą trzeba odpuścić, wyregulować oddech itd. Gdzie Pan znajduje motywację po tylu latach startów? - Takie pytanie można by raczej postawić Ole Einarowi Bjoerndalenowi, który zdobył już wszystko, co było do zdobycia, a jednak wciąż bawi się sportem. Ja wciąż mam wiele celów, wiele do osiągnięcia, wiele marzeń i nawet nie myślałem o tym, że może mi zabraknąć motywacji. Na pewno na dwa kolejne sezony się znajdzie, i to w nadmiarze. Co zatem może Pan jeszcze zrobić, by te cele i marzenia zrealizować? - Mam świadomość, że poprzedni sezon nie był dla mnie udany ani pod względem biegowym, ani strzeleckim. Ba, nie przesadzę, jeśli powiem, że strzelanie wyglądało fatalnie, być może nawet najgorzej w całej mojej karierze. Mimo to zająłem dwunaste miejsce w klasyfikacji generalnej, co w takiej sytuacji było naprawdę dobrym wynikiem. Wiem, jakie błędy popełniłem i co należy zrobić, by ich uniknąć. Mam rezerwy, muszę tylko tak pracować, by je wykorzystać, a co za tym idzie - zrobić krok do przodu. Po czym można poznać dobrego biatlonistę? - Wśród samych biatlonistów dużo większym szacunkiem cieszą się zawodnicy, którzy przez cały sezon potrafią biegać na dobrym i bardzo równym poziomie - a nie ci przygotowujący się pod kątem jednej, drugiej, trzeciej ważnej imprezy. Wtedy wartość oceniana jest przez pryzmat całego sezonu. A nie ma co ukrywać, trzeba być doskonale przygotowanym, by wytrzymać ten maraton trwający od początku grudnia do końca marca. Niewielu to potrafi. Bardziej liczy się talent czy praca? - Odrobina talentu jest konieczna, podobnie jak ogromna, gigantyczna praca i mnóstwo wyrzeczeń. Ale nawet najbardziej utalentowany i najmocniej pracujący zawodnik nic nie osiągnie, jeśli nie będzie miał odpowiedniego serwisu, smarowania nart itp. To jest kwestia kluczowa, często decydująca o losach rywalizacji. Pod tym względem poprzedni sezon był dla mnie doskonały, chyba najlepszy. Oczywiście zdarzały się wpadki, nieuniknione, jak każdemu, ale poza tym było równo i bardzo dobrze. Kiedy, obok Tomasza Sikory, pojawi się drugi Polak walczący o czołowe lokaty pucharowych zawodów? - Jest coraz lepiej, szczególnie wśród dziewczyn. Liderką pozostała Magda Gwizdoń, obok niej jest kilka zawodniczek, które stać na sprawienie niespodzianki. Nawet sześć z nich może rywalizować o wyjazd na pucharowe zmagania, co jest zdrowe i korzystne. Jeśli chodzi o mężczyzn, bardzo duży postęp zrobił Krzysiek Pływaczyk, już w poprzednim sezonie pokazał się z niezłej strony, jeśli zrobi kolejny krok do przodu - stanie się wartościowym, groźnym zawodnikiem. Możemy zatem oczekiwać na wieści z tras z większym optymizmem? - Powiem tak: moi młodsi koledzy i koleżanki potrzebują jednego albo dwóch dobrych startów, by uwierzyć w siebie i przekonać się, że są w stanie walczyć z czołówką. Taki sukces ma ogromne psychologiczne znaczenie, a głowa w biatlonie odgrywa wielką rolę. Gdy człowiek zobaczy, że może z powodzeniem rywalizować, gdy dobre wyniki się powtarzają, nabiera pewności, dzięki której potrafi sobie radzić w kluczowych momentach na strzelnicy. To kolejny ważny składnik klasowego biatlonisty. Przyznam jednak szczerze, że dziś młodzi zawodnicy mają trudniej niż ja - kiedy zaczynałem. Droga do czołówki się wydłużyła, zazwyczaj sukcesy odnosi się powyżej 26.-27. roku życia. Potrzeba więcej samozaparcia i cierpliwości, trzeba odczekać swoje. Z drugiej strony komfort przygotowań jest nieporównywalny. Wszystko realizujemy zgodnie z planem, sprzętowo nic nie brakuje, wszelkie potrzeby są na bieżąco uzupełniane. Pod tym względem nie odstajemy od najlepszych. Zaczyna Pan już czuć powoli przedolimpijski dreszczyk emocji - wszak igrzyska w Vancouver coraz bliżej? - Nie, zacznie się, gdy minę metę ostatniego startu przed igrzyskami. Na razie myślę o najbliższym sezonie, który oczywiście ma być ważnym etapem przygotowań do kolejnego - już olimpijskiego. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-11-05
Autor: wa