Kto wyłoży na ekspertyzę?
Treść
Polskie środowisko naukowe chce na poważnie zająć się badaniem przebiegu i przyczyn katastrofy na Siewiernym. Uczeni nie włączali się w tę sprawę, dopóki trwały prace oficjalnych organów. Kiedy jednak okazało się, że ich wyniki są wyraźnie niezadowalające i ułomne, a wiele pytań co do przebiegu lotu 10 kwietnia 2010 r. pozostało bez odpowiedzi, rozpoczęli starania o możliwość zajęcia się katastrofą.
Chociaż inicjatywy są całkowicie apolityczne i stoją za nimi uznani specjaliści i międzynarodowe autorytety w swoich dziedzinach, władze akademickie i organy podległe ministerstwu nauki milczą. "Nie wykonano oczywistych procedur, nie przedstawiono wyników badań kinematycznych i laboratoryjnych, unika się jak ognia konfrontacji z wynikami niezależnych badań naukowych, za to ogłasza się domniemania, nawet bez żadnych podstaw, licząc na naiwność lub/i brak wiedzy obywateli" - czytamy w artykule podpisanym przez grupę 18 profesorów i doktorów habilitowanych z Uniwersytetu Warszawskiego. Artykuł jednak nie ukazał się w uczelnianym kwartalniku. Inicjator akcji - chemik prof. Lucjan Piela - zwracał się w tej sprawie najpierw prywatnie do rektor UW prof. Chałasińskiej-Miecukow. "Czy wolno cenzurować na UW wypowiedzi profesorów, dziekanów, prodziekanów, polskich noblistów etc., czy nie? Przecież to byłoby jak spoliczkowanie tych ludzi" - napisał. Jednak rektor okazała się głucha na apel kolegi. Ostatecznie profesorowie zdecydowali o publikacji artykułu jako listu otwartego i przekazaniu go mediom (ukazał się m.in. w "Naszym Dzienniku"). Potem wystąpili z oficjalnym protestem do Senatu uczelni. "Odmowa publikacji tego artykułu, i to pod błahym i wątpliwym pretekstem, nie może być odczytana inaczej niż jako blokada swobody wypowiedzi na forum Uniwersytetu Warszawskiego. Naturalną drogą postępowania, zwłaszcza w środowisku uniwersyteckim, jest dyskusja na argumenty. Jest oczywiste, że można się z naszymi poglądami nie zgadzać, (...) ale zamiast dyskusji i dialogu, o jakim mówi oficjalny dokument "Misja UW", otrzymaliśmy zapis cenzury wewnątrzuniwersyteckiej" - napisali.
Projekt niepolityczny
Grupa naukowców podkreśla niepolityczny charakter swojego przedsięwzięcia. Reprezentują różne dziedziny, ale żaden z nich ze względu na odmienność specjalizacji nie zamierza zajmować się bezpośrednio badaniem katastrofy. Nie można więc zarzucić im działania we własnym interesie, jakim byłoby pozyskanie grantu na projekt badawczy. Jednak dostrzegają problem i popierają kolegów zajmujących się mechaniką, aerodynamiką itp.
Jedną z inicjatyw polskich uczonych jest zorganizowanie konferencji naukowej na temat naukowych aspektów katastrofy. Autorem pomysłu jest prof. Piotr Witakowski z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Najpierw w czerwcu 2010 roku grupa trzech profesorów zwróciła się do Komitetu Mechaniki PAN z wnioskiem o powołanie oficjalnego zespołu analitycznego, którego celem byłoby wykonanie ekspertyzy dotyczącej mechanizmu zniszczenia samolotu w katastrofie smoleńskiej, wskazując, że jest rzeczą konieczną "przecięcie sporów i ukrócenie szkodliwych i niefachowych dywagacji potęgujących podziały społeczne". Jednak przewodniczący komitetu prof. dr hab. Tadeusz Burczyński odpisał, że jego ciało nie ma samo z siebie takich możliwości, gdyż "nie dysponuje osobowością prawną ani siedzibą, ani środkami finansowymi na prowadzenie badań, które ze względu na trudności merytoryczne byłyby kosztowne i długotrwałe".
W związku z tym naukowcy, już w liczbie szesnastu, zaczęli pisać listy do różnych instytucji z prośbą o wsparcie finansowe i merytoryczne dla PAN. Narodowe Centrum Badań i Rozwoju odmówiło dotacji na ten cel. Jeśli chodzi o kwestie fachowe, to w tej sprawie skierowano list do wszystkich wydziałów wyższych uczelni w Polsce, które zajmują się mechaniką. Jest ich łącznie 27. Na list nie odpowiedziały politechniki (niektóre mają obecnie nazwy zmienione na "uniwersytet technologiczny" itp.) z Warszawy, Gdańska, Wrocławia (3 wydziały), Łodzi, Gliwic, Krakowa, Szczecina, Częstochowy, Białegostoku, Radomia, Bydgoszczy, Rzeszowa, Lublina, Kielc (2 wydziały), Opola, Koszalina, Bielska-Białej, Olsztyna i Zielonej Góry. Żadnej odpowiedzi nie przysłała też Akademia Górniczo-Hutnicza i Uniwersytet Opolski. Odpisały tylko dwa wydziały związane z mechaniką: Wojskowej Akademii Technicznej i Uniwersytetu Warszawskiego. Ten ostatni może brać udział w tego rodzaju badaniach tylko symbolicznie, ponieważ Wydział Matematyki, Informatyki i Mechaniki ma wprawdzie nazwę taką, jaką ma, ale jest ona wyłącznie tradycją i reliktem, a badania w zakresie mechaniki mają charakter całkowicie teoretyczny i należą raczej do matematyki stosowanej niż nauk technicznych.
Konferencja jednak będzie
Zorganizują ją z własnych funduszy zainteresowani uczestnictwem specjaliści. Jak ogłosił w Brukseli podczas wysłuchania w Parlamencie Europejskim prof. Marek Czachor, planowana jest na 22 października w Instytucie Podstaw Informatyki PAN. Akces zgłosiło już 52 samodzielnych pracowników naukowych (czyli posiadających co najmniej habilitację) 24 ośrodków. - Ta grupa pokazuje, że nastąpił jakiś przełom wśród polskich naukowców. Wzrasta świadomość, iż śledztwo zostało źle przeprowadzone, i istnieje odpowiedzialność całego środowiska, żeby wziąć udział w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy - tłumaczy prof. Czachor. I dodaje, że ta aktywność to efekt pierwszych otwartych posunięć uznanych polskich naukowców i działań zespołu parlamentarnego. Po tym jak środowiskowi liderzy opowiedzieli się za działaniami na rzecz badania katastrofy, nastąpił efekt "kuli śniegowej", pozostali przestają się bać.
Celem konferencji będzie integracja środowiska zainteresowanych badaczy oraz stworzenie bazy danych wszystkich faktów na temat przebiegu katastrofy smoleńskiej. Naukowcy zdają sobie sprawę z tego, że nie ma dostępu do wraku samolotu. A niektóre dowody zaginęły lub zostały zniszczone. Chcą gromadzić zdjęcia, nagrania, zapisy cyfrowe, dokumentację techniczną tupolewa, światową literaturę na temat podobnych katastrof.
Destrukcja skrzydła
Jednym z aspektów projektu gdańskich naukowców jest szczegółowe zbadanie mechanizmu utraty części lewego skrzydła. Według MAK i komisji Millera, nastąpiło ono w wyniku zderzenia z brzozą. Symulacje prof. Wiesława Biniendy z Akron w USA pokazują, że jest to niemożliwe. Polscy naukowcy nie podchodzą jednak do żadnego z tych wyników bezkrytycznie. Odnaleźli amerykańskie badania z lat 60. XX wieku, podczas których symulowano odpadnięcie skrzydeł samolotów DC-7 i Lockheed Constellation. Wynika z nich, że "proces odpadania skrzydła w sposób istotny zależy od sił aerodynamicznych i prawdopodobnie nie polega na prostym ścięciu skrzydła przez słup [w USA chodziło o słup radiolatarni]. Raczej, po ścięciu słupa przez skrzydło, samolot propaguje się dalej, lecz na skutek osłabienia konstrukcji skrzydła przez uderzenie następuje "ukręcenie" końcówki skrzydła przez siłę nośną". Badania nad tym zjawiskiem być może pozwolą na ulepszenie konstrukcji skrzydeł w nowo projektowanych modelach samolotów.
Ważne pytania
Porównanie wyników eksperymentów z ubiegłego wieku z badaniami Biniendy prowadzi do interesujących pytań. "Symulacje numeryczne prof. Biniendy dotyczyły sztucznie wydzielonych dwóch zagadnień: przecięcia brzozy przez skrzydło i lotu skrzydła od brzozy do miejsca jego odnalezienia. Jak się zdaje, analiza uderzenia w brzozę nie uwzględniła sił aerodynamicznych, które w wypadku wznoszącego się Tu-154M niewątpliwie były większe niż w przypadku cytowanego powyżej eksperymentu amerykańskiego z udziałem (lżejszego, wolniejszego i jeszcze się niewznoszącego) DC-7. Niemniej analiza filmu dokumentującego eksperyment z DC-7 pokazuje, że końcówka skrzydła DC-7 odpada ok. 20 metrów za miejscem kolizji. Prawdopodobnie gdyby eksperyment przeprowadzić w próżni, końcówka skrzydła DC-7 by nie odpadła, co jest zgodne z symulacjami W. Biniendy, lecz nie oddaje realistycznie sytuacji rzeczywistej katastrofy. Z kolei zrobiona w zespole w Akron symulacja lotu końcówki skrzydła Tu-154M sugeruje, iż odpadając z prędkością 77 m/s na wysokości 6 m nad ziemią, powinna ona przelecieć jedynie 12-14 m, co - różniąc się od sytuacji smoleńskiej o rząd wielkości - spowodowało rozliczne spekulacje na temat przebiegu katastrofy. Porównując jednak analogiczny proces zachodzący w wypadku testu z DC-7, widzimy, iż końcówka skrzydła ląduje tam ok. 135 m za miejscem zderzenia, mimo że prędkość i wysokość zderzenia są mniejsze (odp. 71 m/s i 4 m). Biorąc pod uwagę, iż skrzydło odrywa się ok. 20 m za miejscem zderzenia, szacujemy, że swobodny lot końcówki DC-7 to ok. 115 metrów. Daje to ten sam rząd wielkości, co dane ze Smoleńska. Tak dużą rozbieżność zasięgów lotu końcówki skrzydła, przy porównywalnych parametrach zderzenia, trudno jest zrozumieć. Być może istotnym elementem determinującym charakter lotu odłamanej części skrzydła jest kąt natarcia (dla Tu-154M większy niż w przypadku DC-7). Nasz model będzie konstruowany zupełnie niezależnie, co stwarza nadzieję na wyjaśnienie powyższej rozbieżności".
Grupa fizyków i inżynierów z Gdańska ma jeszcze inne podejście. "Samolot i jego skrzydło traktowane [będą] integralnie. Analiza obejmuje lot samolotu i jego części zarówno przed, jak i po ewentualnym urwaniu końcówki skrzydła. Jest to o tyle istotne, iż możliwy lot urwanej końcówki skrzydła bardzo silnie zależy od założonego stanu (np. momentu pędu) skrzydła w chwili początkowej. W naszej analizie punktem wyjścia jest stan skrzydła tuż przed brzozą, a więc nie robimy żadnego konkretnego założenia co do stanu już po jego oderwaniu - stan taki wytworzy się samoistnie na skutek procesu oddziaływania skrzydło - drzewo. Niemniej niektóre z elementów modelowania wykonanego przez prof. Biniendę będą tu wykonywane również, co da okazję do bezpośrednich porównań różnic modeli".
Ścieżki prawne
Problemem zespołu prof. Czachora jest brak drogi prawnej dla zgłoszenia ich pomysłu. Narodowe Centrum Badań i Rozwoju przyjmuje wnioski o granty albo w zakresie badań podstawowych (ogólnopoznawczych, bez bezpośrednich zastosowań), albo stosowanych. Ten projekt nie należy w oczywisty sposób do badań podstawowych. Nie ma też szans w drugiej grupie, ponieważ tam brany jest pod uwagę wymierny efekt ekonomiczny projektu. Pozostaje trzecia droga. Państwo może samo rozpisać konkurs na taki temat. Może to zrobić zarówno dyrektor Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, jak i któreś z ministerstw. Naukowcy liczą tu na MON, które często ogłasza konkursy na grant "z dziedziny bezpieczeństwa państwa" w związku z różnymi potrzebami wojska (np. na kamizelki kuloodporne). Mógłby też na "Parametryczne modelowanie ostatnich sekund lotu i uderzenia o ziemię samolotu Tu-154M w Smoleńsku w dniu 10 kwietnia 2010 roku". Tylko czy resort będzie chciał?
Piotr Falkowski
Nasz Dziennik Środa, 4 kwietnia 2012, Nr 80 (4315)
Autor: au